W brzuchu „Kondora”

Tomasz Rożek

|

GN 43/2011

publikacja 27.10.2011 00:15

Gdy mówiłem znajomym, że zamierzam napisać artykuł o polskich okrętach podwodnych, większość dziwiła się: „to my w ogóle mamy okręty podwodne?”. Tak, mamy. Właśnie wróciłem z rejsu jednym z nich.

W brzuchu „Kondora” Okręt podwodny "Kondor" Roman Koszowski/GN

Marynarka Wojenna RP ma pięć okrętów podwodnych. Cztery z nich to niewielkie jednostki klasy Kobben, a jeden to sporych rozmiarów okręt typu Kilo. Ten ostatni nosi imię „Orzeł” i służy na nim ponad 70 marynarzy. Załoga tych mniejszych („Sokół”, „Sęp”, „Bielik” i „Kondor”) liczy około 25 osób. 17 października oprócz załogi na pokładzie ORP „Kondor” w morze wypłynęło dwóch cywilów. Fotoreporter „Gościa Niedzielnego” – Romek Koszowski i dziennikarz, czyli ja.

Pijany hydraulik

Bałem się, że będziemy intruzami, że będziemy przeszkadzać. Bałem się, że moja niekompetencja będzie wywoływała salwy śmiechu. Bałem się też (a jeszcze bardziej Romek, fotoreporter), że nie będziemy mogli na pokładzie okrętu robić zdjęć. Co nas spotkało tam, pod wodą? Otwartość, życzliwość i cierpliwość. A także skupienie na zadaniu, które trzeba wykonać, zegarmistrzowska precyzja, szacunek do przełożonych oraz… chyba mogę tak napisać… miłość do okrętu, na którym się służy. Pierwsze wrażenie – ciasno. Bardzo ciasno (to wrażenie szybko minęło). Na pokładzie 25 osób, ale tylko 18 koi (łóżek). Niby logiczne, przecież na okręcie zawsze część (prawie połowa) załogi pracuje. Ten, kto schodzi z wachty, zajmuje koję tego, kto właśnie wachtę zaczyna. Stołówka (mesa) to w zasadzie sypialnia. Skorzystanie z toalety wymaga niemalże mistrzostwa świata w gimnastyce artystycznej. W każdym momencie można się o coś potknąć, a upadając, złapać wajchę, zawór czy przekładnię, która spowoduje zatopienie okrętu. To ostatnie to oczywiście wrażenie kogoś, kto całą wiedzę o okrętach podwodnych czerpie z filmów fabularnych. Na pierwszy rzut oka okręt podwodny od środka wygląda jak dzieło pijanego hydraulika. Rurki, zawory (podobno jest ich około 300), zegary i liczniki. Po chwili nieobyty z takim widokiem obserwator zaczyna zauważać w tej plątaninie jakiś plan i porządek. Po rozmowie z załogą jest przekonany, że wszystko jest tutaj poukładane intuicyjnie i logicznie. W okręcie podwodnym człowiek i maszyneria stanowią całość. Każdy trybik musi być idealnie dopasowany do reszty. Każdy członek załogi ma jasno sprecyzowane zadania. Tutaj nie ma czasu na zastanawianie się, szukanie odpowiedzi w opasłych instrukcjach. Gdy po kilku godzinach rejsu pytam kapitana Przemysława Romaszkiewicza, pierwszego mechanika na ORP „Kondor”, co jest największym zagrożeniem dla okrętu podwodnego, ten bez chwili zastanowienia odpowiada – źle wyszkolony człowiek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.