20.06.2021

Zapora dla fal nadętych

To już ostatnia część Księgi. Pan zwraca się wprost do schorowanego Hioba, który w swych mowach zdawał się podważać sprawiedliwe rządy Boga nad światem.

We fragmencie, który poprzedza dzisiejsze pierwsze czytanie, pyta go: „Gdzieś był, gdy zakładałem ziemię?”. I potem Stwórca przechodzi do opisu, w którym opowiada o swej władzy nad żywiołem, jakim jest morze. Semici, a wśród nich także Izraelici, choć w opadach deszczu widzieli skarb dający życie, bali się potęgi wód – tych w górze, czyli obecnych w chmurach – i tych na dole, przede wszystkim morza. Pan stawia Hiobowi retoryczne pytanie: „Kto bramą zamknął morze, gdy wyszło z łona wzburzone, gdy chmury mu dałem za ubranie, za pieluszki – ciemność pierwotną?”. Bóg pokazuje, że w przyrodzie nie istnieją siły niezależne od Stwórcy, a potężne morze jest tylko jednym z Jego dzieł, a nie autonomiczną potęgą. Pan Bóg łamie jego wielkość swym prawem. „Tu zapora dla twoich fal nadętych” – mówi Pan Bóg. Biblijny autor użył tutaj hebrajskiego rzeczownika hoq, który znaczy: „zapora” i „granica”, a co ciekawe – także „prawo”, „reguła”. Ks. prof. Antoni Tronina, analizując ten fragment, dokonuje bardzo ważnego i ciekawego podsumowania: „Cierpiący człowiek kwestionował dotychczas obecność Boga w regulowaniu spraw ludzkich. Sądził, że skoro nie doczekał się usprawiedliwienia, to albo z powodu Bożego kaprysu czy nawet niesprawiedliwości, albo też z powodu bezsilności Boga wobec sił chaosu. W odpowiedzi Jahwe uświadomił Hiobowi własną mądrość i moc widoczną w dziele stwórczym. Morze otrzymuje nakazy i jest posłuszne Bożemu prawu. Słowo Boże wystarcza, by utrzymać je w ryzach; jest ono jedyną zaporą dla jego wyniosłych fal”.

Pan Bóg jest Stworzycielem, który powołał świat do istnienia i nadał mu wszelkie prawa. Zdaje się, że niektóre współczesne kierunki myślowe starają się pomijać ten fakt i budować świat na zasadach, które stają w poprzek Bożym rozporządzeniom. To musi doprowadzić do burzy, z której – podobnie jak w czytanym dziś fragmencie Ewangelii – wyzwoli człowieka Dawca porządku stworzenia. •

Nasze katownie miłości

Miłość Chrystusa przynagla nas…. Trudno o lepszy impuls dla apostoła. Jak być spokojnym, skoro inni umierają.

Ile rozwodów, zdrad małżeńskich, prowizorycznych i kruchych związków, rozczarowań, samotnych matek lub ojców? Rośnie pokolenie sierot rozwodowych, dzieci, którym brakuje witaminy M; niespokojne, roztargnione, zagubione, skłonne do ekscesów i ryzyka. Eksperymentują z seksem i narkotykami, nie potrafią kochać ani cierpieć. Brak im wytrwałości. Dlatego sięgają po odurzacze, potem targają się na życie. Mają fałszywe wyobrażenia o miłości, dlatego popadają w duchową śmierć, z dala od miłości Boga. Konsumenci i budowniczy cywilizacji śmierci. Skoro ludzie masowo staczają się w śmierć, Zbawiciel musiał w nią wejść, by ich tam poszukać. Jakże tego nie głosić? Nie krzyczeć na całe gardło: „Za wszystkich umarł Chrystus po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał”?

Żyć dla siebie znaczy to samo, co poznać kogoś według ciała. W biblijnym czasowniku „poznać” jest zawarta miłość do drugiego człowieka. Tyle że istnieje miłość prawdziwa oraz zatruta. Zatruł ją przebiegły wąż z raju, gdy kazał ludziom w imię wolności kochania sięgnąć po owoc poznania dobra i zła. Sięgnęli i poznali – zło. Człowiek odtąd mówi „kocham” i szuka w drugim własnego dobrostanu. Drugi jest dlań narzędziem uszczęśliwiania samego siebie. Odkąd zamilkł w nim głos Bożej miłości i przestała docierać doń życiodajna limfa z nieba, rozpoczął neurotyczny pęd za dostarczaniem sobie namiastek kochania. Jego zranione serce stało się nienasycone. Każe mu składać sobie wszystko w ofierze: współmałżonka, partnera, kobiety, dzieci… Mają go nieustannie chwalić i doceniać, spełniać jego życzenia. Iluż synom i córkom złamała życie neurotyczna matka? Ileż dzieci doprowadziła do szaleństwa niezaspokojona ambicja ojca? Nigdy nie zdołają go zadowolić, nigdy nie zasłużą sobie na uznanie w jego oczach. Będą nosić w sobie pogardę i poczucie winy za to, że nigdy nie okazali się takimi, jakich sobie wymarzył narcystyczny rodzic. Człowiek dla odrobiny nadwyżki akcepcji jest gotowy skoczyć w przepaść. W tym znaczeniu o niejednej rodzinie i o niejednej relacji Dostojewski pisał: „Oni tak się kochają, jakby nienawidzili”. Poznanie kogoś według ciała bywa torturą na całe życie. Musi przyjść Chrystus i powiedzieć: Pójdź za Mną! Dam ci poznać miłość, której nie znałeś. Pokochany szczerze i za darmo, powoli nauczysz się kochać naprawdę. Przekonasz się, co znaczy, że „oto wszystko stało się nowe”. Nieraz trzeba po to „nowe” sięgnąć głęboko. Poza neurotyczne mechanizmy ludzkich współuzależnień. Katownie fałszywej miłości zawalą się dopiero wtedy, gdy ocaleni przez Chrystusa przestaną żyć dla siebie i ośmielą się pragnąć dobra drugiej osoby. Nie ma innego wyjścia: wszystkie nasze relacje uczuciowe muszą przejść przez oczyszczenie Kalwarii. •

Tonąca łódź Kościoła

Kościół często bywa porównywany do łodzi, która napotyka przeciwny wiatr, nabiera wody, prawie tonie.

Mk 4, 35-41

Owego dnia, gdy zapadł wieczór, Jezus rzekł do swoich uczniów: «Przeprawmy się na drugą stronę». Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim.

A nagle zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała wodą. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego:

«Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?» On, powstawszy, zgromił wicher i rzekł do jeziora: «Milcz, ucisz się!» Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza.

Wtedy rzekł do nich: «Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże brak wam wiary!» Oni zlękli się bardzo i mówili między sobą: «Kim On jest właściwie, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?»

 

1. Uczniowie w obliczu niebezpieczeństwa tracą głowę. Mają wrażenie, że Pan o nich zapomniał. Wiele razy w historii Kościoła ta scena się powtarzała. Kościół trapiły przeróżne kryzysy, prześladowania. Wydawało się momentami, że nie przetrwa i upadnie. Czy dziś jest inaczej? Kardynał Ratzinger tuż przed konklawe w 2005 mówił: „Iluż powiewów nauki zaznaliśmy w ostatnich dziesięcioleciach, iluż ideologicznych prądów, ile sposobów myślenia. Łódeczka myśli wielu chrześcijan była nierzadko huśtana przez te fale – miotana z jednej skrajności w drugą: od marksizmu do liberalizmu aż po libertynizm; od kolektywizmu do radykalnego indywidualizmu; od ateizmu do niejasnego mistycyzmu religijnego; od agnostycyzmu po synkretyzm i tak dalej. (…) Posiadanie jasnej wiary, zgodnej z Credo Kościoła, zostaje często zaszufladkowane jako fundamentalizm. A tymczasem relatywizm, to znaczy zdanie się na »każdy powiew nauki«, zdaje się jedyną postawą godną współczesności. Ustanawiany jest rodzaj dyktatury relatywizmu, która nie uznaje niczego za pewnik, a jedynym miernikiem ustanawia własne ja i jego zachcianki”. Od tamtego czasu ta dyktatura urosła w siłę i uderza w Kościół. Co gorsza, wielu pasterzy ulega jej wpływom, uznając, że Kościół powinien sam zrelatywizować swoje nauczanie w tych punktach, które świat uznaje  za przestarzałe i niezgodne z obowiązującą ideologią.

2. Uczniowie w obliczu zagrożenia budzą Jezusa. Wprawdzie On zarzuca im potem brak wiary, a jednak mieli jej na tyle dużo, by natarczywie prosić Pana o ratunek. „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?”. To gorzkie zdanie może wyrywać się także z naszych serc, kiedy patrzymy na opustoszałe seminaria, na apostazje, na masowe odejścia młodych od wiary. Jak reagować na obecny kryzys? Czy zachować spokój, bo przecież Pan – nawet jeśli wydaje się, że śpi – nas uratuje? Czy wzywać natarczywie Jezusa na ratunek? W łodzi Kościoła pojawiła się nowa linia podziału. Jedni powiadają, że nie należy panikować, że kryzys nas tylko oczyści i wzmocni, że Pan czuwa. Inni biją na trwogę i wzywają do „budzenia” Jezusa, aby przyszedł nam z pomocą.

3. Jedno jest pewne. Zbawienie pochodzi od Jezusa. I tylko od Niego. Jemu każdy wicher jest posłuszny. On jest kapitanem tej łodzi. On może przywrócić pokój naszym sercom, zasypać linie podziału. Tylko On może ocalić swój Kościół od katastrofy. Bywamy niecierpliwi. Przypominają się słowa Benedykta XVI: „Cierpimy z powodu cierpliwości Boga”. Dokładnie tak, wydaje się nam, że za długo zwleka z interwencją. A jednak, dopowie papież senior, „wszyscy potrzebujemy Jego cierpliwości. (…) Świat jest zbawiany dzięki Bożej cierpliwości, a niszczony przez ludzką niecierpliwość”.