13.12.2020

Powrót do źródła

Czytany dziś jako pierwsze czytanie fragment orędzia proroka Izajasza odegrał wyjątkową rolę w zbawczej misji Pana Jezusa. Po kuszeniu na pustyni przyszedł On do rodzinnego Nazaretu.

W szabat wszedł na modlitwę do synagogi. A był wówczas zwyczaj, że każdy dorosły Żyd mógł wygłosić komentarz do czytanego tekstu biblijnego. Skorzystał z tego Chrystus i po odczytaniu słów: „Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, abym głosił dobrą nowinę ubogim, bym opatrywał rany serc złamanych, żebym zapowiadał wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; abym obwieszczał rok łaski Pańskiej” powiedział: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”.

Misją oczekiwanego Mesjasza nie jest rewolucja, która zburzy dotychczasowe struktury, ale ewolucja, która weźmie pod opiekę ubogich, ludzi o złamanych sercach, jeńców i więźniów, osoby nękane z powodu niesprawiedliwych wyroków, jakie ferowali źli i obcy ciemiężyciele narodu wybranego. Wówczas byli to okupanci, Syryjczycy i Rzymianie. W czasach Jezusa Izraelici z wyjątkową intensywnością czekali na Mesjasza. Skrupulatnie czytali prorockie orędzia, a wśród nich to, które jest dzisiejszym pierwszym czytaniem. Wielu uległo przekonaniu, że Mesjasz będzie wyzwolicielem politycznym i stanie na czele społecznej rebelii, która przegoni Rzymian. Pomijali odnowę religijną – fundament prawdziwego wyzwolenia i ostatecznego zbawienia.

Czytany dziś fragment orędzia Izajasza napisał nie sam Izajasz, ale inny prorok, który nazwał się jego imieniem. Działał po niewoli babilońskiej, gdy Izraelici odbudowali swą ojczyznę i szukali fundamentów odnowy życia społecznego. Uznali, że tą podstawą może być jedynie prawo, jakie ich przodkom dał sam Bóg. Gdy Pan Jezus przyszedł do synagogi w Nazarecie, spełniło się to, co wieścił Jan Chrzciciel: „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała”. •

Zawsze się radujcie

Kiedyś papież Franciszek zauważył, że katolicy przypominają nieraz ludzi wracających z pogrzebu.

Naszemu nawykowi smucenia się próbujemy nadawać duchową nobilitację. Św. Paweł tymczasem popada – jak się wydaje – w przesadę, gdy zachęca do tego, by „zawsze się radować”. Jakim cudem można osiągnąć taki stan ducha i w nim wytrwać? Otóż Pawłowa recepta na radość jest następująca: „Nieustannie się módlcie, ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie”. Skąd wziął się smutek ewangelicznego młodzieńca, który spotkał Jezusa? Być może stąd, że zlekceważył on ważne wezwanie, które usłyszał od Zbawiciela. Zignorowanie chwili, gdy Bóg przemawia do ludzkiego serca, może wiele kosztować. Pewien starszy mężczyzna, z którym głosiłem katechezy w parafiach, był gawędziarzem i lubił sypać dowcipami. Jednego razu powiedział: „Zmarnowałem swoje powołanie” i zalał się łzami. Swój smutek przykrył grubą warstwą wesołkowatości i gadulstwa. „Wiem – dodał – że Bóg mnie kocha i wdzięczny Mu jestem za to, że pozwala mi robić to, co robię. Ale boli mnie, że kiedyś powiedziałem Mu »nie«”. Podobną historię przeżyłem z grupą młodych osób ze Skandynawii, której postanowiłem pokazać życie zakonne. Dostałem pozwolenie na spotkanie ze wspólnotą sióstr kontemplacyjnych. Ci młodzi ludzie, gdy zobaczyli równie młode i piękne siostry, opowiadające im o swoim życiu i powołaniu, zaczęli jeden po drugim płakać. „Czemu płakaliście” – zapytałem po wyjściu z klasztoru. W odpowiedzi usłyszałem: „Chodzimy na dyskoteki, palimy marihuanę, mamy modne ciuchy i jesteśmy przygnębieni. A one zamknęły się za kratą, odziały w jednakowe habity, recytują swe modlitewki i tryskają radością”. Myślę, że tamtego dnia zrozumieli coś bardzo ważnego.

„Pewna kobieta napisała do mnie – opowiadał abp Fulton Sheen – że jej mąż od około 40 lat pozostaje poza Kościołem. Zadzwoniłem do niej i poprosiłem, aby przyszli do domu kard. Gilroya. Po krótkim powitaniu z jej mężem powiedziałem: – Proszę uklęknąć. – Po co? – zapytał. – Wyspowiada się pan. Bez ociągania przystąpił do bardzo dobrej spowiedzi. Kiedy wychodził, niemal tańczył z radości”. Ten sam abp Sheen napisał w swej autobiografii: „Postanowiłem sobie, że każdego dnia spędzę całą godzinę świętą przy naszym Panu obecnym w Najświętszym Sakramencie. Święta godzina nigdy nie była dla mnie ciężarem, a zawsze stanowiła źródło radości. Stała się dla mnie jak butla tlenowa, która w zatęchłej atmosferze świata pozwala ponownie poczuć tchnienie Ducha Świętego. Jeśli nawet wydawało mi się, że nie mam z niej żadnych korzyści i odczuwałem brak duchowej bliskości, miałem przynajmniej wrażenie, że jestem jak pies warujący u drzwi pana na wypadek, gdyby ten miał go wezwać”. Rankiem 9 grudnia 1979 r. ciało Fultona Sheena zostało odnalezione w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. •

Najlepsze przed nami

Jan Chrzciciel sam nie był światłością, ale był posłany, aby zaświadczyć o światłości.

J 1,6-8.19-2

Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz został posłany, aby zaświadczyć o światłości.

Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: „Kto ty jesteś?”, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: „Ja nie jestem Mesjaszem”.

Zapytali go: „Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem?”. Odrzekł: „Nie jestem”. „Czy ty jesteś prorokiem?”. Odparł: „Nie”. Powiedzieli mu więc: „Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?”.

Powiedział: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak rzekł prorok Izajasz”. A wysłannicy byli spośród faryzeuszów i zaczęli go pytać, mówiąc do niego: „Czemu zatem chrzcisz, skoro nie jesteś ani Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem?”. Jan im tak odpowiedział: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała”.

Działo się to w Betanii, po drugiej stronie Jordanu, gdzie Jan udzielał chrztu.

 

 

1. Był zwiastunem bliskości Boga, wzywał swoich słuchaczy, aby przygotowali serca na nadchodzące spotkanie z Tym, który sam jest światłem. Do dobrego spotkania, do świętowania trzeba się przygotować. Taki jest właśnie sens Adwentu. Zanim zapalimy światła na choince, trzeba ją postawić w mieszkaniu, ozdobić. Zanim zasiądziemy do wigilii, trzeba się sporo napracować, posprzątać, kupić to i owo, aby świętowanie było udane. W tej przedświątecznej krzątaninie (czasem męczącej) ukryta jest nadzieja na piękne święta. A co trzeba zrobić na poziomie serca, aby Boże światło zapłonęło w nas? Tyle w nas pretensji do Boga, do ludzi. Tyle żalu, a może i wściekłości, że „nie tak powinno być” w świecie, w Polsce, w Kościele, w mojej rodzinie. Może trzeba powymiatać co nieco, przebaczyć, spuścić z tonu, nie napinać się tak bardzo i zrobić miejsce na radość nie z tej ziemi. Nie da się „wyprodukować” radości, nie da się zaplanować szczęścia. Warto jednak nastroić swoje serca na przyjęcie daru. Tym darem jest Boże Narodzenie, jest drugi człowiek, jest sam Bóg ze swoimi niespodziankami. Ciemności wokół nas spore, ale mamy nadzieję, że światłość z nieba je pokona.

2. Jan wypytywany przez wysłanników elit żydowskich o to, kim jest i dlaczego robi to, co robi, cały czas podkreśla, że on sam jest nieważny. Ważny jest Ten, który nadchodzi. Kościół przypomina Jana Chrzciciela w tym sensie, że jego rolą jest wskazywanie na rozpoczętą już obecność Boga w świecie, na światłość prawdziwą. Różne współczesne elity naciskają na Kościół, żeby zaprzestał swojej misji. Pytają go: „Kim ty właściwie jesteś?”; „Jakim prawem pouczasz, chrzcisz, udzielasz rozgrzeszenia?”; „Kto ci pozwolił wzywać do nawrócenia?”. Kościół musi się uczyć pokory od Jana. Pamiętać, że nie jest Mesjaszem, a jedynie głosem na pustyni, świadkiem, znakiem, zapowiedzią Tego, któremu nie jest godzien odwiązać rzemyka u sandała. Tej pokorze musi towarzyszyć odwaga w obliczu wszelkiej maści Herodów.

3. „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie”. To zdanie oddaje sens Adwentu i świąt. Boże Narodzenie to święto Boga z nami. Tego, który zamieszkał już pośród ludzi. Ale my wciąż Go nie znamy albo znamy Go za mało. Także my, kapłani, głosimy Tego, którego niestety za mało znamy. Zatrzymujemy się często na znakach, a nie docieramy do sedna. To trochę tak, jakbyśmy przyjęli prezenty, ale ich nie rozpakowali, tylko cieszyli się samymi paczkami pod choinką. Święta zapraszają, aby lepiej poznać Boga, odkrywać Jego tajemnicę, przyjąć Jego obecność, miłość, prawdę, życie, które nam daje. Święta są po to, by uwierzyć na nowo. I napełnić się nadzieją, że najlepsze święta wciąż przed nami.