Dziennikarz działu „Polska”
Absolwent nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Zaczynał w radiu „Kampus”. Współpracował m.in. z dziennikiem „Polska”, „Tygodnikiem Solidarność”, „Gazetą Polską”, „Gazetą Polską Codziennie”, „Niedzielą”, portalem Fronda.pl. Publikował też w „Rzeczpospolitej” i „Magazynie Fantastycznym” oraz przeprowadzał wywiady dla portalu wideo „Gazety Polskiej”. Autor książki „Rzecznicy”. Jego obszar specjalizacji to sprawy społeczno-polityczne, bezpieczeństwo, nie stroni od tematyki zagranicznej.
Kontakt:
jakub.jalowiczor@gosc.pl
Więcej artykułów Jakuba Jałowiczora
https://ordoiuris.pl/ochrona-zycia/czarne-protesty-spontaniczny-ruch-czy-efekt-wielkiej-inwestycji-finansowej
Jak masz czas i chęć możesz sam sprawdzić...
http://di.com.pl/bylo-zdjecie-wiec-to-prawda-mlodzi-niebezpiecznie-wierza-sieci-56770
Jednym z ciekawszych opracowań fakenewsów historycznych (to nie wymysł naszych czasów) dotyczących Kościoła jest... ale reszta tu:
https://www.gosc.pl/doc/4826608.Odtrutka-na-antykatolicka-propagande
https://ordoiuris.pl/ochrona-zycia/czarne-protesty-spontaniczny-ruch-czy-efekt-wielkiej-inwestycji-finansowej
A co do PIS, to zawsze dziwi mnie wiara, że ta partia zmieni ustawę aborcyjną. Casus Marka Jurka z 2007 roku dokładnie pokazuje stosunek PIS do aborcji.
"Obyś był zimny albo gorący! - brzmi jedno z najbardziej przejmujących upomnień, jakie znajdują się na początku Apokalipsy, w listach do siedmiu Kościołów. - A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust" (Ap 3,15n)?
Ktoś mnie kiedyś dosłownie zalał zastrzeżeniami wobec tej biblijnej wypowiedzi: "Czyżby zimny drań był lepszy niż zamykający się w swoich sprawach, ale nie szkodzący innym egocentryk? Bo ta termiczna symbolika tak mi się mniej więcej kojarzy. Albo czy agresywny cham lub człowiek żerujący bezlitośnie na cudzej biedzie jest lepszy niż ktoś, kto wprawdzie mało przejmuje się losem bliźniego, ale stara się przynajmniej przestrzegać reguł dobrego wychowania? Czy lepiej być sadystą dla żony albo zdradzać męża niż - skoro małżonków nie łączy gorąca miłość - żyć spokojnie obok siebie jak dwoje dobrych i lojalnych znajomych?"
Spróbuję pokazać, że te słowa Apokalipsy odsłaniają wiele prawdy na temat tajemnicy zła oraz tajemnicy miłości Bożej. Spójrzmy najpierw w ich świetle na tajemnicę zła. Otóż chyba w każdym z nas działa taki fałszywy odruch, ażeby obecność zła utożsamiać z jego postrzegalnością. Chodzi o coś więcej niż o to przedziwne zaślepienie w stosunku do własnych grzechów, któremu podlegamy chyba wszyscy. Polega ono na tym, że ludzie może już nawet nie mogą ze mną wytrzymać, a mi się wydaje, że jestem niemal święty. Może być we mnie również takie zło, którego nawet moi bliźni nie dostrzegają. Ja zarówno sam sobie, jak również innym ludziom wydaję się człowiekiem bez zarzutu, a przecież toczy mnie ciężka choroba ducha.
Krótko mówiąc, z chorobami ducha bywa podobnie jak z chorobami ciała. Jest choroba, którą pacjent dostrzega (czasem nawet uda mu się ukryć ją przed innymi). Jest choroba, z której pacjent nie zdaje sobie sprawy do końca, ale jest ona znana lekarzowi, a może jeszcze innym ludziom. Jest wreszcie choroba, i to śmiertelna, która ujawni się dopiero przez nagłą śmierć chorego.
Pan Jezus poświęcił wiele swojej nauczycielskiej uwagi, żeby uświadomić nam, że grzeszność jest czymś równie obiektywnym jak choroba ciała - i że to nie jest tak, iż grzeszni jesteśmy tylko wtedy, kiedy to sami widzimy albo kiedy widzą to inni. Można być ciężko chorym duchowo, a zarazem nie tylko w swoich, ale również w cudzych oczach uchodzić za człowieka dobrego i uczciwego.
Najczęściej mówił o tym Pan Jezus w sporach z faryzeuszami. Wystarczy sobie przypomnieć scenę z jawnogrzesznicą, której okazał miłosierdzie w domu faryzeusza Szymona, albo przypowieść o dwóch ludziach, modlących się w świątyni: faryzeuszu i celniku. Jezus chciał nam w ten sposób zwrócić uwagę na to, że grzech jest nie tylko tam, gdzie my go dostrzegamy. Co więcej, z grzechu, który sobie uświadamiamy (a zwłaszcza kiedy budzi on niesmak w naszych bliźnich), łatwiej się nawrócić. To właśnie dlatego "celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego" (Mt 21,31).
W myśl powyższego wyjaśnienia, człowiek "zimny" to ktoś zdający sobie sprawę ze swych ciężkich grzechów (zwłaszcza kiedy jest z tego powodu potępiany przez innych), zaś człowiek "letni", to ktoś ciężko chory duchowo, a mimo to uważający się za człowieka bez zarzutu.
Trafną uwagę na temat tej bardzo groźnej postawy znalazłem kiedyś w notatkach Artura Górskiego: "Typ człowieka filistra we współczesnej kulturze, który jest ani zły, ani dobry, i który w życiu swoim nie ma nic do zmienienia. Jest to dla religijnego stosunku do życia zagadnienie najtrudniejsze. Dla takich ludzi stworzone są wojny jako ruszenie ich z posad, potrzebne są choroby, a w końcu śmierć, ta ostatnia jako jedyny sposób odnowy z gruntu".
Równie prawdziwe wydaje mi się drugie wyjaśnienie: "zimny" jest człowiek, któremu nie dane jeszcze było poznać Boga, natomiast "letni" to człowiek znający Boga, któremu brak jednak odwagi, żeby Go pokochać całym sercem. Tak wyjaśniał ten tekst Apokalipsy św. Tomasz z Akwinu.
Zatem być letnim to kochać Boga miłością, która jest Mu wstrętna, miłością byle jaką, połowiczną, która nawet nie próbuje osiągnąć miary "całego serca, wszystkich sił i wszystkich myśli". Być letnim to próbować pogodzić rzeczy nie do pogodzenia - zachowywanie Bożych przykazań i swoich niezgodnych z przykazaniami przyzwyczajeń, służbę Bogu i hołdowanie bożkom. "Dopókiż będziecie chwiać się na obie strony? - pyta Eliasz, «prorok jak ogień». - Jeżeli Pan jest Bogiem, to Jemu służcie, a jeżeli Baal, to służcie jemu!" (1 Krl 18,21) Z kolei Pan Jezus mówił o wąskiej i szerokiej drodze i o tym, że lepiej pozbyć się oka lub ręki niż utracić życie wieczne.
W tym miejscu niejednego, kto zechce przeczytać ten list, może ogarnąć niepokój: Tak bardzo chciałbym kochać Boga gorącym sercem, ale przecież jestem tak słaby i ułomny! Otóż istotne jest, żebym ja naprawdę chciał służyć Bogu i kochać Go całym sercem, bo wówczas (ale dopiero wówczas) wolno mi powierzyć Mu całą moją słabość. "Wie On, z czego jesteśmy stworzeni, pamięta, że jesteśmy prochem" (Ps 103,14).
Tę prawdę, że również słaby człowiek może gorącym sercem kochać Pana Boga, najlepiej potrafią opisać mistycy i poeci. Przypomina mi się tutaj czterowiersz Beaty Obertyńskiej z Grudek kadzidła:
Gdybym dwie siebie mając, gorszą Ci dawała,
mógłbyś mnie precz odtrącić, minąć jak niczyją...
Nie mam lepszej... Mam jedną... I stąd moja śmiałość.
Cóż zrobisz, mój Najdroższy? Już musisz mnie przyjąć!
Rozpoznanie własnej słabości pomaga więc poetce zrozumieć, że Bóg to nie człowiek: On nie tylko kocha, z Niego jest również ta miłość, jaką ja Jego kocham. Co więcej, gorące serce nawet w doświadczeniu własnej grzeszności znajdzie bodziec do tego, żeby się umocnić w swoim kochaniu Boga:
Niech Cię, Panie, źle kocham... Ale za to sprawże,
aby Cię nikt ode mnie nie miłował - gorzej!
Trudno wątpić, że jest to już ta miłość, o której pisał Apostoł Paweł: "Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus" (Ga 2,20). Z podziwu godną dyskrecją, a zarazem tak bardzo prawdziwie miłość tę przedstawił Tadeusz Żukowski w wierszu pt. Namiot i może tym wierszem zakończę niniejszą medytację:
O serce me
uczyń Panie
Namiotem Przymierza
Zamieszkacie w nim
razem: Ty i nie znane mi
tylko Tobie
moje?
ja.
opr. aw/aw
Copyright © by o. Jacek Salij OP
Data publikacji: 2006-08-02
Znając kontekst historyczny powstania danego fragmentu pozwala uniknąć pomyłki w egzegezie, żeby potem nie sugerować, że Bóg oczekuje od człowieka, że ma być dobry albo zły, nie zaś obojętny. Bóg chce, byśmy byli dobrzy (zimni lub gorący), a nie źli (letni).
Niektórzy komentatorzy widzą w tym obrazie nawiązanie faktu, iż Laodycea sprowadzała wodę kanałami z gorących źródeł w sąsiednim mieście, a po drodze woda traciła temperaturę. W starożytności uważano (medycyna ludowa podziela tę opinię), że letnia woda powoduje wymioty. To tłumaczy nam sens następnych zdań. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Ostatnie słowa można też przetłumaczyć: „chcę cię zwymiotować z mych ust”. Chrystus mówi do Kościoła w Laodycei (ale też i do nas): „Obyś się zdecydował, czy chcesz być zimny, czy gorący, a ty jesteś zupełnie nijaki, mdły”.
To zdumiewające, że te chyba najostrzejsze słowa Chrystusa słyszy wspólnota, w której pozornie nie dzieje się nic złego według naszych ocen. Nie słyszymy tu oskarżeń o rozpustę czy uleganie herezjom; jest to raczej, używając słów z omawianego niegdyś Listu do Kościoła w Efezie, odejście od pierwotnej miłości.
Co spowodowało ten spadek gorliwości? Dowiadujemy się o tym z następnych słów listu: Ty bowiem mówisz: „Jestem bogaty”, i „wzbogaciłem się”, i „niczego mi nie potrzeba”, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny i ślepy, i nagi. Pamiętamy odpowiedź daną Rzymianom proponującym pomoc („Niczego mi nie trzeba”), pamiętamy o bogactwach Laodycei. Miasto, które produkuje wełnę, słyszy: „Jesteś nagi”; miasto słynące z maści słyszy: „Jesteś ślepy”; bogata Laodycea dowiaduje się, że jest biedna! Wszystkie powody do dumy zostają zanegowane. Gdy Kościół w Smyrnie zdawał się biedny w oczach świata, ale był bogaty w oczach Jezusa, teraz bogata Laodycea okazuje się biedna, ślepa i naga.
Wielkim problemem Laodycei jest fałszywe poczucie samowystarczalności i bezpieczeństwa, związane ze świadomością posiadanego bogactwa. Laodycea nie czuje potrzeby ciągłej więzi z Jezusem, wzywania Jego pomocy i miłosierdzia, bo przecież wszystko ma, wszystko idzie dobrze... Przyznam, że czasem ja też czuję się „mieszkanką Laodycei”: zauważyłam, że chwile największego marazmu duchowego
w moim życiu to te okresy, gdy zdaje się, że „wszystko mam i niczego mi nie trzeba”. Jak łatwo wtedy zapomnieć o własnej słabości i zależności, jak łatwo wtedy zapomnieć o kochającym niewidzialnym Ojcu, który daje mi to wszystko, co w tym czasie wydaje mi się „należne i oczywiste”... Stąd naprawdę błogosławione bywają te chwile, gdy odkrywamy, że jesteśmy „biedni, ślepi i nadzy”, że bez Niego nic nie możemy uczynić.
Fałszywe poczucie bezpieczeństwa niekoniecznie musi wiązać się z posiadaniem wielkich dóbr materialnych; niekiedy ludzie ubodzy noszą w sobie przesadną dumę, pewien „kompleks Zosi Samosi”, który każe im myśleć, że gdyby uznali w sobie jakiś brak, gdyby zwrócili się do kogoś (nawet do Boga!) o pomoc, byłoby to dowodem ich życiowej niezdarności. „Ja sobie dam radę... nie potrzebuję nikogo i nikt nie będzie mi dyktował, co ma robić”. Poleganie wyłącznie na sobie i własnej opinii to też bardzo niebezpieczne bogactwo. Przecież można mieć wszystko według ludzkiej logiki, a nie mieć tego, co najważniejsze. Można mieć skarby w banku i puste konto w niebie.
Dlatego w tym liście chyba jedyny raz Jezus proponuje nam interesy z Nim... Dziwna to transakcja, bo u Jezusa, rzecz jasna, kupuje się za darmo, trzeba tylko chcieć przyjść do Niego. Radzę ci kupić u mnie złota w ogniu oczyszczonego, abyś się wzbogacił, i białe szaty, abyś się przyodział, a nie ujawniła się haniebna twa nagość, i balsamu do namaszczenia twych oczu, byś widział. Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę. Bądź więc gorliwy i nawróć się!
Tylko Jezus może dać to, co jest prawdziwym skarbem, tylko On potrafi okryć haniebną nagość człowieka. Przypomnijmy sobie tę scenę, gdy Bóg daje ubranie Adamowi i Ewie po grzechu pierworodnym... tu jednak, jak mówiliśmy, nie chodzi zapewne o wielkie grzechy, ale o tę duchową bezbarwność, nijakość, która potrzebuje przyobleczenia w biel, kolor, który w Apokalipsie charakteryzuje Chrystusa zmartwychwstałego i Jego lud. Zatem to Jezus nadaje człowiekowi pewną „wyrazistość” i tylko On pozwala widzieć w sposób niezafałszowany.
Ostre słowa, które nie są „naganą dla samej nagany”, są zbawienną terapią służącą nawróceniu. Bo Chrystus, tak „letnio” traktowany przez Laodycejczyków, pragnie żyć z nimi w głębokiej relacji; On wciąż puka (dosłownie wręcz uderza!) do drzwi, które pozostają zamknięte, bo otworzyć je można tylko od wewnątrz. Oto stoję u drzwi i kołaczę...
Przypomnijmy sobie przepiękne słowa z Pieśni nad Pieśniami 5, 2: Ja śpię, lecz serce me czuwa: Cicho! Oto miły mój puka! «Otwórz mi, siostro moja, przyjaciółko moja, gołąbko moja, ty moja nieskalana, bo pełna rosy ma głowa i kędziory me — kropli nocy». Piękny tekst... ale uwaga! Także w tej aluzji kryje się poważne ostrzeżenie. Ci, którzy dobrze znają Pieśń nad Pieśniami, zapewne pamiętają dalszy ciąg tej sceny: oblubienica, trochę przekorna i rozkapryszona, ociąga się z otwarciem drzwi pod różnymi pretekstami, a gdy wreszcie raczy wstać, za drzwiami już nie znajdzie nikogo; oblubieniec odszedł.
Chrystus też nie narzuca nikomu swojego towarzystwa, nie wchodzi na siłę. Stoi u drzwi i kołacze, odzywa się... ale czy Kościół usłyszy Jego głos? Czy, jak ktoś pięknie powiedział, rozpozna Go w różnych sposobach przemawiania? Czy pozna, że to On, ten, który powiedział: Moje owce znają mój głos...
Jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego.... te słowa brzmią podobnie do słów zapisanych w Ewangelii Janowej 14, 23 — Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego i uczynimy mieszkanie. Łącząc te dwa teksty, można by powiedzieć: „Jeśli Mnie kto miłuje, otworzy drzwi”. Miłość wyrażająca się życiem zgodnym z Ewangelią jest otwarciem drzwi Chrystusowi.
Jezus pragnie wejść nie po to, by zasiąść jak król i wydawać rozkazy, ale by uczestniczyć ze swoim uczniem w tym, co dla starożytnych było najlepszym wyrazem serdecznej zażyłości: ...i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną. Ja z nim, a on ze Mną — Chrystus jakby wprowadza ucznia na swój poziom, zasiadając z nim razem do stołu. Ten obraz często odczytuje się w sensie eucharystycznym, bo przecież podczas każdej Mszy św. zasiadamy do Stołu Pańskiego. A w tle tej zapowiedzi jawi się też inny stół — ten stół wiecznej uczty w domu Ojca, gdzie będziemy zasiadać z Abrahamem, Izaakiem... i tyloma innymi braćmi.
Będziemy dzielić stół z Jezusem, ale też będziemy dzielić Jego tron, co więcej, tron Jego, Ojca i Ducha (choć o tym ostatnim nie mówi się tu wprost). Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie, jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie. Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.
Warto więc otrząsnąć się z tej obrzydliwej nijakości, na którą sam Chrystus nie może patrzeć — nie dlatego, że ona nie pasuje do Jego upodobań smakowo — estetycznych, ale dlatego, że tak bardzo kocha, iż nie może znieść świadomości, iż ukochana osoba stoi na równi pochyłej: niby nie dopuszcza się wielkich zdrad, niby wszystko jest w porządku, ale stopniowo słabną duchowe siły, bo brakuje tej ożywczej więzi z Panem, stopniowo sumienie zaczyna ślepnąć, a Ten, który był najbardziej ukochanym, wydaje się coraz bardziej obcy.
Copyright © by Głos Karmelu (5/2014)
Data publikacji: 2014-08-29
Teksty biblijne należy odczytywać w ich pierwotnym kontekście, by zrozumieć sens, jaki autor natchniony chciał nam przekazać, bez dorabiania niczego ponad. Skoro autor był dualistą, to fragment ten trzeba odczytać dualistycznie.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.