Izajasz zapowiada, że świątynia Boga Izraela stanie się kiedyś punktem przyciągającym wszystkie narody, „miejscem” jednoczącym ludzkość.
1. Izajasz zapowiada, że świątynia Boga Izraela stanie się kiedyś punktem przyciągającym wszystkie narody, „miejscem” jednoczącym ludzkość. Kontekst pozwala zrozumieć śmiałość tej wizji. Żydzi byli małym narodem, którego jedynym „bogactwem” był Bóg, który im się objawił i prowadził w historii. Znacznie potężniejsze państwa otaczały Izraelitów, wokół nich dominował politeizm. Te kulty były związane z danym narodem i jego kulturą. Miały charakter lokalny. Silne narody pokonując słabsze, narzucały im swoją religię i bóstwa. Tymczasem Izajasz jest przekonany, że Bóg „panujący” w Jeruzalem nie jest „lokalnym” bóstwem, ale Bogiem całej ziemi. I dlatego będzie kiedyś Bogiem wszystkich narodów świata. Stanie się tak nie dlatego, że Żydzi podbiją inne nacje, ale dlatego, że światło wiary w Tego jedynego Boga pociągnie wszystkich, zjednoczy i stanie się zaczynem powszechnego pokoju.
2. Proroctwa spełniają się w jakiejś mierze w historii, a zarazem nadal kierują ku przyszłości, ku pełniejszemu sensowi. Są obietnicą, która jest przedmiotem nadziei. Wiemy, że świątyni jerozolimskiej nie ma od roku 70 po Chr. Miejsce świątyni w Jerozolimie zajął Jezus. W Jego ofierze na krzyżu kult Starego Testamentu się dopełnił. On sam stał się świątynią Boga żywego, a kontynuacją tej świątyni jest Kościół i sprawowana w nim Eucharystia. Proroctwo Izajasza zostało uwolnione od kontekstu geograficznego, historycznego i nabrało nowego, chrystologicznego sensu. Nowym Syjonem jest Kościół – duchowa świątynia Boga, budowana z żywych kamieni, którymi my jesteśmy. Mnogie narody przypłynęły i nadal płyną do Kościoła Chrystusowego pociągnięte światłem Słowa. Tak spełnia się zapowiedź Izajasza.
3. Izajasz obiecuje pokój, ściśle związany z uznaniem Boga. To On ma być „rozjemcą i sędzią dla licznych narodów”. To przeciwieństwo wieży Babel, którą ludzie chcieli zbudować bez Boga i przeciw Niemu. Gdy z życia osobistego i społecznego znika Bóg, następuje podział, ludzie mówią innymi językami, rządzi prawo silniejszego. Wiara jest warunkiem pokoju między ludźmi. Jeśli ludzie uczciwie zaczną prosić Go, by ich nauczył dróg swoich i będą nimi podążać, może wydarzyć się cud pojednania. W przeciwieństwie do światowego braterstwa głoszonego przez marksizm czy masonerię braterstwo chrześcijańskie ma podstawę we wspólnym ojcostwie Boga. Otrzymujemy je przez to, że stajemy się braćmi i siostrami Syna. Dlatego adwentowe wołanie „Przyjdź, Panie” dotyczy nie tylko ochrzczonych, ale jest również modlitwą o to, aby Bóg pociągnął ku sobie wszystkie narody, by na ziemi zapanował upragniony pokój.
Adwent to czas, w którym szczególnie akcentujemy prawdę wiary o tym, że „Chrystus powróci”, że „przyjdzie sądzić żywych i umarłych, a królestwu Jego nie będzie końca”.
Adwent to czas, w którym szczególnie akcentujemy prawdę wiary o tym, że „Chrystus powróci”, że „przyjdzie sądzić żywych i umarłych, a królestwu Jego nie będzie końca”. Święty Paweł, we fragmencie z Listu do Rzymian, który słyszymy tej niedzieli jako drugie czytanie, nawiązując do tej prawdy, wskazuje na wynikające z niej dla naszego życia konsekwencje. „Nadeszła dla was godzina powstania ze snu” – pisze. „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień”. Noc, ciemność nawiązują do czasu, w którym adresaci Pawłowego listu, teraz już chrześcijanie, pogrążeni byli w mroku beznadziei i grzechu. Nic dobrego ani pięknego, albo i zupełnie nic po śmierci ich nie czekało; człowiek miał tyle, ile przez krótki czas ziemskiego życia dla siebie wyszarpał i ile w tym życiu skorzystał. W tej ciemności pogrążeni są jeszcze wszyscy, których nie opromienił blask Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie. Ale dla nich, dla chrześcijan w Rzymie, jest brzask dnia: jest nadzieja na powtórne przyjście Jezusa; nadzieja na zmartwychwstanie i życie wieczne. I ten świt jest coraz bliżej – poucza św. Paweł – bliżej niż wówczas, gdy uwierzyli. Dlatego apeluje: odrzućcie to, czym żyliście jako ludzie pogrążeni w mroku. Zacznijcie żyć w świetle nadziei życia wiecznego!
Chrześcijanie XXI wieku są w podobnej sytuacji. Żyjemy w świecie, który nie ma tej nadziei, którą my mamy; w świecie, dla którego ważne jest, by użyć przed śmiercią, ile się da. Ale my jako ci, którzy mają nadzieję na życie wieczne, możemy żyć inaczej. „Jak w jasny dzień”, czyli tak, by niczego nie musieć się wstydzić – ani teraz, ani wtedy, kiedy staniemy przed Panem Bogiem. Hulanki i pijatyki, o których pisze św. Paweł, to częste grzechy także dziś. Choć pewnie moglibyśmy dodać jeszcze inne, nowe formy. Rozpusta i wyuzdanie to grzechy wszystkich czasów. W naszych jednak zaczynają być podnoszone do rangi cnoty. „Daj upust wszelkim swoim żądzom, wszak to normalne, wszystko ci wolno” – głoszą luminarze społecznego postępu. Kłótnie i zazdrość… Jak wiele ich nie tylko wokół nas, ale i w nas; każdy wie o tym doskonale. A święty Paweł zachęca: dajcie spokój z hołubieniem własnego egoizmu; „przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa”, czyli bądźcie jak On.
Bo taki ten świat jest: hołubi własny egoizm. Żeby póki człowiek żyje, jak najwięcej „skorzystał”. Chrześcijanie, dzięki nadziei na życie wieczne, mogą otworzyć się na miłość. Nic tak naprawdę nie tracą, bo zło niczego sensownego w życie człowieka nie wnosi. Za to wszystko zyskują. Zwłaszcza życie wieczne.
Człowiek pogrążony w mroku grzechu i śmierci oraz Chrystus rozpraszający tę noc jak wschodzące słońce – kiedy to sobie uświadomimy, odkryjemy, że wiara nie jest przykrym, zniewalającym obowiązkiem, ale pełną radości i pokoju nadzieją.
Chociaż Jezus Chrystus powiedział, że nikt nie zna czasu i godziny końca świata, to jednak we wszystkich epokach ludzie próbowali się ich domyślić i wierzyli, że są blisko mety.
Chociaż Jezus Chrystus powiedział, że nikt nie zna czasu i godziny końca świata, to jednak we wszystkich epokach ludzie próbowali się ich domyślić i wierzyli, że są blisko mety. Nawet jeśli śmiałą i zuchwałą wydaje nam się chęć ustalenia kalendarza katastroficznych zdarzeń, sam Jezus zachęcał swych uczniów do oceniania znaków zapowiadających Jego przyjście. Ich uważna lektura pozwala chrześcijaninowi unikać zbytniego przywiązania się do świata i utrzymywać się w stanie czujności dla zbawienia duszy.
Nie da się zaprzeczyć, że żyjemy w czasach wyjątkowych zawirowań i wyjątkowej bezbożności, co skłania nas do poważnej refleksji nad końcem tego świata, który być może nie jest już bardzo odległy. Można powiedzieć, że wiele środowisk, także w Kościele, nad tym się zastanawia. Bliskość końca świata potwierdził przed wiekami św. Grzegorz Wielki. Bliżej naszych czasów – na przykład w kwietniu 1937 roku region Dniestru i inne części zbolałej bolszewickiej Rosji zostały poprzecinane procesjami organizowanymi przez chłopów, którzy zapraszali towarzyszy, by przestali pracować i myśleli tylko o duszy, ponieważ kres dziejów był bliski.
Niezmierny i niemal nieodwracalny ogrom złości tkwiącej w ludziach sprawia, iż wydaje się nam, że nie ma innego lekarstwa niż totalna ruina wszystkiego. Przejawów zepsucia jest tak wiele, ponadto szybkość generowania ich w mediach jest tak błyskawiczna, że nie wiadomo, jak można by je wyeliminować bez katastrofy. Nieczystość jest powszechna, odwrócenie podstawowych kategorii dobra i zła nagminne. Nie starcza już nadziei, że uda się to uleczyć tymi środkami edukacji i ewangelizacji, jakimi dysponujemy. W każdym razie znaki, które widzimy, i niepewność, która nas nieustannie ogarnia, przymuszają nas do czujności i popychają w stronę życia prawdziwie chrześcijańskiego, a nawet w kierunku świętości. Świadczą o tym pocieszające wiadomości o przebudzeniu wiary i powrocie do Chrystusa, zwłaszcza wśród młodych, we Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii czy za oceanem.
Żyjemy, jakbyśmy stali na krawędzi wulkanu, wszystko jest niepewne, sprawia nam ból i wpędza w ponury smutek. Nie mamy innego wyjścia, jak tylko oddać się Bogu i pokochać Go ponad wszystko. W warunkach narastającej dezorientacji, wśród ludzi pożeranych przez bezbożność musimy trwać wiernie przy Chrystusie, nie pozwalając, by nas pokonało podłe odstępstwo. Winniśmy nosić naszą chrześcijańską głowę wysoko i nie cofać ani na centymetr naszej nadziei przed światem. Jeśli w każdym czasie kompromis z bezbożnością był złem, w tym momencie wydaje się zbrodnią porzucenia. Niech nas nic nie odciąga od Jezusa Chrystusa i od Jego Kościoła. Nie wierzmy fałszywym prorokom, handlarzom złudzeń. Wsłuchujmy się w głos prawdy w przekonaniu, że nigdy wcześniej nie było takiej potrzeby poszukiwania jej jak dzisiaj. Taki jest właściwy sens Adwentu.
Co o nim wiemy? Dzisiejszy patron w liturgii bizantyjskiej nazywany jest Protokleros, to znaczy "pierwszy powołany"
Co o nim wiemy? Dzisiejszy patron w liturgii bizantyjskiej nazywany jest Protokleros, to znaczy "pierwszy powołany". Bierze się to wprost z Ewangelii św. Jana i Marka, gdzie czytamy, że św. Andrzej Apostoł pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim, ale mieszkał ze św. Piotrem, swoim starszym bratem i jego teściową w Kafarnaum. Był też - jak Piotr - rybakiem. Początkowo był również uczniem Jana Chrzciciela. I to pod jego wpływem poszedł za Chrystusem, gdy Ten przyjmował chrzest w Jordanie. Zresztą Andrzej nie tylko sam przystąpił do Chrystusa, ale i przyprowadził do Niego Piotra mówiąc : „Znaleźliśmy Mesjasza - to znaczy: Chrystusa”. Zanim jednak obaj na stałe dołączyli do Jezusa musiał upłynąć jakiś czas, skoro św. Mateusz Ewangelista zamieszcza jeszcze jeden opis ich powołania – ten w którym słyszą z ust Chrystusa : „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi.” Dopiero wtedy ci zamożni rybacy natychmiast zostawili sieci i poszli za nim. Oprócz zaszczytnego tytułu Protokleros, czyli "pierwszy powołany" św. Andrzej według tradycji nazywany bywa też Apostołem Słowian. Po Zesłaniu Ducha Świętego miał bowiem wg. Orygenesa udać się do Scytii, kraju leżącego pomiędzy Dunajem a Donem, gdzie pierwotnie znajdować się miały siedziby Słowian. Prawosławni uważają nawet, że to on właśnie jest założycielem Kijowa. Jednak na Kijowie jego droga się nie skończyła, bo dla mieszkańców Achaji, czyli historycznej krainy w Grecji, św. Andrzej to ich pierwszy metropolita. Ten, który poniósł śmierć męczeńską. Stało się to dokładnie w Patras, 30 listopada 65 lub 70 roku. Przeżegnawszy zebranych wyznawców, św. Andrzej został ukrzyżowany głową w dół na krzyżu w kształcie litery X. Wyrok ten przyjął z wielką radością - cieszył się, że umrze na krzyżu, jak Jezus. Co więcej także i litera X, którą tworzył krzyż św. Andrzeja jest tutaj znacząca. Przecież to pierwsza litera imienia Chrystusa w języku greckim (od Christos, czyli Pomazaniec). Tyle wiemy o dzisiejszym patronie. Jednak żadną miarą nie da się patrząc w jego życiorys ustalić dlaczego właśnie z jego wspomnieniem związane są andrzejki. Wiemy natomiast kiedy ten zwyczaj pojawił się w Polsce po raz pierwszy. Wiemy? Oczywiście, że tak. Trzeba tylko sięgnąć do historii teatru. Bo pierwsza polska wzmianka o andrzejkach pochodzi z XVI wieku. W jednej ze sztuk scenicznych, po tytułem „Justyn i Konstancja” Bielskiego, pojawiają się słowa: ”Nalejcie wosku na wodę, poznacie swoją przygodę” i dalej „w Wigilię Jędrzeja świętego ujrzy oblubieńca swojego!”. Ten cytat dowodzi także i tego, że andrzejki tradycyjnie wypadały nie 30 listopada tylko dzień wcześniej.
Perły ukryte w liturgii słowa odkrywają księża: Szymon Kiera, Tomasz Kusz, Marcin Piasecki i Piotr Brząkalik. Słuchaj codziennie.