Co po Funduszu Kościelnym

Andrzej Grajewski

|

GN 42/2011

publikacja 20.10.2011 00:15

Kościół otrzymuje z Funduszu Kościelnego 90 mln zł. Tymczasem rzeczywista wartość dotacji powinna wynosić co najmniej 205 mln zł. Kościół jednak chce w ogóle odejść od finansowania z budżetu i poszukać innych mechanizmów

Co po Funduszu Kościelnym Reforma finansów kościelnych EAST NEWS/DAMIAN KLAMKA

Jest paradoksem, że słowa abp.Stanisława Budzika o zmianie sposobów finansowania Kościoła, która miałaby wzmocnić jego autonomię, zostały przez media przedstawione jako dowód pazerności Kościoła. W rzeczywistości metropolicie lubelskiemu chodziło o to, aby Kościół, rezygnując z dotacji budżetowej, rozliczanej przez Fundusz Kościelny, mógł otrzymywać jeden procent z odpisu przy rozliczaniu naszego podatku dochodowego.

 

Dyskusja odbywała się w kontekście ostatniego Zebrania Plenarnego Episkopatu Polski w Przemyślu, na którym zapowiedziano reformę finansów Kościoła, zarówno na poziomie parafialnym, jak i diecezjalnym. Jednym z elementów tej reformy ma być doprowadzenie do większej przejrzystości, aby wierni wiedzieli, jakimi środkami dysponują parafie i na co te pieniądze są przeznaczane. Chodzi także o to, aby ujednolicić kwestie związane z finansami kościelnymi, które nieraz prowadzone są według różnych lokalnych tradycji, będących następstwem różnie ukształtowanych historycznie modeli. W tym celu powstanie specjalny zespół składający się z przedstawicieli metropolii, który opracuje wytyczne obowiązujące wszystkie diecezje w Polsce.

Zabrać, aby uzależnić

Fundusz Kościelny został utworzony w ramach stalinowskiego prawodawstwa ustawą z marca 1950 r. o „przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom oraz Funduszu Kościelnym”. Na podstawie wszelkich aktów prawnych wydanych w PRL, Kościołowi katolickiemu zabrano według różnych szacunków ok. 155 tys. hektarów ziemi. Dokładnych danych brak, gdyż komuniści nie prowadzili ewidencji zabranych gruntów rolnych. Rekompensatą za utracony majątek miały być dotacje płacone przez Fundusz Kościelny, który był jednostką budżetową podległą Urzędowi ds. Wyznań, a więc strukturze powołanej w 1950 r. do walki z Kościołem.

Pierwotnie zakładano, że środki Funduszu będą pochodziły z dochodów uzyskiwanych z użytkowania znacjonalizowanej własności ziemskiej. Z tych środków miano wypłacać świadczenia socjalne duchownym czy wspierać remonty zabytkowych świątyń. Faktycznie jednak ustawa okazała się fikcją. Zrabowaną kościelną ziemię przekazano jednostkom Skarbu Państwa i nigdy nawet nie oszacowano dochodów, jakie mogły być osiągane z jej użytkowania. W tej sytuacji w latach 1950–1989 jedynym źródłem dochodów Funduszu Kościelnego były dotacje państwowe, uchwalane każdego roku przez Radę Ministrów. W czasach PRL ta dotacja była przeznaczona w znacznym stopniu na wspieranie duchownych związanych z ruchem księży patriotów, czyli Komisjom Księży przy ZBOWiD, a od 1955 r. Zrzeszeniu Katolików „Caritas”. W latach 1960–1970 wydatki na państwową „Caritas” stanowiły ponad 30 proc. budżetu Funduszu, a w latach 1980–1989 ponad jego połowę. Fundusz Kościelny zamiast więc służyć Kościołowi, był elementem walki z nim.

Z Funduszu do ZUS

Po 1989 roku Fundusz zaczął działać zgodnie z założeniami, ale środki, jakimi dysponuje, nadal pochodzą z dotacji budżetowej, a nie z dochodów osiąganych z zabranych niegdyś gruntów. Są one przeznaczane m.in. na wspomaganie działalności charytatywnej, oświatowo-wychowawczej i opiekuńczo-wychowawczej prowadzonej przez wszystkie Kościoły oraz związki wyznaniowe. Z Funduszu Kościelnego opłacane są także składki na ubezpieczenie zdrowotne duchownych oraz alumnów wyższych seminariów duchownych, z wyłączeniem osób duchownych będących płatnikami podatku dochodowego od osób fizycznych lub zryczałtowanego podatku dochodowego od przychodów osób duchownych. Fundusz Kościelny finansuje także składki na ubezpieczenie emerytalne, rentowe i wypadkowe duchownych, niepodlegających tym ubezpieczeniom z innych tytułów, w wysokości 80 proc., a za członków zakonów kontemplacyjnych klauzurowych i misjonarzy w okresach pracy na terenach misyjnych w 100 proc. W ostatnim czasie praktycznie wszystkie środki z Funduszu Kościelnego przeznaczone dla Kościoła katolickiego były przekazywane na składkę ubezpieczeniową.

W praktyce była to określona pozycja w budżecie MSWiA oraz odpowiednia pozycja w budżecie ZUS. Te środki były po prostu przeksięgowywane i nigdy poza budżet państwa nie wychodziły. Warto jednak w tym kontekście zadać pytanie, czy kwoty przekazywane już w III RP na potrzeby Kościoła były adekwatne do utraconych korzyści. W tym celu można zrobić szacunkowe wyliczenie, przyjmujące pewne uśrednione wartości. Według ks. prof. Dariusza Walencika, przyjmując, że na podstawie ustawy z 1950 r. Kościół utracił 155 tys. hektarów gruntów oraz uwzględniając, że Komisja Majątkowa oddała różnym podmiotom kościelnym 65 tys. hektarów, zabranych z pogwałceniem nawet ustawy z 1950 r., punktem odniesienia do takiego szacunku pozostaje kwota 90 tys. hektarów, zrabowanych w PRL zgodnie z ówczesnym prawem. Rzecz jasna te 90 tys. hektarów było utraconych w różnych miejscach Polski i były to grunty różnej klasy. Szczegółowa wycena jest obecnie bardzo trudna, ale posługując się pewnymi danymi szacunkowymi, można się pokusić o jej dokonanie. W tym celu konieczna jest zamiana hektarów fizycznych na tzw. hektary przeliczeniowe, czyli umowną jednostkę kalkulacyjną powierzchni gruntu. Przyjmując średnią ze wszystkich grup podatkowych i klas gruntów okazuje się, że 90 tys. hektarów fizycznych, które zostały zabrane Kościołowi i nigdy nie zwrócone, daje nam ok. 99 tys. hektarów przeliczeniowych. Teraz należy pomnożyć 99 tys. hektarów przeliczeniowych przez przeciętny dochód z hektara przeliczeniowego w 2010 r., który wynosił 2278 zł. Łącznie daje nam to kwotę 205 mln 522 tys. zł. Tyle rocznie powinien otrzymywać Kościół z Funduszu Kościelnego, a w rzeczywistości był dofinansowywany na poziomie ok. 90 mln. Warto także tym, którzy o tej kwocie opowiadają jako o wyjątkowym beneficjum i przykładzie skoku Kościoła na państwową kasę przypomnieć, że środki przeznaczone na obsługę Funduszu Kościelnego stanowiły zaledwie ok. 0,035 proc. budżetu państwa. W tym kontekście wszystkie głosy mówiące o uprzywilejowaniu Kościoła ze strony państwa są albo wynikiem ignorancji, dyskwalifikującej polityków i media używających takich argumentów, albo świadomym kłamstwem, obliczonym wyłącznie na szczucie opinii publicznej przeciwko Kościołowi.

Propozycja, której nie było

Na temat możliwości zastąpienia Funduszu Kościelnego innym mechanizmem mówił niedawno abp Stanisław Budzik, który w wywiadzie dla KAI zasugerował, że należałoby rozważyć zmianę ordynacji podatkowej w taki sposób, aby umożliwiała obywatelom deklarowanie dodatkowego jednego procentu z naszego podatku dochodowego na rzecz konkretnego Kościoła lub związku wyznaniowego. Podobne rozwiązanie z sukcesem od niedawna działa na Węgrzech, a więc w kraju postkomunistycznym, oraz od wielu lat sprawdza się we Włoszech. Propozycja abp. Budzika zmierzała do całkowitego usamodzielnienia się Kościoła od państwa, gdyż jej częścią byłaby rezygnacja z dotacji, jakie otrzymują także inne Kościoły i związki wyznaniowe od państwa w ramach Funduszu Kościelnego. Nie jest to jednak rozwiązanie ani łatwe, ani proste, ani w sposób jednoznaczny dające możliwość osiągania przez Kościół znacznych dotacji. W relacjach medialnych zostało natomiast przedstawione jako projekt Episkopatu „skoku na państwową kasę”. W komentarzu, jaki przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” (17.10 br.), Agata Nowakowska, wykazując się całkowitą ignorancją, napisała m.in.: „Biskupi chcą od podatników, czyli państwa, pozyskać nawet kilkaset milionów złotych rocznie na Kościół. Proponują uszczuplenie dochodów budżetu w czasie, gdy rząd przygotowuje się do odparcia drugiej fali kryzysu”.

Przede wszystkim w ogóle nie można mówić, że w tej sprawie przez biskupów została złożona jakakolwiek propozycja. Bez względu na merytoryczną ocenę tej propozycji, była to jedynie wypowiedź ważnego hierarchy, który w ostatnich latach jako sekretarz generalny Episkopatu Polski zajmował ważne miejsce w dialogu między Kościołem a państwem. W żaden jednak sposób ta wypowiedź nie upoważnia nikogo, ani mediów, ani polityków, do interpretowania jej jako stanowiska Episkopatu Polski, co nagminnie czyniono.

Po raz kolejny mogliśmy się przekonać o dramatycznej niekompetencji oraz złej woli zarówno dziennikarzy, jak i polityków, którzy ochoczo rzucili się do komentowania „propozycji biskupów”. Tym bardziej to niezrozumiałe w kontekście znanych dokumentów z 356. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski w Przemyślu. Jedyny fragment, jaki w końcowym komunikacie odnosi się do kwestii finansowych, stanowi podziękowanie wiernym za ofiarowanie 1 proc. podatku na rzecz Caritas. Oficjalnie także podano, że Episkopat Polski postanowił utworzyć zespół, który opracuje zasady zarządzania finansami Kościoła w Polsce. O propozycji abp. Budzika w Przemyślu w ogóle nie rozmawiano. To, że „Super Express” robi hucpę medialną wokół słów arcybiskupa i wylicza, że Kościół zamiast 90 mln zł z Funduszu Kościelnego chce teraz otrzymywać 600 mln zł z odpisu podatkowego, wpisuję w specyfikę dziennikarstwa uprawianego w prasie bulwarowej. Ale takie same argumenty znajduję w „Gazecie Wyborczej”, gdzie czytam, że biskupi chcą w ten sposób zwiększyć „strumień pieniędzy dla nich kosztem budżetu państwa”. Zaś w konkluzji zawarta jest ocena: „W sytuacji kiedy grozi nam kolejna fala światowego kryzysu i potrzeba szukania oszczędności w budżecie, propozycja biskupów wydaje się nieporozumieniem”. Największym nieporozumieniem w tej sprawie jest, że „Gazeta” tworzy fakty medialne i pisze o propozycji, której nikt, nigdy w imieniu biskupów nie składał.

Ile z odpisu?

Kolejnym nadużyciem w publikacjach na temat wypowiedzi abp. Budzika jest wyliczenie możliwości uzyskania środków z odpisu z 1 proc. podatku dochodowego i stwierdzenie, że taką kwotę Kościół miałby otrzymać. A to oznacza, że gdyby wszyscy uprawnieni przekazali swój 1 proc. na Kościół, wyszłaby z tego kwota 597,3 mln zł. W tym kontekście przywołuje się także kwotę 400,2 mln, jaką w 2010 r. podatnicy przekazali na organizacje pożytku publicznego.

Te wyliczenia nie oddają faktycznych możliwości uzyskania dochodów o porównywalnym poziomie z tego źródła przez Kościół. Aby się o tym przekonać, wystarczy sprawdzić dane. W 2010 r. z takiej możliwości skorzystało 10,1 mln podatników, czyli ok. 38 proc. Przekazali oni 400,2 mln zł różnym organizacjom. Najwięcej – ponad 88 mln zł otrzymała Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”, kolejne to Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „Słoneczko” (blisko 10 mln zł) oraz Fundacja Anny Dymnej „Mimo Wszystko” (nieco ponad 8 mln zł). Wśród 10 największych beneficjentów nie ma żadnej organizacji kościelnej. Trudno mi sobie wyobrazić, że nagle bardzo wiele osób będzie chciało wspierać instytucje kościelne. Zwłaszcza że istotną część katolików w Polsce stanowią ludzie ubodzy, emeryci, renciści i rolnicy, którzy podatku dochodowego nie płacą.

Jeśli stworzenie możliwości dokonywania dodatkowego odpisu 1 proc. dla instytucji kościelnych miałoby zakończyć się sukcesem, potrzebne jest przemyślenie przez biskupów wszystkich szczegółów i konsekwencji takich rozwiązań oraz wkalkulowanie do tych działań długiej i mądrej kampanii uświadamiającej sens zmiany wiernym, ale i to bez gwarancji sukcesu. Niewątpliwie jednak abp Budzik ma rację mówiąc, że Fundusz Kościelny jest w dzisiejszych czasach przeżytkiem i warto rozmawiać o stworzeniu innych mechanizmów, które zapewnią niezależność Kościołowi oraz wzmocnią jego autonomię wobec państwa.

Weź udział w naszej sondzie na powyższy temat.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.