Nagrodę Nobla dostał poeta uciekający od zgiełku współczesnego świata. Szukający schronienia we własnym wnętrzu, w sztuce, w kościele. Zupełnie niemodny.
Tomas Tranströmer z żoną Monicą
East News/AFP/JONATHAN NACKSTRAND
Tomas Tranströmer jest twórcą w Polsce niemal nieznanym. Co prawda ukazało się u nas kilka tomików jego wierszy, jednak ich nakłady były tak niskie, że już dawno się wyczerpały. Do grona nielicznych szczęściarzy, którzy poznali twórczość Tranströmera, a nawet gościli u niego w domu, należy krakowski poeta Józef Baran.
Przez gęstwinę poezji
– Po raz pierwszy zetknąłem się z jego poezją podczas pobytu w Sztokholmie w 1991 r. – wspomina Baran. – Dostałem wtedy tomik od Leonarda Neugera, który jest tłumaczem wierszy Tranströmera, jego przyjacielem i, można powiedzieć, ambasadorem na Polskę. Wszystkie książki noblisty, które zostały wydane u nas, to jego zasługa.
Przyznaje, że twórczość Tranströmera nie od razu do niego trafiła. – Kiedy pierwszy raz czytałem jego wiersze w metrze, wydały mi się oschłe, zimne. To trudna poezja, trzeba się przez nią przedzierać jak przez gęstwinę – twierdzi Józef Baran. – Czy da się ją porównać z wierszami kogokolwiek z polskich poetów? Może coś podobnego jest u Norwida czy Przybosia, ale teksty Tranströmera mają też piętno poezji szwedzkiej, zafascynowanej nieskażoną naturą. Ogrody, lasy, morze – to wszystko znajduje w niej swoje odbicie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.