13.06.2021

Cedr jako symbol powrotu

Stary Testament zna przede wszystkim cedry Libanu, które botanicy opisują jako gatunek zimozielonych drzew z rodziny sosnowatych.

Cedry nie rosły na terenie Izraela, bo ich naturalnym środowiskiem są tereny górskie, do 1500 m n.p.m. Drewno tego właśnie gatunku zostało wykorzystane do budowy świątyni jerozolimskiej przez króla Salomona. Władca kupował go u Hirama I, króla Tyru. Jednakże są w Biblii sugestie, że budowniczy jerozolimskiej świątyni mógł zasadzić cedry na jej dziedzińcu, a dowodem ma być fragment Psalmu 92: „Sprawiedliwy zakwitnie jak palma, rozrośnie się jak cedr na Libanie. Zasadzeni w domu Pańskim rozkwitną na dziedzińcach naszego Boga”. O zasadzeniu wierzchołka cedru na górze izraelskiej, o jego przyjęciu się, wypuszczeniu gałązek i wydaniu owoców mówi orędzie proroka Ezechiela. Był on prorokiem okresu niewoli babilońskiej. Urodzony jeszcze w czasie niepodległości, został uprowadzony z ojczyzny do Babilonu w roku 598 przed Chr. Surowo oceniał przyczyny niewoli. Były to przede wszystkim grzechy, niewierność Izraelitów. Ezechiel, w przeciwieństwie do innych proroków, był tu o wiele surowszy. W rozdziale poprzedzającym dzisiejszą perykopę wieścił: „Pan skierował do mnie te słowa: »Synu człowieczy, zapoznaj Jerozolimę z jej obrzydliwościami i powiedz: Tak mówi Pan Bóg do Jerozolimy: Z pochodzenia swego i urodzenia swego jesteś z ziemi Kanaan. Ojciec twój był Amorytą, a matka twoja – Chetytką«”. Kananejczycy, Amoryci czy Hetyci to były ludy pogańskie. I w takim osądzie, sugerującym, że rodakom proroka zawsze było bliżej do pogan i ich bożków niż do Boga Izraela, pojawia się orędzie nadziei. Słusznie za swe grzechy niewierności są obecnie w niewoli; jak cedry, które rosły poza Izraelem. Ale przyjdzie czas, gdy Pan Bóg zabierze ich stamtąd i posadzi w ojczyźnie.

Biblia lubi odwoływać się do obrazów z życia rolników, hodowców, ogrodników czy pasterzy, bliskich słuchaczom głoszonych orędzi. W nich wraca pewna wspólna myśl: człowiek stara się, pracuje, ale to Pan Bóg zapewnia owoce. Ze strony człowieka potrzeba wierności. I podobne przesłanie znajdziemy w przypowieści Pana Jezusa o ziarnku gorczycy.•

Rusz się albo gnij!

Pielgrzymka to wędrówka wierzącego do miejsca uświęconego przez objawienie się Boga.

Tam pozostawił On swój ślad i przez niego przyciąga ludzi ku sobie. Podążanie w tamtym kierunku pomaga uzmysłowić sobie, że życie ludzkie jest pełne takich Bożych śladów. Tym sposobem „według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy”.

Pielgrzymowanie zakłada trud. Znam osoby, które ten trud podejmują co roku. „Ja już dwudziesty piąty raz wyruszam” – pochwalił się pan Tadeusz, strażnik mienia jednej z warszawskich parafii. Nieraz z podziwem obserwowałem otyłych panów czy niepełnosprawne staruszki, dzielnie pokonujących ból i zniechęcenie, słabość i omdlenia… Byle dojść do Pana Jezusa, hołd złożyć Najświętszej Panience, powierzyć sprawy rodzinne świętemu Józefowi… Przykuł moją uwagę pewien bosman w mundurze, prawdziwy wilk morski, typ szorstki i nieprzystosowany. Czasem zaklął siarczyście, kogoś zbeształ, po czym chwytał za głośnik, by nieść na grzbiecie dodatkowe dziesięć kilogramów. Na górce przeprośnej hojnie rozdawał swoje „przepraszam, bracie”, „wybacz mi, siostro”. „Ma swoje rachunki do wyrównania z Panem Bogiem” – usłyszałem.

Czasem ktoś udaje się w inny rodzaj pielgrzymowania, bez butów i plecaka, przez Nowennę Pompejańską w czyjejś intencji: by córka wzięła ślub, by wnuk się nawrócił, by małżonka pokonała raka... Pewien rolnik z Rzeszowskiego podjął jeszcze inne pielgrzymowanie. Chciał podziękować Najświętszej Panience za uratowanie od wódki. Zapisał się na studia teologiczne e-learningowe. Długa trasa, sześć rocznych etapów, cel: sanktuarium Bożej mądrości. I pokory. Bo człowiek nigdy nie powinien zbytnio ufać samemu sobie.

Życie jest pielgrzymowaniem, wiara domaga się ruszenia z miejsca. Dopóki żyjemy w ciele, będzie nam wciąż do Boga daleko. Pielgrzymowanie w pojedynkę jest trudne. Nieraz ktoś je podejmuje na jednym z samotnych szlaków do Santiago de Compostela. Bohater „Prostej historii” Alvin Straight postanowił też wyruszyć samotnie, pokonując swym powolnym traktorkiem do ścinania trawy setki kilometrów, by pojednać się ze swym chorym bratem jeszcze za życia. Inny starszy człowiek, diakon John z USA, wyruszył z Władywostoku pieszo przez Syberię i Turcję do Ziemi Świętej. Miał specjalne buty, podbite oponą samochodową, by wytrzymały trud wędrowania. Nie wystarczy tylko wyruszyć, by wierzyć. Potrzeba też solidnych butów. Św. Paweł nazywał je „obuciem nóg w gotowość głoszenia Ewangelii”. Wielu świętych udawało się w dalekie pielgrzymki, by przez całe życie utrzymywać się w stanie duchowej wędrówki. Żydzi, co roku udający się w podróż do Świętego Miasta, uważają, że nie ujrzy Jerozolimy niebieskiej ten, kto wcześniej nie dotarł do tej ziemskiej. Życie ludzkie jest pielgrzymowaniem albo gniciem. Nie wolno nam zapomnieć, że kiedyś „wszyscy musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa”. •

Tajemnica kontra technokracja

Pierwsza dzisiejsza przypowieść zwraca uwagę na tajemnicę wzrostu.

1. Jak to się dzieje, że Kościół rośnie? Na czym polega dojrzewanie duchowe? Nie da się ująć tego procesu w prosty algorytm. Wielu technokratów chciałoby zamienić edukację, wychowanie lub rozwój społeczny w zestaw procedur, które gwarantują sukces. Ani człowiek, ani ludzka wspólnota nie dają się jednak zredukować do roli maszyny. Człowiek nie jest komputerem. Tym bardziej Kościoła i duchowego rozwoju nie da się zaplanować, sprowadzić do jakiejś skutecznej procedury. Owszem, potrzebna jest reguła życia, konieczne są zasady. O tym wiedzieli św. Benedykt i inni mistrzowie życia duchowego. Ale to, co najważniejsze – czyli istota rozwoju – wymyka się arytmetyce. Podstawą jest łaska, czyli miłość Boga. On daje wzrost. Dlatego wszelkie próby budowania czy modernizowania Kościoła przez procedury wzorowane na wiedzy menedżerskiej są skazane na niepowodzenie. Naprawimy ten Kościół – podpowiada pycha. Zbudujemy Kościół odpowiadający oczekiwaniom wiernych, wymogom współczesnych czasów, dzisiejszych wyzwań. Odwieczna gnostycka pokusa odradza się w nowych formach. Królestwo Boże rośnie tylko dzięki Bogu i Jego łasce. Jego miłość daje życie, wzrost i odnowę. Jego tchnienie daje Ducha Jego ciału, którym jest Kościół.

2. Druga przypowieść zwraca uwagę na znikomość początku. Ziarenko gorczycy daje początek wielkiej roślinie. To, co niepozorne, staje się początkiem czegoś, co przerasta oczekiwania. Dziś tak wiele efekciarstwa, tandety, która ma mocną reklamę. Dobro zaczyna się od ziarenka. Pokora Boga. To wielki temat. On – wszechmogący, najwyższy, a przecież nie narzuca nam swojej wielkości. Posługuje się ziarenkami słowa, małymi hostiami, które stają się na ołtarzu Chlebem Życia, Chlebem Jego obecności. Kiedy pokora Boga spotyka się z pokorą człowieka, dzieją się rzeczy naprawdę wielkie. Tak rodzi się świętość.

3. Nie da rady bez przypowieści. Raz jeszcze powraca myśl o tajemnicy. Rzeczywistości duchowe nie mieszczą się w zracjonalizowanym współczesnym umyśle. Biblia to jedno wielkie opowiadanie Boga o świecie, o nas, o naszym życiu. Opowieści wciągają, poruszają serce. Jezus głosił Bożą naukę w taki sposób. Zapatrzeni w ekrany i smartfony dajemy się prowadzić tym, którzy przez te ekrany zasłaniają nam rzeczywistość i zdobywają władzę nad naszymi emocjami i umysłami. Nie myślcie za dużo, macie przecież internet. Są Wikipedia i aplikacje, które spełnią wasze potrzeby, odpowiedzą na pytania. Stajemy się konsumentami medialnej papki. Biblia od pokoleń karmiła wyobraźnię, emocje, umysły. Dawała poczucie zakorzenienia w wielkiej narracji Boga, wskazywała na tajemnicę większą niż ramy jednego ludzkiego życia, na przynależność do Sensu, do Prawdy większej od nas. Czy zagubiliśmy już bezpowrotnie poczucie tajemnicy? Czy jest jeszcze nadzieja?