Nowy numer 13/2024 Archiwum

Tour de Doping

Krytykując Lance’a Armstronga nie zapominajmy, że jego przypadek to wierzchołek góry lodowej.

Kiedy popatrzymy na listę triumfatorów Tour de France, najważniejszej kolarskiej imprezy na świecie, zobaczymy trzy kilkuletnie przerwy, w których zwycięzcy nie wyłoniono: pierwsza i druga oznacza dwie wojny światowe, trzecia – epokę hegemonii Armstronga, któremu odebrano za doping siedem zwycięstw w latach 1999-2005. Sprawia to wrażenie, że całe zło w historii kolarstwa (poza wojnami światowymi) to tylko Armstrong. Nic bardziej błędnego. Wystarczy przyjrzeć się wszystkim zwycięzcom w ostatnich kilkunastu latach, żeby zrozumieć skalę zjawiska. Wygląda to mniej więcej tak:

1996: Bjarne Riis – nigdy nie przyłapany, po latach przyznał się do wieloletniego dopingu, również w czasie gdy wygrywał Tour; 1997: Jan Ullrich – raz ukarany za doping, potem zamieszany w tzw. aferę Operación Puerto, nie dopuszczony do Tour w 2006; 1998: Marco Pantani – wielokrotnie karany za doping, zmarł w wieku 34 lat; 1999–2005: Lance Armstrong – nigdy nie przyłapany, po latach przyznał się do wieloletniego dopingu, pozbawiony wszystkich zwycięstw; 2006: Floyd Landis – przyłapany i pozbawiony zwycięstwa w Tour na rzecz drugiego na mecie Oscara Pereiro; 2007, 2009–2010: Alberto Contador – wiązany z tzw. aferą Operación Puerto, nie dopuszczony do Tour w 2008, ale potem oczyszczony z tych zarzutów; przyłapany w 2010 i pozbawiony zwycięstwa w Tour na rzecz drugiego na mecie Andy Schlecka. Tylko na zwycięzcach z lat 2008 (Carlos Sastre), 2011 (Cadel Evans) i 2012 (Bradley Wiggins) nie ciążą żadne zarzuty.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś innego, coś co zwykle umyka z pola widzenia. Opinia publiczna o dopingowiczach, ich trenerach i lekarzach jest jednoznaczna: są to ludzie nieuczciwi, którzy niszczą sport. Czy jednak tylko oni ponoszą wyłączną odpowiedzialność?

Parę lat temu wiele komentarzy wywołała wypowiedź Belga Nielsa Alberta, wybitnego kolarza przełajowego, na którym nie ciążą żadne podejrzenia o doping. – Sądzicie, że jest możliwe wyjeżdżać kilka razy w ciągu jednego etapu na szczyty leżące 2 tysiące metrów nad poziomem morza, utrzymując średnią prędkość ponad 40 kilometrów na godzinę? Przecież tego zwyczajnie nie da się zrobić! Żeby wygrać Tour de France trzeba stosować zakazane środki! Gdyby organizatorzy naprawdę walczyli z dopingiem, wyznaczyliby łatwiejszą trasę – stwierdził.

Mimo wszystko wydaje się, że organizatorzy Tour de France nieco poskromili doping. Afer jest coraz mniej. Okazuje się jednak, że zainteresowanie imprezą systematycznie… maleje. Wystarczy prześledzić komentarze podczas Touru w ostatnich latach. „Na to nie da się patrzeć, przecież oni ledwie jadą” – narzekają kibice na portalach internetowych. Publiczność zatem stopniowo odwraca się od kolarstwa, uznając, że rywalizacja „czystych” kolarzy nie jest ciekawa. Z rozrzewnieniem wspomina „gladiatorów”, którzy nafaszerowani chemikaliami lub z przetoczoną krwią, dawali kibicom niezapomniane spektakle. W atmosferze oczekiwania na ciągłe bicie rekordów i kultu zwycięstwa za wszelką cenę, sport wciąż będzie zbliżał się do ściany.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Leszek Śliwa

Zastępca sekretarza redakcji „Gościa Niedzielnego”

Prowadzi stałą rubrykę, w której analizuje malarstwo religijne. Ukończył historię oraz kulturoznawstwo (specjalizacja filmoznawcza) na Uniwersytecie Śląskim. Przez rok uczył historii w liceum. Przez 10 lat pracował w „Gazecie Wyborczej”, najpierw jako dziennikarz sportowy, a potem jako kierownik działu kultury w oddziale katowickim. W „Gościu Niedzielnym” pracuje od 2002 r. Autor książki poświęconej papieżowi Franciszkowi „Franciszek. Papież z końca świata” oraz książki „Jezus. Opowieść na płótnach wielkich mistrzów”, także współautor dwóch innych książek poświęconych malarstwu i kilku tomów „Piłkarskiej Encyklopedii Fuji”. Jego obszar specjalizacji to historia, historia sztuki, dawna broń, film, sport oraz wszystko, co jest związane z Hiszpanią.

Kontakt:
leszek.sliwa@gosc.pl
Więcej artykułów Leszka Śliwy