"Wstań, podnieś chłopca i weź go za rękę" (Rdz 21, 18).
Wstań, podnieś chłopca i weź go za rękę (Rdz 21, 18).
Dużo tu niedobrych emocji, błędnych decyzji, niewłaściwych wyborów, a nawet okrucieństwa. Źle się czyta opowieść o tym, jak ludzie żyjący w przymierzu z Bogiem nie mają problemu z wypędzeniem na pustynię bezbronnej kobiety i jej dziecka. Ale naprawdę zdumiewające w tym wszystkim jest to, że Wszechmocny poparł tę decyzję, polecił Abrahamowi, by posłuchał Sary i oddalił Hagar wraz z Izmaelem.
W tym morzu zła obecna jest jednak iskierka nadziei, bo oto Bóg ma plany wobec Izmaela, a to znaczy, że nie spotka go na pustyni śmierć. Ta iskierka rozbłyska, gdy czytamy, że Anioł Boży jest z nimi i dba, by nie umarli z pragnienia.
Nie zapominajmy o tej iskierce. Bez względu na wszystko, bez względu na to, jak bardzo pokomplikowaliśmy sobie życie i jak daleko się posunęliśmy w złych decyzjach, bez względu na to, jak bardzo ranimy i jesteśmy poranieni przez bliskich – Bóg wie, co robi. On nas odnajduje na pustyniach życia – nie ma znaczenia: czy sami na nich pobłądziliśmy, czy ktoś nas tam wypchnął – i obmywa swoją ożywczą wodą nasze wyschnięte na wiór serca, spragnione miłości, tęskniące do nadziei.
Czego chcesz od nas Jezusie, Synu Boży? Mt 8,29
Gdy Jezus przybył na drugi brzeg do kraju Gadareńczyków, wyszli Mu naprzeciw z grobowców dwaj opętani, tak bardzo niebezpieczni, że nikt nie mógł przejść tamtą drogą. Zaczęli krzyczeć: «Czego chcesz od nas, Jezusie, Synu Boży? Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas?»
A opodal nich pasła się duża trzoda świń. Złe duchy zaczęły Go prosić: «Jeżeli nas wyrzucasz, to poślij nas w tę trzodę świń». Rzekł do nich: «Idźcie!» Wyszły więc i weszły w świnie. I naraz cała trzoda ruszyła pędem po urwistym zboczu do jeziora i zginęła w wodach.
Pasterze zaś uciekli i przyszedłszy do miasta, rozpowiedzieli wszystko, a także zdarzenie z opętanymi. Wtedy całe miasto wyszło na spotkanie Jezusa; a gdy Go ujrzeli, prosili, żeby opuścił ich granice.
Czego chcesz od nas Jezusie, Synu Boży? Mt 8,29
Szatan dobrze zna Jezusa i Jego moc. Dwaj mężczyźni, którzy dla wszystkich byli odrażający, zostają uwolnieni tą właśnie mocą. Ale zanim to się stanie, słyszymy, jak demony proszą Jezusa, by pozwolił im uciec. Przerażający musiał być moment, w którym wyszły z człowieka i weszły w świnie. Zło jest destrukcyjne i samo siebie niszczy.
W tej opowieści świnie giną. Mężczyźni zostają ocaleni. Zaskakująca jednak jest postawa ludzi, którzy to widzą. Wszyscy się przestraszyli i nie chcą, by Jezus pozostał z nimi. Dlaczego? Przywiązanie do zła rodzi lęk.
Posługę kapłańską można pełnić na wiele różnych sposobów i z tysiąca najróżniejszych pobudek. Ale doprawdy rzadko się zdarza, żeby ktoś stał się kapłanem niejako wbrew swym planom, a mimo tej wewnętrznej przeszkody stał się pozytywnym, a nawet pożądanym, przykładem dla innych.
Św. Bernardyn Realino
brewiarz.pl
Posługę kapłańską można pełnić na wiele różnych sposobów i z tysiąca najróżniejszych pobudek. Ale doprawdy rzadko się zdarza, żeby ktoś stał się kapłanem niejako wbrew swym planom, a mimo tej wewnętrznej przeszkody stał się pozytywnym, a nawet pożądanym, przykładem dla innych. A tak właśnie się sprawa miała ze św. Bernardynem Realino. Oto ten Włoch, urodzony 1 grudnia 1530 roku w Capri koło Ferrary, najpierw zapragnął być lekarzem, dlatego poszedł na medycynę. Następnie pomyślał, że dobrze byłoby zostać także doktorem, ale tym razem od prawa rzymskiego i cywilnego. I to też mu się udało. Nic dziwnego, że tak wszechstronnie wykształcony młody człowiek został wybrany burmistrzem miasta Felizzano, a potem Cassine, równocześnie nie przestając być osobistym doradcą namiestnika Neapolu. W końcu, gdy skończył 33 lata ukazała mu się Matka Boża z Dzieciątkiem na ręku i poleciła, by wstąpił do jezuitów. Ponieważ św. Bernardyn Realino był człowiekiem nie tylko wyedukowanym, ale też głęboko wierzącym, poszedł niezwłocznie za wskazaniem Maryi i na ręce bezpośredniego następcy św. Ignacego Loyoli, Jakuba Layneza złożył prośbę o przyjęcie na prostego brata. Jakże się zdziwił, gdy został niejako z marszu skierowany na studia teologiczne, co skończyło się dla niego przyjęciem kapłańskich święceń w roku 1567. Jakby tego było mało, temu neoprezbiterowi powierzono arcydelikatny urząd mistrza nowicjatu i ojca duchownego młodych adeptów zakonu, a po ledwie siedmiu latach pozwolono złożyć śluby uroczyste, do których dopuszcza się tylko wypróbowanych ojców zakonu. Już tylko na podstawie tych kilku faktów z życia św. Bernardyna Realino, domyślać się można jak bardzo nietuzinkowym był człowiekiem. Jednak pełnię swoich talentów zaprezentował dopiero wtedy, gdy powierzono mu misję otwarcia nowej jezuickiej placówki w pewnym miasteczku niemal na samym końcu Półwyspu Apenińskiego. Pozostał tam do końca życia, czyli przez 42 lata, i dokonał prawdziwego kapłańskiego cudu. Zyskał serca wszystkich mieszkańców tamtego zakątka Włoch. Był gorliwy na ambonie, ofiarny w posłudze wiernym i niezwykle pokorny w życiu. Miarą powszechnego uznania jego osobistej świętości niech będzie fakt, że kiedy zasiadał w konfesjonale jego penitentami byli dosłownie wszyscy : od miejscowego biskupa i duchowieństwa po ostatniego rybaka. To niezwykłe zaufanie dało mu możliwość moralnego oddziaływania na całą okolicę i przydomek "ojca miasta". Nawiedzały go tłumy interesantów, a on umiał zawsze zachować spokój i opanowanie, nawet wobec natrętów. Miał prawdziwy dar pozyskiwania sobie ludzi, ale też wysokiej kontemplacji, a nawet ekstaz. W czasie jednej z nich miał nawet szczęście otrzymać na swoje ręce samego Chrystusa z rąk Matki Bożej. Gdy 2 lipca 1616 roku zmarł po 3-letniej chorobie żegnała go cała okolica. Czy wiecie państwo z jakim miasteczkiem związany był do końca życia ten wyjątkowy jezuita św. Bernardyn Realino? To miasteczko to Lecce, gdzie do dzisiaj w kościele jezuitów znajdziemy jego ciało złożone w kryształowej trumnie, usytuowanej po lewej stronie od głównego ołtarza.
Perły ukryte w liturgii słowa odkrywają księża: Szymon Kiera, Tomasz Kusz, Marcin Piasecki i Piotr Brząkalik. Słuchaj codziennie.