nie przybyłem, aby błyszcząc słowem i mądrością, głosić wam świadectwo Boże (1 Kor 2,1)
Jakich homilii ludzie chcą słuchać? – spytał znajomy ksiądz, który akurat nie ma problemu z doborem słów i stawianiem właściwych akcentów. „Nie lubią, jak im się z ambony bajki opowiada i manifesty bogoojczyźniane wygłasza. Słuchają, gdy skupiasz się na Słowie. Więcej nie trzeba”, odpowiedziałem, mając świadomość, że Ameryki nie odkrywam. A jednak wiemy, że bywa z tym kłopot w naszych kościołach: że łatwo uciekać albo w infantylne bajeczki i na nich budować „przekaz”, albo zamęczać słuchaczy czytankami tanich hagiografii, albo popisywać się erudycją i słownictwem może i słusznym w warunkach akademickich, ale niekoniecznie w liturgicznych; można też zrobić z ambony narzędzie niekończących się utyskiwań na zepsucie świata z jednej i zachwalanie „wartości chrześcijańskich” z drugiej strony. Można, o zgrozo, zupełnie zignorować ogień, który jest w czytaniach liturgicznych, omijając najbardziej poruszające słowa i tym samym nie dotykając żadnych wrażliwych strun w słuchaczach. Ale można też pójść za tym, co podpowiada dziś św. Paweł, i co na szczęście coraz więcej kaznodziejów praktykuje: „A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukazywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej”.