Jeśli ktoś bowiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył o Kościół Boży? (1 Tm 3,5)
Jeśli ktoś bowiem nie umie stanąć na czele własnego domu, jakżeż będzie się troszczył o Kościół Boży? (1 Tm 3,5)
Integralność życia duchowego z codziennością jest odzwierciedleniem wewnętrznej kondycji człowieka. Dojrzała, uzdrowiona tożsamość sprawia, że człowiek żyje autentycznie z samym sobą: przyjmuje siebie takim, jaki jest, świadomie zarządza sobą i swoim życiem, a także nie wypiera się swoich słabszych stron. Wszystko w atmosferze miłości do siebie i innych, ponieważ wie, że jest kochany i przyjęty przez samego Boga. To właśnie taki porządek, daje stabilny fundament do służby drugiemu człowiekowi. Wówczas tzw. bycie osobą wierzącą, nie jest tylko pustym frazesem, a stylem życia, który budzi zainteresowanie innych. Najbliższą wspólnotą każdego człowieka jest rodzina - to nasze pierwsze miejsce służby, by kochać siebie nawzajem tak, jak ukochał nas Chrystus. To również miejsce do kształtowania swojego charakteru i spójności między słowami, a czynami. Kto na ile jest wierny w małych rzeczach, na tyle jest gotowy podjąć się bardziej odpowiedzialnych zadań. Dlatego pragnienie podjęcia się „wielkich zadań” dla Boga, warto rozpocząć od wielkiej miłości w prostej codzienności.
Nie płacz! Łk 7,13b
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain; a podążali z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy przybliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego – jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta.
Na jej widok Pan zlitował się nad nią i rzekł do niej: «Nie płacz». Potem przystąpił, dotknął się mar – a ci, którzy je nieśli, przystanęli – i rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań!» A zmarły usiadł i zaczął mówić; i oddał go jego matce.
Wszystkich zaś ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: «Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg nawiedził lud swój». I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie.
Nie płacz! Łk 7,13b
Słowa Jezusa nie są pustą pociechą ani naiwnym zaprzeczeniem bólu. Dotykają samego źródła rozpaczy i pokazują, że Bóg nie zostawia człowieka samemu sobie. „Nie płacz” oznacza: ufaj, bo Ja jestem z tobą nawet tam, gdzie wydaje się, że wszystko się skończyło. To wezwanie otwiera serce na nadzieję, która wyprzedza każde doświadczenie straty. Jezus nie obiecuje życia wolnego od cierpienia, lecz objawia, że w Bogu istnieje moc większa niż śmierć. Te słowa brzmią jak światło w mroku: twoje łzy nie są ostatnim słowem. Właśnie tam, gdzie rodzi się rozpacz, On przynosi obecność, która przemienia ból w nadzieję, a bezsilność w ufność, że miłość zwycięży.
Otaczała ją opinia świętości – z uwagi na jej wiedzę, piękno i rozmodlenie – ale nie znaczy to wcale, że nie znała swojej wartości.
Otaczała ją opinia świętości – z uwagi na jej wiedzę, piękno i rozmodlenie – ale nie znaczy to wcale, że nie znała swojej wartości. Na pieczęci, którą sygnowała dokumenty, widniał jej wizerunek z jedną ręką podniesiona do góry, a druga spoczywającą na księdze. Był też podpis: 'królewska siostra'. I podpis ten był w dwójnasób adekwatny do jej statusu – raz, bo była zakonnicą, dwa, bo była siostrą króla Anglii św. Edwarda Męczennika. Jednak jej rodzinne koligacje nigdy nie zaważyły na przyjęciu przez nią funkcji przełożonej ani w swoim macierzystym zgromadzeniu, ani w ościennych, co jej trzykrotnie proponowano. Po długich nalegania współsióstr zgodziła się co najwyżej na funkcję honorowej przeoryszy. Klasztor w Wilton, w którym spędziła całe swoje życie, był natomiast sowicie przez nią uposażany - tuż przed śmiercią udało jej się nawet dokończyć budowy ufundowanego z jej pieniędzy nowego kościoła pod wezwaniem św. Denisa. Pomimo tak pokornej służby Kościołowi do historii przeszedł jej spór z biskupem Winchester, który postanowił publicznie upomnieć dzisiejszą patronkę, zarzucając jej strój nie licujący z klasztorem, bo istotnie przywiązywała ona wagę do swojego ubioru, który był bliższy modzie dworskiej niż zakonnej. Tutaj jednak, odnotowana została nie tylko owa sytuacja, ale i odpowiedź, jakiej wspominana dzisiaj zakonnica udzieliła biskupowi, a brzmiała ona z grubsza tak: „Pycha może istnieć także pod szatą nędzy, Ekscelencjo, a mój umysł może być tak czysty pod tymi szatami, jak jest pod twoimi znoszonymi futrami.” Tak, na taką odpowiedź pozwolić sobie mogła we wczesnym średniowieczu tylko królewska siostra, która znała swoją godność. A jak to się w ogóle stało, że ta niezwykła młoda kobieta, bo żyła zaledwie około 25 lat, w ogóle trafiła do klasztoru w Wilton, a nie na królewski dwór, gdzie o jej rękę staraliby się okoliczni władcy? Tutaj jej historia jest równie nietuzinkowa. Otóż dzisiejsza patronka była po prostu nieślubnym dzieckiem króla Anglii Edgara Spokojnego. Niby nic nadzwyczajnego, ale jej mamą była mniszka, św. Wulfryda, uprowadzona siłą z opactwa w Wilton, znajdującego w sąsiedztwie jednej z siedzib królewskich. Król miał wtedy zaledwie 18 lat, a dodatkowo działał w zgodzie z tradycją, która nakazywała porywać kobiety wybrane sobie na żonę. Niestety św. Dunstan, arcybiskup Canterbury, nie dał się przekonać do tej wersji wypadków i w ramach pokuty za popełniony grzech odmawiał królowi prawa do koronacji przez okrągłe 7 lat. A co się stało ze św. Wulfrydą i jej córką? Powróciły do Wilton, gdzie dziewczynka się wychowywała i otrzymała najlepsze wykształcenie, a jej mama została wybrana przeoryszą. Ona także pochowała swoją córkę, która nagle zachorowała i zmarła 16 września roku 984. Czy wiecie państwo jak miała na imię córka św. Wulfrydy? Edyta. Wspominamy dzisiaj bowiem św. Edytę, zakonnicę.
Perły ukryte w liturgii słowa odkrywają księża: Szymon Kiera, Tomasz Kusz, Marcin Piasecki i Piotr Brząkalik. Słuchaj codziennie.