07.11.2021

Wyjątkowa moc wdów

W optyce kulturowej tamtego czasu wdowy i sieroty były osobami najbardziej pozbawionymi społecznego wsparcia, a przez to wyjątkowo bezbronnymi.

Można śmiało rzec, że jakość opieki nad nimi stanowiła miarę humanitarnej wrażliwości. A trzeba pamiętać, że organizacja życia społecznego opierała się na instytucji rodziny. Kto jej nie miał, był po prostu bezsilny i bezbronny. I oto w dzisiejszym pierwszym czytaniu słuchamy o pobycie proroka Eliasza w Sarepcie. Nazwa ta rodzi dwie implikacje. Pierwsza – Eliasz opuszcza swą ojczyznę, by zjawić się w Fenicji, krainie leżącej na północ od ziemi Izraela. Owa wdowa była więc poganką. A jeśli spotkała ją wyjątkowa reakcja, to znak, że Pan Bóg opiekuje się nie tylko swym wybranym ludem, lecz także każdym człowiekiem. Druga implikacja sięga historycznych okoliczności, do których zaliczymy np. jakiś kryzys, który skutkował powszechnym głodem. Nie wiemy, czy była to wojna czy naturalna klęska, np. susza, a takie okresy zdarzały się w świecie biblijnym wielokrotnie. Każda z tych sytuacji jest jednak nadal aktualna. I oto dzieje się coś wyjątkowego: „Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się, zgodnie z obietnicą, którą Pan wypowiedział przez Eliasza”. Pan Bóg otoczył opieką Fenicjankę. Uratował także wybranego przez siebie proroka. Mijały wieki, w biblijnym świecie zmieniało się niewiele. Wdowy i sieroty były ostatnią kategorią osób otaczanych opieką. A czy dziś wdowa oraz sierota mają te same szanse rozwoju co inni? Są nadal ustawiane w drugim szeregu i nie mają dostępu do tego, co należy się lepiej urodzonym, gruntowniej wykształconym, mającym łatwiejsze szanse społecznego startu. A przecież wdowy są tymi, które instynktownie lgną do świątyń. Tu czują się bezpieczne, jak wdowa z czytanego dziś fragmentu Ewangelii. Są gotowe złożyć ostatni grosz na wsparcie miejsca kultu. Stąd naszą odpowiedzią winna być duszpasterska troska o nie. One po ludzku są słabe i nieistotne, w Bożej perspektywie mają wyjątkową moc budowania Kościoła. •

Śmierć i sąd

Postanowione ludziom raz umrzeć… W dawnych czasach tematem tabu był seks, w naszych tematem tabu jest śmierć.

Każda epoka ma swój zakazany temat. Moim zdaniem jedną z przyczyn współczesnej rozwiązłości seksualnej jest brak poczucia, że życie ma cel. Śmierć zawsze przychodzi „za wcześnie”. Zastanie nas w poczuciu, że życia nie dokończyliśmy, że tyle jeszcze pozostało do zrobienia – by dojrzeć, zmądrzeć, wyszumieć się do woli. Rzadko kto odchodzi z tego świata z poczuciem sytości. Ponadto śmierć nie jest tylko zakończeniem życia, ale stale w nie ingeruje. Nieustannie chwyta je w szpony, stawiając przed nami radykalne znaki zapytania: Jaki sens ma życie w obliczu końca? Czy bycie człowiekiem to tylko krótki przebłysk między porodówką a szpitalem? Mamy potrzebę ubierania śmierci w maskę znośności. Tymczasem, jak mawiał Søren Kierkegaard, „śmierć jest nauczycielką powagi. Bez niej ginie poczucie odpowiedzialności. Zwłaszcza że po niej czeka nas sąd”.

Czym będzie ów sąd? Bóg bez żadnej zasłony zbliży się do człowieka, a człowiek w swej nagości do Boga. Wyobrażenie nadchodzącego sądu od zawsze wzbudzało strach i grozę. Nikon z Czarnogóry uważał, że nie jest dobrze pozbawiać ludzi lęku przed sądem, ponieważ bez strachu przed Bogiem człowiek naraża się na niebezpieczeństwo grzechu. W Starym Testamencie słowo „sąd” pada 300 razy, w Nowym Testamencie – 74 razy. Teologowie rozróżniają sąd szczegółowy przy śmierci człowieka i sąd powszechny na końcu czasów. W Credo mówimy, że wierzymy w Boga, który „przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Oczekiwanie na sąd odpowiada głębokiej ludzkiej tęsknocie za zbawieniem. A radosne oczekiwanie na niego ma swoje uzasadnienie w nadziei każdej ludzkiej duszy, że w końcu zapanują prawo, tak często deptane, i sprawiedliwość ponad miarę szargana. „Dzieje świata – jak mawiał Szekspir – są jak historia opowiedziana przez głupców”. Tylko sąd Boży może przynieść sprawiedliwość, przejrzystość i prawdę. W końcu Chrystus złożył ofiarę z siebie za nasze grzechy i „wszedł do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga”. Kiedyś zaś ukaże się „dla zbawienia tych, którzy Go oczekują”. Nowy obiecany świat, wielka komunia ludzi z Bogiem i między sobą nie może zaistnieć, dopóki to, co się wydarzyło na świecie i w historii, nie zostanie osądzone. Spotkanie z Chrystusem zmartwychwstałym jako sędzią umożliwi człowiekowi bolesną, jednak oczyszczającą konfrontację z własną historią w obliczu zranionej, a mimo to nieskończenie miłosiernej dobroci Boga. „Jestem pewien – pisał Fulton Sheen – że w niebie czekają mnie trzy niespodzianki. Po pierwsze, spotkam tam ludzi, których nie spodziewałem się tam spotkać. Po drugie, nie będzie tam pewnych osób, które spodziewam się tam zobaczyć. I wreszcie największą niespodzianką – mimo tego, że polegam na Jego miłosierdziu – może być fakt, że ja tam będę”. •

Dar całkowity

Pan Jezus kontrastuje ze sobą dwa rodzaje pobożności. Pierwszy ostro krytykuje, a drugi stawia jako wzór.

Mk 12, 38-44

 

Jezus, nauczając rzesze, mówił:

 

«Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok».

Potem, usiadłszy naprzeciw skarbony, przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz.

Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała na swe utrzymanie».

 

1. Krytyka dotyczy uczonych w Piśmie. Religijna wiedza i pozycja społeczna wbijały ich w pychę. Jest to religijność na pokaz, która służy bardziej uzyskaniu szacunku wśród ludzi niż sprawieniu radości Bogu. Uczeni w Piśmie służą bardziej sobie niż Stwórcy. Kontrast z postawą wdowy jest bardzo ostry. Ona służy całkowicie Bogu, obłudnicy pod pozorem pobożności służą sobie. Co gorsza, wykorzystują jeszcze innych ludzi (wdowy!) zależnych od ich funkcji religijnej. W jakimś sensie do swoich celów wykorzystują więc samego Boga. Jezus ostrzega przed tak perwersyjnym zdeformowaniem religii, która staje się zasłoną dymną dla nieprawości.

2. Dalszy ciąg dzisiejszej perykopy przynosi kolejny kontrast. Jezus, obserwując ludzi wrzucających ofiary do skarbony, dostrzega wielu bogatych i jedną ubogą wdowę. Bogacze dają z tego, co im zbywa. Wdowa z niedostatku daje wszystko. „Wrzuciła wszystko, co miała na swe utrzymanie”. Użyty jest tutaj rzeczownik bios, który można tłumaczyć jako „środki do życia”, ale także po prostu jako „życie”. Wdowa jest żywą ilustracją przykazania miłości Boga, które mówi, że mamy kochać Go całym sercem, duszą, umysłem. Oddając Bogu wszystko, co miała na utrzymanie, w jakimś sensie oddała Mu swoje życie. Wdowa jest wzorem zaufania Bogu i takiej pobożności, w której człowiek nie daje Bogu czegoś, ale daje siebie.

3. Pan Jezus, wskazując na przykład wdowy, chce poruszyć sumienia. Ile jest we mnie mentalności obłudnych uczonych w Piśmie, ile postawy bogaczy, którzy niby coś dają Bogu, ale w gruncie rzeczy ofiarują Mu nędzne ochłapy? Ile jest we mnie postawy ubogiej wdowy, czyli gotowości dania Bogu wszystkiego? We współczesnym Kościele odnajdziemy przykłady ewangelicznych ubogich wdów. Są w naszych świątyniach wciąż tacy ludzie: prości, pokorni, wierni, służący Bogu bez robienia hałasu wokół siebie. Oni nie potrzebują synodalnych debat i pewnie nie mają potrzeby zabierać głosu w dyskusji o Kościele. A przecież to oni wskazują na to, co w Kościele jest najważniejsze. Ubogie wdowy nie mają dostępu do internetu, ale wiedzą lepiej niż medialni krzykacze, czym jest Kościół.

4. Uboga wdowa jest obrazem samego Jezusa. On także oddał na krzyżu wszystko, co miał. Oddał życie jako ofiarę za wielu. Nie można być człowiekiem wierzącym bez zdolności do ofiary. Droga do zrozumienia tej trudnej prawdy bywa długa. Doświadczenie straty jest ważną, choć bolesną lekcją ofiarnego życia. Ale nic nie dzieje się automatycznie. Utrata kogoś lub czegoś, np. męża, zdrowia, może prowadzić w stronę goryczy, buntu, rozpaczy. Może stać się decydującym etapem na drodze do większej miłości. Aż po całkowity dar z siebie.