Redaktor serwisu gosc.pl
Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.
Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka
Osobiście jestem zwolennikiem Euro w Polsce. I liczę, że edukacja społeczna zmieni te lęki i emocjonalne podejście w rzeczywistą wiedzę. A wtedy zwolenników Euro przybędzie i to wielu.
Spośród krajów naszego regionu nie ma żadnego, który by na Euro stracił. Nawet Słowacja, która wstąpiła do strefy w kryzysie zyskała.
Pod względem wartości pieniądza nic się nie zmienia, jeśli miałeś mało w złotówkach, to będziesz mieć tyle samo w Euro. A nawet troszkę więcej, bo nie tracisz na prowizji w kantorze.
Za euro są zwykle przedsiębiorcy handlujący z UE oraz Polacy wyjeżdżający za granicę (np. choćby na wakacje na południe Europy). Im więcej Polska handluje przez granicę, a Polacy wyjeżdżają tym więcej zwolenników euro. Nawet w dobie transakcji bezgotówkowych za wiele z nich pobierana jest znacząca prowizja (przewalutowanie!).
Tym którzy siedzą w domu, a zakupy robią w sklepie za rogiem to euro nie jest zwyczajnie potrzebne.
Siła strachu wobec euro jest przeraźliwa - co bardzo dobrze widać w treści artykułu.
A to nie jest kwestia polityki, PiS czy PO. Ani jedni ani drudzy nie chcą euro szybko.
Jeśli jedni chcą euro np. za 20-60 lat, a drudzy za 15-30 lat - to co to za różnica?
Prezes PiS nie powiedział przecież że jest przeciwko euro, jest za, ale dopiero wtedy gdy "Polska gospodarczo będzie na poziomie największych krajów UE" (cytat z deklaracji z 17 kwietnia 2019 r.) - a kiedy to nastąpi? Za 20, 40, czy 60 lat? To nie jest nawet tak ważne - istota polega na tym, aby gospodarczo być silnym, aby nie dusić obywateli podatkami, aby dług publiczny był na kontrolowalnym poziomie.
W roku 2017 wyższy wzrost PKB niż Polska miały np. Irlandia, Malta, Słowenia, czy Estonia (wszystkie mają euro) oraz Rumunia (jedyny bez euro).
A problemy ze wzrostem miały przede wszystkim te państwa, które były (są) nadmiernie obciążone długiem (np. Grecja - ok. 170% PKB, Włochy - ok. 130% PKB, Portugalia - ok. 120%, Francja, Hiszpania po ok. 100% PKB) - obsługa takiego długu to ogromne koszty dla gospodarek.
Do tego tylko najlepsi potrafią skutecznie ten dług redukować (w ciągu ostatnich 5 lat średnio w UE zredukowano dług o 7% w stosunku do PKB, w strefie euro o prawie 8%, przy czym np. w Niemczech o ok. 16%, Czechy i Węgry o 12%, ale Polska tylko o 1%).
I dlatego nie da się wprowadzić euro w Polsce za rok, czy dwa.
Na pytanie "kiedy" też nie ma sensu na razie odpowiadać.
Najpierw strefa euro musi uporządkować swoje sprawy (np. z tzw. krajami PIGS), a w Polsce nawet jeśli ktoś tego będzie chciał to i tak potrwa to długie lata.
Ale temu, kto ten sklep za rogiem prowadzi Euro jest potrzebne.
Dlaczego więc euro ma upaść, skoro w podobnych warunkach dolar radzi sobie świetnie?
Co do wspólnych interesów i patrzenia w jednym kierunku, to wybacz, ale większą wspólnotę interesów widać między Polską i Niemcami, niż na przykład Kalifornią i Arkansas.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.