30.08.2020

Bolesny los proroka

Trudno znaleźć w całej Biblii bardziej gorzkie wyznanie niż to, którego autorem jest prorok Jeremiasz: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść”. Pan Bóg, zamiast dać wyzwolenie, jest uwodzicielem.

Jeremiasz, jak mówi o tym początek księgi, był „synem Chilkiasza, z rodu kapłańskiego, który był w Anatot”. Ta drobna wzmianka niesie ze sobą całą masę informacji.

Trzeba cofnąć się o ponad 300 lat od czasów, gdy – u końca VII w. przed Chr. – działał prorok Jeremiasz. Wówczas, za panowania Saula, arcykapłanem w sanktuarium w Nob był Achimelek. To on pozwolił, by Dawid, późniejszy władca Izraela, uciekający przed królem Saulem, posilił się ze swą załogą świętymi chlebami pokładnymi. Mściwy Saul nakazał wymordować kapłanów w Nob. Ocalał jedynie Abiatar, syn Achimeleka. I to ten kapłan był postacią ważną na dworze Dawida. Był arcykapłanem. Potem jednak poparł Adoniasza, zbuntowanego syna Dawida, i stanął w opozycji wobec Salomona. Ten darował mu życie, ale skazał na wygnanie. On i jego kapłańscy potomkowie mieli rezydować w Anatot, niedaleko Jerozolimy. Byli blisko świątyni, a nawet widzieli ją ze swego miasteczka, ale nigdy nie mogli stanąć przy ołtarzu, by składać ofiary. Do takich właśnie kapłanów należał Jeremiasz.

Działał jako prorok przez niemal pół wieku, głównie w Jerozolimie. Wciąż był blisko ołtarza, ale nigdy nie mógł tam stanąć, by złożyć ofiarę. To musiało bardzo boleć.

Proroka bolało także to, że jego orędzi nie słuchał lud. Wieszczył w ostatnim okresie niepodległości Królestwa Judy. Był wówczas orędownikiem reformy religijnej króla Jozjasza. Ogłaszał Bożą wolę, gdy pierwszy raz w 598 r. przed Chr. i drugi raz w 587 r. przed Chr. jego ojczyznę najechały wojska babilońskie pod wodzą króla Nabuchodonozora. Za każdym razem wołał, by lud był wierny przymierzu z Panem Bogiem, a przyjdzie ocalenie. Lud i przywódcy jednak nie tylko go nie słuchali, ale ogłosili zdrajcą i tym, który podcina skrzydła obrońcom. I to w takim położeniu Jeremiasz wyznaje: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść”.

Nowym Jeremiaszem w czytanym dziś fragmencie Ewangelii jest Pan Jezus. Los proroka to cierpienie, ale na końcu zwycięstwo: „[Pan Jezus] zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi udać się do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów oraz uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie”. •

Apostolska liturgia uświęcenia

Odczuwamy paniczny wręcz lęk przed słowem „całkowicie” lub „na zawsze”.

Stąd niemalże powszechny odpływ młodych ludzi od złotej obrączki i białej koloratki. Małżeństwo i kapłaństwo to dwie formy dojrzałego życia chrześcijańskiego, które zakładają bezinteresowny dar z siebie: Bogu lub innym ludziom. Przyczyną wielu udręk i kryzysów dzisiejszych księży czy małżonków jest defekt oddania się. Służyć Panu Bogu „tylko trochę”, związać się z inną osobą „na jakiś czas” ma mniej więcej taki sens, jak wsiąść na karuzelę jedną tylko nogą. Nic dziwnego, że z czegoś takiego ludzie wychodzą poturbowani i niespełnieni. Sam Jezus, który wołał ludzi do pójścia za sobą, przestrzegał: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 10,37-39).

„Proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże – pisał św. Paweł do uczniów, którzy uwierzyli w Chrystusa – abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu miłą, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej”. Służba Bogu oznaczała kult świątynny, uroczystą liturgię, która w Izraelu była składaniem ofiar. Miało to zazwyczaj charakter krwawy. Podstawą była śmierć zastępcza. W miejsce wszystkich starotestamentalnych ofiar Chrystus wprowadził ofiarę z samego siebie, na krzyżu, doprowadzając do ostatecznej konsekwencji miłość Boga do potrzebującego odkupienia człowieka. Wraz z Chrystusem centrum sprawowania kultu zostało przeniesione ze świątynnych pomieszczeń w ludzkie życie, przyjmując postać liturgii świętości chrześcijanina, sprawowanej we własnym ciele, we własnej historii. Szczytem tejże liturgii jest dawanie innym Chrystusa, wciąganie innych w życiodajną relację ze Zmartwychwstałym: czy to wiernych, czy własne dzieci i wnuki. Dla św. Pawła taką liturgią jest posługa apostolska, przez którą, jak mówi, „służy w [głębi] swego ducha, głosząc Ewangelię Jego Syna” (Rz 1,9), i sprawuje „świętą czynność głoszenia Ewangelii Bożej po to, by poganie stali się ofiarą Bogu przyjemną, uświęconą Duchem Świętym” (Rz 15,16). Ofiarą Bogu przyjemną są uratowani od śmierci duchowej ludzie; solą, którą kapłani posypywali swe ofiary, jest w tym przypadku Duch Święty, sprawca uświęcenia i wewnętrznej przemiany. Święty Grzegorz Wielki porównywał swych słuchaczy do świętych naczyń, „które są napełnione słowem Bożym, tak iż z ich serc płynie ofiara doskonała całego życia i modlitwy”. •

Arcytrudna lekcja

„Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”.

1. Wielka jest siła sprzeciwu Piotra wobec Mistrza. Nie mieści mu się w głowie, że cierpienie i śmierć mogą dosięgnąć Jezusa. Piotr jest szczery do bólu. I jest nam bliski w tym buncie. Bo przecież my też nie chcemy cierpieć i umierać. Nie życzymy tego także tym, których kochamy. Chcemy zachować życie, nie chcemy go stracić. Chcemy, aby nasi bliscy byli zdrowi i nie umierali. Często zajmujemy wobec Piotra od razu postawę mentorską w stylu: „nie rozumiał znaczenia krzyża”, „myślał po ludzku”. Zanim zaczniemy upominać Piotra, warto zobaczyć w jego buncie, z całą pokorą, nasz własny sprzeciw wobec cierpienia. Dzięki takiej postawie lepiej zrozumiemy, że nauka krzyża, którą głosi Jezus, jest arcytrudna.

2. Mądrość krzyża nie jest teorią czy ideologią. Krzyż to miłość skonfrontowana ze złem. W naszym świecie dobro i prawda napotykają sprzeciw zła i kłamstwa. Bezinteresowna miłość wywołuje agresję i nienawiść, która nie cofnie się przed przemocą, a nawet zabiciem niewinnego. Krzyż jest miejscem zbawienia dlatego, że miłość okazuje się silniejsza, choć pozornie przegrywa. Miłość wytrzymuje wszystko. I ból, i samotność, i niesprawiedliwość, i śmierć. Daje siebie do końca. I w ten sposób odwraca bieg historii. Zaprasza Piotra i  innych do wejścia na pokorną drogę miłości gotowej na cierpienie, aż po śmierć.

3. „Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Zdanie jak błyskawica. Streszczenie Ewangelii. „Jeśli chcesz...”. Jezus nie zmusza. Zaprasza, wzywa, pociąga. Wybór drogi krzyża jest aktem wolności. Mimowolnie naśladujemy tylu ludzi. Dajemy się wodzić za nos byle komu. Wolność odbierają nam własne żądze. Czy chcę pójść za Jezusem, aby w najszlachetniejszy sposób zrealizować swoją wolność? Czy jestem gotów zaprzeć się siebie, czyli zrezygnować z własnych ambicji, planów, uwolnić się od prymitywnego narcyzmu, od lęku o siebie? Czy jestem gotów uznać, że centrum mojego życia leży poza mną? Jest w innych, jest w Innym...? Kochać – to zgodzić się na decentralizację własnego „ja”.

4. Każdy z nas ma swój krzyż. Czyli swoje powołanie, swoją miłość. Swój ciężar do uniesienia, cenę do zapłacenia za wierność. Niepowtarzalną drogę miłości, która wymaga dania życia. Po kawałku, dzień po dniu, krok po kroku. Aż po dar całkowity z siebie. Naśladowanie Jezusa – o to ostatecznie chodzi. By kochać tak jak On. Wiernie, do końca, po krzyż. Kochać innych ze względu na Niego. W Nim odnajdywać miarę miłości. Z Nim stracić życie, aby je odnaleźć. Czy zbuntowany Piotr we mnie kiedyś to wreszcie zrozumie? •