Bóg może tylko kochać

Joanna Bątkiewicz-Brożek

|

GN 42/2011

publikacja 20.10.2011 00:15

Na wysypisku śmieci na Filipinach idzie biała postać Brata Rogera. Założyciel Wspólnoty z Taizé trzyma za ręce umorusane i bose dzieci. Na Smokey Mountain, na zgliszcza cierpienia i nędzy, bracia z Taizé przynieśli nadzieję: Bóg może tylko kochać. Powtarzają to na całym świecie

Bóg może tylko kochać Kościół Pojednania, w sobotni wieczór w trakcie tzw. liturgii światła świętuje się wigilię Zmartwychwstania Roman Koszowski/GN

Zdjęcie zrobione w trakcie spotkania, które bracia z Taizé zorganizowali w Manili w 1991 r., za każdym razem wyciska łzy. Wpatruję się w nie, kiedy czekamy na brata Davida w La Moradzie, tzw. przedsionku domu braci. Można tu poczytać prasę, poprosić o spotkanie z którymś z braci. Kręcą się tu uśmiechnięci, w granatowych sweterkach, błękitnych kołnierzykach, w brązowych sandałach. Zawsze gotowi, by słuchać. W kościele po modlitwie, w La Moradzie, w specjalnych pokoikach. Kim są ci bracia, którzy od pół wieku pokonują tysiące kilometrów wzdłuż i wszerz globu tylko po to, by w ludzkie serca wlać światło i nadzieję?

 
 
 

Pierwszy krok

Jest 12.20. Na wzgórzu w Taizé biją dzwony. Tak trzy razy w ciągu dnia wzywają na modlitwę. Brat Alois, przeor ekumenicznej Wspólnoty, wstaje od stołu w pokoju nieżyjącego Brata Rogera. Okrągły stół i krzesła stoją przy oknie wychodzącym na wzgórza Burgundii, łóżko przykryte, tak jak pościelił je ostatni raz założyciel Wspólnoty. Na kominku zdjęcia mamy i siostry Brata Rogera, z Janem Pawłem II i  braci w czasie audiencji w Watykanie. Spotykali się z papieżem co roku. Na tle białych habitów dziewczynka w czerwonych rajstopkach. Sierota z Kalkuty, którą Brat Roger wziął na wychowanie. Na zdjęciu obok uśmiecha się jej pyzata buzia. W pokoju został drewniany koń na biegunach. Bawiła się nim razem z Noem, synem Portugalczyków, który wychowywał się w Taizé . Na stoliku leży brewiarz Jana XXIII z wpisem Matki Teresy z Kalkuty, która odwiedziła Taizé. Jest też jeden z miliona egzemplarzy Pisma Świętego, który bracia darowali Chińczykom. Na ścianie las karteczek z notatkami Brata Rogera jak ta: „Jezus, moja nadzieja, miłość, moje życie”. W rogu Brat Roger stawiał ikonę z Matką Bożą. Pomieszczenie, w którym żył były przeor z Taizé, zaskakuje prostotą. Jest tu jakieś nieoczekiwane piękno, ciepło. Brat Alois mieszka obok. Chcemy jeszcze namówić go na kilka zdjęć. Ale szczupły Niemiec, niebieskie, pełne dobra oczy, spogląda na zegarek: – Trzeba iść, modlitwa jest ważniejsza. Za chwilę bracia zaintonują „Alleluja”. Nie zdążymy pieszo. – Wsiadajcie do samochodu – proponuje Brat Alois. Siada za kierownicą. Przynagleni biciem dzwonów dystans z domu braci do Kościoła Pojednania pokonujemy w starym, 20-letnim peugeocie. – Brat Roger siedział zawsze na twoim miejscu – mówi mi Brat Alois – kiedy nie mógł już chodzić, podwoziliśmy go na modlitwę.

Brat wyskakuje z samochodu. Za chwilę pojawi się w kościele w białych płóciennych habitach. Usiądzie na drewnianym klęczniku. Śpiew, czytania, przecięte przejmującą 10-minutową ciszą. Modlitwa wyznacza rytm dnia braci i tysięcy młodych. Rzucają swoją pracę, przerywają rozmowy. Wszystko zastyga. Rano można przyjąć Komunię konsekrowaną na porannej katolickiej Mszy lub błogosławiony chleb, by nikt nie czuł się wykluczony. Aranżacja kościoła sprzyja medytacji – pomarańczowe rozciągnięte płótna jak żagle statku, świece, ikony, tabernakulum i unoszący się w powietrzu zapach bukszpanu. Nikt nie wie, czy obok siedzi katolik, czy protestant. – Modlitwa jest pierwszym krokiem, posyła nas do tych, którzy są wokół. Kiedy modlimy się razem, jakby automatycznie Ktoś nas prowadzi w jednym kierunku – tłumaczy br David. – Wersety Ewangelii powtarzane śpiewem wpisują się w serce.

Modlitwa ma być prosta, dostępna, by ci, którzy siedzą w kościele, czuli się w nim dobrze, by czuli się akceptowani. Wieczorem bracia rozchodzą się po kościele. Można podejść, wylać łzy. Słuchają. Wielu młodych mówi, że tu po raz pierwszy ktoś ich wysłuchał, nie ocenił.

Jedni drugich prowadzą

Ekumenizm paruje tu w powietrzu. Czuje się to, o czym mówi Jezus: „aby byli jedno”. Bez zbędnych dyskursów, negocjacji. – To jest szok, jesteś w grupie z anglikanami i nic o tym nie wiesz. Okazuje się, że twoja kumpela jest z prawosławia. – opowiada Friedemann Trutzenberg z Kolonii. Szczupły blondyn, uśmiech zwiastujący szczęście. – Doświadczam tu pojednanego Kościoła. Często zgodne życie w domu jest trudne. A tu? Można żyć pokojem – mówi.

Frank Rutaihwa pochodzi z Tanzanii. W 2009 r. spotkał braci, kiedy odwiedzili Afrykę. – Przyjechałem do Taizé, bo od lat prześladuje mnie pytanie o sens życia.

Frank w Nairobi pracuje z braćmi w tzw. fraterni. Na świecie bracia z Taizé założyli ich kilka w miejscach, gdzie nie dociera Kościół.

– Brat Roger chciał, by Wspólnota swoje monastyczne powołanie osadzała wśród ubogich, jak zaprasza Ewangelia – tłumaczy brat Marek, pierwszy Polak we Wspólnocie. W Bangladeszu i Senegalu bracia żyją wśród muzułmanów. – Modlitwa nas tam ratuje– śmieje się brat Marek. – Wśród muzułmanów krąży bowiem taki stereotyp o chrześcijanach, że są to wierzący, którzy się nie modlą. My mieszkamy w ażurowych domkach, słychać nasze śpiewy. Klęczymy jak oni.

W Senegalu i Brazylii bracia pracują z dziećmi. Setki maluchów do nich lgnie. Brat Marek: – Bracia żyją ubogo, ale organizują swoje miejsce w sposób piękny, co dla tych ludzi jest szalenie ważne, bo widzą, że u nich też może być pięknie, nawet jeśli są proste środki.

W Bangladeszu bracia pracują z niepełnosprawnymi. Organizują pielgrzymki do sanktuarium maryjnego, włączając do pomocy muzułmanów – do przyjmowania w drodze na noclegi. – Na pielgrzymki chodzą tłumy – dodaje brat Marek. – Idą chromi i głusi, jedni drugich prowadzą.

Naczynia gliniane

Brat David pochodzi z Portugalii. Jego historia mogłaby być kalką historii wielu braci. Przyjechał tu jako 15-latek z grupą z parafii. – Chciałem być inżynierem, rozpocząłem studia w Lizbonie. Zacząłem sobie zadawać pytania, gdzie jest miejsce dla Boga, dla innych w moim życiu. Zrozumiałem, że tu jest mój dom. Brat Roger znajdował czas na rozmowę z każdym.To mnie zachwyciło.

We Wspólnocie jest 100 braci różnych narodowości i wyznań. Brat David: – Łączy nas Chrystus i z Jego powodu możemy być znakiem żyjącego Boga, otwierać drogi pojednania, pokoju i zaufania.

Wśród braci są lekarze, prawnicy, muzycy, inżynierowie. Utrzymują się z własnej pracy, nie przyjmują darów. Każdy z nich ma dyżur w kuchni. Brat Marek gotuje wtedy zwykle polską zupę jarzynową. W garncarni bracia wyrabiają gliniane naczynia, które potem sprzedają. Wspólnie zarabiają tak na podróże po Europie, by z młodzieżą przygotowywać Spotkania Europejskie. Inni piszą książki, malują. Wspólnota nie gromadzi dóbr. Najważniejsze są te „naczynia gliniane” – młodzi, którzy przyjeżdżają tu jak do źródła.

Żyć tym, co niespodziewane

Kiedy w latach 50. na wzgórze zaczęły napływać tłumy, nie wszyscy bracia byli zadowoleni. Miało tu trwać monastyczne życie. – Zaczęły rosnąć namioty, baraki, bracia budowali z pomocą młodych: toalety, zaplecze kuchenne – opowiada br David. – Bracia zrozumieli, że tradycja monastyczna zakorzeniona jest też w gościnie.

– Doświadczenie życia braci dla wielu było silnym przeżyciem, impulsem przemieniającym wewnętrznie. Co dalej? – opowiada brat Marek.

Powstał pomysł soboru młodych. W 1974 r. wielkie otwarcie. Ale Brat Roger nie chciał, by wokół Taizé tworzyły się struktury.

Brat Marek: – Chodziło o to, by wrócić do parafii, czyli lokalnego Kościoła. Nazwaliśmy to Pielgrzymką Zaufania przez Ziemię. Wiedzieliśmy, że powrót do siebie w latach 70. i 80. dla Europejczyków ze wschodu jest trudny. Trzeba więc młodym towarzyszyć. Powstał pomysł Spotkań Europejskich.

Na każde z nich Brat Roger pisał „List”. Brat Marek: – To był czas, kiedy w młodych burzyło się, kotłowało. Brat Roger chciał zakorzenić ich działania w Ewangelii. Dziś tradycję pisania listów kontynuuje Brat Alois. – List to coś, co porusza głębiej. To jest baza do poszukiwań i refleksji – mówi Brat Alois.

Kiedy Brat Alois wstąpił do Wspólnoty, Brat Roger od razu zwrócił się do niego, by po jego śmierci przejął stery Wspólnoty. – Było to w 1978 r., po złożeniu ślubów wieczystych – opowiada Brat Alois.

Po raz pierwszy przyjechał on do Taizé jako 16-latek. – To, co najbardziej mnie ujęło, to to, by – jak pokazywali życiem bracia – iść za Chrystusem razem, nie osobno – mówi Brat Alois. – Odkryłem też powszechność, katolickość całego Kościoła.

Ostatni strzęp zdania, które napisał przed śmiercią Brat Roger, brzmiał: „ważne, by rozszerzać...”. Bracia zrozumieli, że trzeba dotrzeć do wszystkich zakątków świata z tym jednym: „Bóg może tylko kochać”. A jedna z ostatnich myśli, jaką sformułował Brat Roger, ugodzony nożem przez jedną z goszczonych przez braci młodych osób, brzmiała: „Poszedłbym na koniec świata, by powiedzieć młodym ludziom, że im ufam”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.