09.08.2020

Władca gromów i łagodnego powiewu

Pan Bóg jest stwórcą świata. Jest Tym, który z nicości powołał do istnienia wszechświat, ale także nadał mu cudowną harmonię praw.

Jako Stworzyciel jest także ponad nimi. Pokazuje to Pan Jezus, który – o czym opowiada czytany dziś fragment Ewangelii – pokonując prawa fizyki, chodzi po jeziorze.

I taki Stwórca kojarzy się przede wszystkim z mocą. Ale przecież obecny jest także w przeciwieństwie mocy, czymś, co dzisiejszy fragment Pierwszej Księgi Królewskiej opisuje jako „szmer łagodnego powiewu”.

By lepiej zrozumieć treść biblijnego przekazu, warto wrócić do mentalności ludzi czasu, gdy działał prorok Eliasz. W przekonaniach ludzi starożytnego Bliskiego Wschodu bóstwa, w które wierzono, objawiały swą siłę w spektakularnych zjawiskach. W przekazach Sumeru, a potem w mitach hetyckich, akadyjskich czy ugaryckich bogowie jawili się jako ci, którzy ciskają gromy, karząc nieprzyjaciół ludów, nad którymi roztaczali opiekę.

A tutaj, w biblijnym przekazie, Eliasz ucieka przed gniewem królowej Izebel. Ma za sobą spektakularną wygraną z prorokami bożka Baala, którego czciła królowa. Ale to zwycięstwo nie przyniosło zmiany w nastawieniu władczyni. Ona postanowiła proroka zabić. Eliasz przez 40 dni wędrował pustynnymi regionami, pokonał ponad 300 km i schronił się na zboczach Bożej góry Horeb. I tutaj stał się świadkiem teofanii, czyli objawienia się Pana Boga. Ten, w myśl mentalności tamtych czasów, powinien być „w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały” oraz „w trzęsieniu ziemi i ogniu”. Ale Pana tam nie było. On objawił się w „szmerze łagodnego powiewu”. To absolutne odrzucenie mentalności tamtych czasów, a zarazem pokazanie, że Pan Bóg przynosi wybawienie totalnie inaczej, niż wyobraża to sobie człowiek. Od czasów Eliasza minęło prawie 3 tys. lat, a przecież tamta teofania wciąż tchnie nowością wobec naszych przekonań, że Pan Bóg obecny jest tylko „w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały” oraz „w trzęsieniu ziemi i ogniu”. •

Smutek kochającego serca

Istnieje smutek serca, noszony w nim ból, gdy ktoś najbliższy oddala się od tego, za co warto żyć i umierać: syn przestał chodzić do kościoła, córka odmawia zapisania dzieci na religię, młodzi mieszkają bez ślubu.

Nie pomagają rozmowy, zachęty, łzy, prośby. „Gdzie popełniliśmy błąd?”. Podobne uczucie towarzyszy Apostołowi Narodów. Po spotkaniu Chrystusa Zmartwychwstałego, po słowach: „Odwagi, Pawle. Wystarczy ci mojej łaski”, dla tego dawnego faryzejskiego fanatyka wszystko się zmieniło, wypełniło się sensem i miłością. Odtąd to, co robił i myślał, było przeniknięte światłem: „Dla mnie żyć to Chrystus!”. Nie mógł zrozumieć, czemu jego współbracia z narodu wybranego, ludzie co dnia wyczekujący Bożej odpowiedzi, kiedy ona nadeszła, wcale jej nie chcą. Pamiętał piękne passusy z Pisma Świętego: „Cały Izrael będzie zbawiony” (Rz 11,26), Bóg kocha Izraela „miłością wieczną” (Jer 31,2). Dlaczego po wiekach obcowania z Bogiem i ufania Jego obietnicom nie chcą przyjąć miłości Bożej przychodzącej z udręczonym Mesjaszem? Skąd tylu ludzi zgubionych? Czy miłość Boga na tak niewiele się im przyda?

Paweł idzie śladami Mojżesza, który wyrażał przed Bogiem ogromny żal pod górą Synaj: „Oto niestety lud ten dopuścił się wielkiego grzechu, gdyż uczynił sobie boga ze złota. Przebacz jednak im ten grzech! A jeśli nie, to wymaż mię natychmiast z Twej księgi, którą napisałeś” (Wj 32,31-32). Każde odstępstwo sprawia cierpienie sercu kochającemu: „Jeśli pięciu twoich synów byłoby wiernych, dwóch zaś nie, to czyż nie wołałbyś: Biada mi, bo niewierni są moi synowie?”. Izrael został bardziej od innych obdarowany i wyróżniony: zaskarbił sobie Boże dziecięctwo, widział Szekinę – pełną chwały obecność Bożą w słupie ognia na pustyni i obłoku wypełniającym przybytek, przymierza, Torę, czyli konstytucję wybraństwa, obrzędy w świątyni, obietnice, ojców pełnych wiary, a zwłaszcza Mesjasza, który mówi tym samym językiem i w którego żyłach płynie ta sama krew…

Ów „wielki smutek i nieustanny ból” trudno udźwignąć. Pewien ojciec postanowił nie jeść mięsa i nie pić alkoholu w intencji córki żyjącej z mężczyzną bez ślubu. „Tato, czemu nie jesz?” – pytała go nieraz. „Ty wiesz czemu” – odpowiadał, głęboko patrząc dziecku w oczy. Mądrzy rodzice i nauczyciele walczą postem i koronkami, Nowenną Pompejańską i wyrzeczeniem, bo nigdy się nie pogodzą z tym, że ich ukochani mijają się z prawdziwym życiem. •

Nauka chodzenia po wodzie

„Wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał”.

1. Jezus po ciężkim dniu, w którym nauczał i rozmnożył chleb, spędza część nocy na samotnej modlitwie. Obraz modlącego się Jezusa nie przypadkiem poprzedza opowieść o chodzeniu po wodzie. Modlitwa daje siłę, pozwala chodzić po wodzie. Czyli nie utonąć w grzechu, zwątpieniu, materializmie czy nieczystości. Morze w Biblii jest symbolem mrocznych sił, także śmierci. Chodzić po wodzie potrafi ten, kto siły czerpie z Boga. Spoglądając na modlitwę Jezusa, pytajmy siebie: jak ja sam się modlę? Jak wiele czasu poświęcam na relację z Bogiem? Modlitwa jest dziełem Boga, ale wymaga od człowieka zaangażowania i stałości. „Chrześcijanie są dzisiaj powołani, aby być świadkami modlitwy, ponieważ nasz świat jest często zamknięty na Boży horyzont i nadzieję, jaką daje spotkanie z Bogiem. Możemy otworzyć okna na niebo Boga przez naszą wierną i nieustanną modlitwę” – przypomina Benedykt XVI.

2. „Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się, myśląc, że to zjawa”. To nie jest tak, że wiara zabiera wszelkie lęki. Bóg nie jest wielkim terapeutą leczącym nasze rozedrgane emocje niczym jakiś superpsychoterapeuta. Zdarza się dziś, że rodzice proszą katechetów, aby nie mówili o krzyżu, o cierpieniu, o śmierci. Na religii ma być miło i przyjemnie. Ale Bóg objawiony w Biblii nie zawsze jest miły. Jest Kimś, kto czasem budzi lęk. Robi to po to, aby wyrwać nasze serca z rutyny, z obojętności, ze złych przyzwyczajeń. Jezus niekoniecznie śpiewa kołysanki do snu. Czasem przychodzi jako Ktoś, kto niepokoi i wyrywa ze złego snu, w którym przesypiamy życie. Jednocześnie dodaje odwagi do mądrego życia. Wiara jest życiem na przekór śmierci. Wbrew sile ciążenia grzechu, pożądań, pokus. „Prawdziwy Bóg nie jest przyjemny, użyteczny i »popkulturowy«. On jest tajemniczy, budzi podziw i wymaga zaangażowania całej naszej osoby” (U. Lehner).

3. „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!”. Jezus budzi niepokój, a jednocześnie fascynację. „Jeśli to Ty jesteś” – mówi Piotr, co zdradza jego niepewność. Ale zarazem jest gotów zaryzykować życie, postawić wszystko na jedną kartę. „Przyjdź!” – mówi Pan. Czyli zrób pierwszy krok, zaryzykuj, zaufaj. Inaczej się nie przekonasz. Potem jest kilka śmiałych kroków po wodzie, a chwilę później rozpaczliwe wołanie: „Panie, ratuj!”. I silna dłoń Pana, która wyławia Piotra z wody. Tak to z nami jest. Boimy się, wierzymy, idziemy na całość… przez chwilę, a potem znowu wątpimy i wołamy do Pana o ratunek. I tak w kółko. Aż się w końcu nauczymy chodzić po wodzie. Czyli wierzyć.