Dziennikarz działu „Polska”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.
Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej
Dzieci są kochane, sam mam dwójkę, ale nikt mi nie powie, że nic nie kosztują. Na każdej płaszczyźnie życia. Od zawodowego, gdy trzeba czasami wybierać pomiędzy pójściem na opiekę zdrowotną, bo dziecko choruje, a pracą, bo zbyt długie i częste przerwy nie są na rękę pracodawcom.
Czasem rodzice chcą mieć czas dla siebie, dla swoich zainteresowań (książki poczytać dla dorosłych, do kina pójść raz na pół roku) i nie mam w tym NIC nienormalnego.
Otóż o ile ubranka faktycznie można odziedziczyć po innych dzieciach, moja młodsza córka nosi na przykład "neutralne" koszulki po starszym bracie, to na innych kwestiach nie da się zbyt łatwo.
Rok dziecka w przedszkolu to przynajmniej 3-4 choroby. Lekarstwa idą. Specjaliści (prywatnie, bo państwowo nie ma szans się w normalnych terminach dostać) kosztują.
Mleko, kaszki, pieluchy... Mam wymieniać dalej?
Cała uwaga skupiona na dzieciach? Tak?
Jestem z pokolenia, którego rodzice płodzili i wychowywali swoje dzieci w latach 70 i 80.
Pamiętam dokładnie, że w tych "starych dobrych czasach" rodzice (nie tylko moi, ale większości moich kolegów i koleżanek) mieli zupełnie inny system wychowania niż dzisiaj.
Kiedyś rodzice wracający z pracy mieli dom na głowie (mama do kuchni, tata do gazety) i żadne dziecko (mogące już samodzielnie się bawić) nie wchodziło rodzicom w paradę.
Ja i moi dwa bracia na palcach jednej ręki moglibyśmy policzyć sytuacje, gdy mama albo tata nas "wychowywali" w dzisiejszym tego słowa rozumieniu. Nie panikowali, że się nudzimy. Nie zabawiali nas na siłę. Nie starali się wypełnić nam każdej sekundy czasu pomysłami z podręczników dla młodych rodziców (jeżeli takowe były)
Moim (i nie tylko moim) rodzicom nie przyszłoby do głowy, by fundować dzieciom nawet 1/4 tego, czym dzisiaj rodzice zasypują pociechy. I nie chodzi o zabawki, chodzi o czas poświęcony dzieciom.
To a propos hipokryzji rodzicielstwa...
Gdyby rodzice nie byli choć trochę egoistami, przez pierwszych 18 lat życia dziecka nie powinni myśleć o niczym innym jak o swoich dzieciach.
Straszna wizja...
Częściowo masz rację wymieniając, ale też większość z tego co wymieniłeś można jakoś zminimalizować przy odrobinie chęci i możliwości.
Zaczynając od mleka, które wspomniałeś po co dawać dziecku sztuczne drogie mieszanki z fabryki, skoro natura wyposażyła nas w najlepsze dla dziecka mleko matki? W imię wygody? Dobrego wyglądu? Możliwości wypicia sobie alkoholu czy kawy? Nie rozumiem matek które będąc na rocznym urlopie macierzyńskim nie karmią dzieci piersią... Wiem czasami nie ma pokarmu lub są inne problemy, ale tak szczerze to większość nie walczy tylko od razu podaje sztuczne, mam w otoczeniu trochę młodych matek, sama też mam małe dziecko więc wiem o czym mówię. Albo reszta posiłków... Większość daje dziecku sztuczne słoiki z bezwartościową martwą papką ze sztucznymi witaminami zamiast samemu ugotować. Koszty są nieporównywalne, chociaż nie to jest najważniejsze, no ale rozmawiamy o wydatkach, więc kilogram marchwi za 2 zł wystarczy na 2 tygodnie, tyle samo kosztuje 1 gotowy słoiczek...
Moje dziecko nie ma wózka 3 w 1 za 2 tys zł a 3 razy tańszy i to teraz kupiłabym używany, bo nie jest przez to mniej szczęśliwy ani gorzej "wyspacerowany" od tych co mają super wypasione wózki. Choroby owszem są problemem, ale też czasem można poprzestać na naturalnych środkach bo pakowanie antybiotyków i drogich syropów nie sprawi że dziecko szybciej wyzdrowieje. Chodzi o oczywistą chyba rzecz, że nie trzeba mieć "miliardów" na koncie żeby wogle pomyśleć o dziecku, aczkolwiek bezmyślne płodzenie w myśl wspomnianej zasady "Bóg dał dzieci..." również uważam za totalną głupotę, no po prostu należy znaleźć jakąś normę pośrodku ;).
Częściowo masz rację wymieniając, ale też większość z tego co wymieniłeś można jakoś zminimalizować przy odrobinie chęci i możliwości.
Zaczynając od mleka, które wspomniałeś po co dawać dziecku sztuczne drogie mieszanki z fabryki, skoro natura wyposażyła nas w najlepsze dla dziecka mleko matki? W imię wygody? Dobrego wyglądu? Możliwości wypicia sobie alkoholu czy kawy? Nie rozumiem matek które będąc na rocznym urlopie macierzyńskim nie karmią dzieci piersią... Wiem czasami nie ma pokarmu lub są inne problemy, ale tak szczerze to większość nie walczy tylko od razu podaje sztuczne, mam w otoczeniu trochę młodych matek, sama też mam małe dziecko więc wiem o czym mówię. Albo reszta posiłków... Większość daje dziecku sztuczne słoiki z bezwartościową martwą papką ze sztucznymi witaminami zamiast samemu ugotować. Koszty są nieporównywalne, chociaż nie to jest najważniejsze, no ale rozmawiamy o wydatkach, więc kilogram marchwi za 2 zł wystarczy na 2 tygodnie, tyle samo kosztuje 1 gotowy słoiczek...
Moje dziecko nie ma wózka 3 w 1 za 2 tys zł a 3 razy tańszy i to teraz kupiłabym używany, bo nie jest przez to mniej szczęśliwy ani gorzej "wyspacerowany" od tych co mają super wypasione wózki. Choroby owszem są problemem, ale też czasem można poprzestać na naturalnych środkach bo pakowanie antybiotyków i drogich syropów nie sprawi że dziecko szybciej wyzdrowieje. Chodzi o oczywistą chyba rzecz, że nie trzeba mieć "miliardów" na koncie żeby wogle pomyśleć o dziecku, aczkolwiek bezmyślne płodzenie w myśl wspomnianej zasady "Bóg dał dzieci..." również uważam za totalną głupotę, no po prostu należy znaleźć jakąś normę pośrodku ;).
Na dzień dobry - mleko. Jedna może karmić piersią, druga nie. Ja np. nie mogłam.
Pampersy - nawet słynne "Dada" z Bierdonki nie są za darmo. Owszem, można używać pieluch tetrowych, ale to dodatkowa woda, proszek, prąd na pranie i przede wszystkim bezcenny w tym okresie czas.
Szczepionki. Nie wiem jak kto, ale ja wolałam zafundować córce "siedem w jednym", niż kłuć takie maleństwo siedem razy. A to kosztuje.
Pomijam wózek, łóżeczko (wszystko z wyposażeniem), przewijak, chustę/nosidełko, leżaczek etc. - bo to jak się ma szczęście można rzeczywiście dostać/pożyczyć/kupić używkę. Przy czym o ile ciuchy mogą krążyć prawie bez ograniczeń, o tyle wózek, nawet dobrej marki, po intensywnym dwuletnim używaniu jest z deczka rozklekotany. Wiem po naszym. Nawiasem mówiąc jeśli ktoś reflektuje, z przyjemnością dam.
Dzieci są drogie, jeśli zdrowe i niealegiczne, to rzeczywiście nie kosztują milionów, ale na wszystkim oszczędzać nie sposób. Wiadomo, że piąte kosztuje mniej, niż pierwsze, ale zanim się szczęśliwie urodzi to piąte, trzeba mieć cztery poprzednie :)
No, a jak się skończy macierzyński i trzeba wybierać między wychowawczym/żłobkiem/nianią... to się dopiero zaczyna polka z przytupem. Tu się liczy w tysiącach.
Na moją uwagę, że widziałam takie za 600z-800zł. które wyglądały zupełnie nieźle się oburzyli, że przecież ich dziecko nie będzie jeździć w najtańszym wózku.
Nie ma się co oszukiwać - pojawienie się dziecka to wydatki i obniża się (mniej lub bardziej poziom życia rodziny), ale rodzina gdzie obydwoje zarabiają w okolicach średniej krajowej spokojnie sobie poradzi (no chyba, że chce mieć wszysko nowe i najlepszego gatunku)
Ale nie zapominajmy, że są też rodziny gdzie się żyje za dwie (albo i jedną) minimalną pensję, lub plasuje się blisko niej (nie mówiąc już o sytuacji bezrobocia - co wcale nie jest takie znowu rzadkie) Dla takich rodzin dziecko to finansowa katastrofa.
W artykule pominięto też fakt, że z wiekiem wydatki rosną i nie da ich się w tak prosty sposób redukować.
Z konkluzją artykułu się zgadzam - kwoty, którymi straszy się ludzi - twierdząc, że dziecko to ciężar nie do udźwignięcia są wzięte zupełnie z księżyca.
Mam wrażenie, że gazety (nie tylko katolickie zresztą) niedoceniają poziomu biedy w Polsce. Ponieważ ludzie związani z mediami to osoby nieźle zarabiające i obracające się w środowiskach podobnie sytuowanych osób to mają zawężoną perspektywę i nie doceniają skali problemu.
W Polsce wciąż za mało jest doświadczonych instruktorek, które indywidualnie prowadzą mamy i pomagają w rozwiązywaniu rozlicznych problemów. Przyznam,że musiałam posiłkować się lekturą autorstwa angielskich i amerykańskich instruktorów, a także wiedzą rodzinną. Moja babcia była przedwojenną akuszerką i matką kilkorga dzieci.Uczyła inne mamy karmić piersią i zapobiegać chorobom piersi, więc i mnie tę wiedzę przekazała.
Nieważne jakie powody były- FAKT jest taki, że pokarmu miałam malutko, nawet po pół godziny odciągania tak mało, że kobieta z poradni laktacyjnej powiedziała, że dziecko potrzebuje 3 razy tyle zjeść na raz a nie taką ociupinkę. Piszesz, że karmiłaś co 2-3h , no to szczęściara jesteś, moje dziecko nie dawało się odstawić od piersi, potrafiło godzinę wisieć na piersi a po odstawieniu darło się na maksa, takie było głodne.
Wniosek - NIE MIERZ WSZYSTKICH KOBIET SWOJĄ MIARĄ, bo ktoś inny ma inaczej niż TY i na mleko musi wydać masę pieniędzy i dla niego koszty noworodka są bardzo duże.
Poza tym mąż patrzy na kobietę wtedy jak na matkę-Polkę a nie widzi w niej kobiety, której pożąda. Mój mąż bał się mnie dotknąć, żebym go mlekiem nie oblała, tak więc dla małżeństwa to karmienie piersią jest druzgocące w pewnym sensie.
Przyjście dziecka trochę jednak zmienia w życiu i ja przez pierwsze miesiące nie bywałam często w hipermarketach, nie miałam po pierwsze takiej potrzeby a poza tym nie jest to miejsce dla takiego maluszka. Bez przesady też że aż tak często trzeba karmić, ja karmiłam co 2-4 godziny, tyle samo co i butlą się karmi, wychodziłam normalnie na spacery do parku, do koleżanki czy gdzieś. No musiałam czasem u kogoś nakarmić ale zwykle wychodziłam do drugiego pokoju, w parku mi się zdarzyło dosłownie raz.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.