Tydzień Misyjny: Gdy w buszu boli ząb

Krzysztof Błażyca

publikacja 23.10.2011 08:00

O Kościele w Afryce, głoszeniu słowa Bożego z dzieckiem na plecach, oraz wyzwaniach misyjnego życia w Zambii, rozmowa z o. Franciszkiem Szczurkiem, przełożonym zgromadzenia Ojców Białych Misjonarzy Afryki w Polsce.

Tydzień Misyjny: Gdy w buszu boli ząb   O. Franciszek Szczurek pochodzi z Rudy Śląskiej. W Zambii pracuje od 1984 roku, od 1994 jako Ojciec Biały. Od września br. przełożony domu Zgromadzenia Misjonarzy Afryki – Ojców Białych w Natalinie/k Lublina. Franciszek Szczurek MAfr Niedawno opuścił Ojciec Zambię, by objąć funkcję rektora seminarium misjonarzy Afryki w Polsce. Powrót do domu?

Raczej czuję się jakbym wyjechał z domu do domu. W Afryce spędziłem 27 lat i liczę na kolejne! Pierwsze 9 pracowałem jako fideidonista diecezji katowickiej, kolejne już jako Ojciec Biały. To zgromadzenie, które jako jedno z pierwszych zakładało misje katolickie w Afryce. Zaimponował mi jego charyzmat, życie w międzynarodowych wspólnotach. Życie wspólnotowe jest ważne dla misjonarza, odczucie że człowiek nie jest sam, jest z kimś. Tak samo było z apostołami. Nie pracowali sami. Po 10 latach pracy misyjnej zamieniłem więc czarną sutannę na białą ghandurę zgromadzenia.

Kiedy pojawiły się myśli o misjach?

Już jako kleryk marzyłem o Afryce, bo pracowali tam misjonarze z mojej diecezji: ks. Franciszek Klimosz i ks. January Liberski. Z ks. Klimoszem korespondowałem w czasach seminarium. To było jak dolewanie oliwy do ognia. W 1983 r. poszedłem do bp Bednorza i wyłożyłem co mi na sercu leży. Powiedział: „dobrze, przygotowuj się”. Tak po 4 latach pracy w parafii św. Józefa w Świętochłowicach wyjechałem do Zambii, do misji Mambwe w diecezji Mbala. Było nas tam czterech z diecezji katowickiej: proboszcz ks. Jakub Gazur, ks. Augustyn Rychlikowski, który przyjechał na misje mając już 25 lat kapłaństwa, ks. Andrzej Halemba, i ja. Misja położona była w buszu na północy kraju, 70 km od miasta Mbala, niedaleko jeziora Tanganika.

Pierwsze największe wzywanie?

Nauka języka lokalnego. To podstawa. Bez języka misjonarz jest kaleką. W Zambii są 72 języki. Urzędowym jest angielski, ale wielu ludzi i tak go nie zna. Poza tym to nie ich rodzimy język. Misjonarz musi znać język lokalny, bo to też forma szacunku dla ludzi. Trzeba wyjść do ludzi. Rozmawiać z nimi. To dla nich bardzo ważne. Nie można być misjonarzem i nic nie wiedzieć o ludziach. Ja uczyłem się języków mambwe i bemba. To podobne języki, z grupy bantu. Odprawiamy w nich Msze, spowiadamy, głosimy kazania, rekolekcje. 

Czy to języki pisane?

Dziś już tak. Sposób ich zapisywania opracowali misjonarze. Nie ma za bogatej rodzimej literatury w bemba, ani mambwe. Jest za to literatura „stworzona” przez misjonarzy: tłumaczenia Biblii, ksiąg liturgicznych, zbiory bajek i przysłów, słowniki. Słownik angielsko-mambwe i mambwe - angielski opracował ks. Andrzej Halemba. Obecnie w Polsce drukowane są księgi liturgiczne na rok A B C w języku mambwe. Będą  wysłane do Zambii.

Jak wygląda praca na misyjnej parafii?

Tydzień Misyjny: Gdy w buszu boli ząb   Krzysztof Błażyca Parafie są podzielone na podparafie lub sekcje, a te na stacje dojazdowe. W Mambwe mieliśmy 39 stacji,  ale największą parafią, gdzie pracowałem była Serenje. Liczy 22 tys. kilometrów kwadratowych. Ciekawostka – na terenie parafii Serenje w stacji Chitambo jest drzewo, pod którym pochowano serce Davida Livingstone'a, słynnego misjonarza i badacza Afryki.

W Serenje pracowało nas 3 ojców białych. Objeżdżaliśmy łącznie 81 stacji. Wyjazd na stacje trwał od czwartku do niedzieli - pełny „serwis” sakramentalny: spowiedź, msze, śluby, spotkania z różnymi grupami, odwiedzanie rodzin - nie tylko katolików. Jadąc na objazd stacji misyjnych rzadko wracamy do misji, raczej zostajemy w wiosce. Ludzie mają przygotowaną chatę dla misjonarza. A gdy wieczorem biorę lampę, i podłączam do akumulatora w samochodzie to ludzie zaraz się schodzą – bo w wiosce jest światło!

Do niektórych stacji misyjnych jechaliśmy samochodem do rzeki, potem łodzią, ostatni etap rowerem.  Do kilku wiosek docieramy tylko parę razy w roku, a w niektórych ludzie mają możliwość tylko raz w roku przyjąć sakramenty.

A co z niedzielną Mszą Świętą?

Gdy nie ma Mszy z braku kapłana, odbywa się nabożeństwo Słowa Bożego z przyjęciem Ciała Pańskiego. Kościół w Zambii zezwolił na posługę szafarzy Eucharystii. Szafarkami są również kobiety. Oczywiście nie na każdej placówce jest Najświętszy Sakrament. W buszu ludzie spotykają się po prostu na modlitwie, czytaniu Słowa Bożego. Nabożeństwo prowadzą katecheci lub liderzy grup modlitewnych. Mieliśmy małżeństwo katechistów, obsługujących 11 stacji. Żona objeżdżała pięć, mąż sześć. Rowerem, nawet 200 km. Jak urodziła się im córeczka, matka przewiązywała małą chustą na plecach, siadała na rower i jechała głosić Słowo Boże. Również pogrzeby prowadzą liderzy lub katechiści. Jest przygotowany dla nich Rytuał Pogrzebowy. Są do tego odpowiednio formowani. Taki katechista musi być duchowo i intelektualnie przygotowany. Dlatego mają regularne spotkania formacyjne przy misji. Afryka uczy nas odpowiedzialności za Kościół. To zaangażowanie ludzi świeckich w życie lokalnego Kościoła, jest bogactwem, którego można im pozazdrościć.

Tydzień Misyjny: Gdy w buszu boli ząb   Franciszek Szczurek MAfr Z „naszej” strony wzrasta liczba misjonarzy świeckich…

Świeccy na misjach powinni być specjalistami w danej dziedzinie. Jedziemy na misje z konkretnym planem, mamy coś do zaoferowania. Głoszenie Ewangelii odbywa się w różny sposób – kształcenie, głoszenie Słowa, praca na rzecz sprawiedliwości i pokoju. Świeccy mogą pracować jako lekarze, pielęgniarki, wychowawcy. Oczywiście potrzebne są odpowiednie struktury. Świecki misjonarz  jest zawsze związany z Kościołem dlatego ważny jest tu odpowiedni poziom „wyrobienia” religijnego. Inaczej dochodzi do absurdalnych sytuacji. Dla przykładu - znałem kiedyś człowieka który mówił o sobie, że jest misjonarzem a zarazem deklarował wprost, iż jest niewierzący! Przyjechał do Zambii z Niemiec by odpracować służbę wojskową. Pracował jako nauczyciel -  a mówił o sobie „misjonarz”. Ludzie nie mogli tego zrozumieć.

Świecki misjonarz to nie członek Organizacji Pozarządowych, tzw. NGO. Oni, owszem, robią wspaniałe  prace  w dziedzinie socjalnej czy edukacyjnej,  ale jeśli ktoś używa słowa misjonarz, musi mieć odniesienie do Kościoła, do Ewangelii.

Misjonarz jest posłany przez Kościół aby głosić Słowo Boże. Nie może zapomnieć o dawaniu świadectwa, którego ludzie od niego oczekują. Bardzo często w Zambii nawet do świeckich misjonarzy ludzie zwracają się „father” lub „sister”. Bo dla ludzi ten kto przyjechał pracować na misji jest misjonarzem. Świecki misjonarz nie reprezentuje tylko siebie ale ukazuje pewną postawę do naśladowania. I wtedy są wiarygodni i  ludzie patrzą na nich jak na misjonarzy.

Czy Afryka bardzo się zmieniła od czasu pierwszej Ojca misji?

Patrząc z perspektywy 27 lat dostrzegam zmiany. Ale są one na tyle małe że trudno tu mówić o wielkim rozkwicie społeczno – gospodarczym. Fakt, że np. co trzeci Zambijczyk w mieście ma telefon komórkowy nie świadczy o poprawie jakości życia. Jadąc do buszu widać, że ludzie żyją w takich samych warunkach jak przed laty. Rozwój widać raczej w miastach, nie  na wsi.

A sam wyjazd na misje – wczoraj i dziś?

Dawniej wyjazd na misje to była w pewnym sensie większa przygoda niż teraz. Misje stawiały wiele znaków zapytania: gdzie to jest, kto tam pracuje, jakich ludzi się spotka? Nie było takiego jak dziś przepływu  informacji, jaki umożliwia Internet. Dziś e-mail dociera nawet do buszu. Dawniej tygodniami czekało się na list. Jeśli chodzi o załatwianie spraw misyjnych 27 lat temu sam fakt dostania paszportu był gimnastyką. A pod koniec urlopu misyjnego trzeba było składać podanie o nowy paszport. Podobnie z wizami. Trzeba było się starać przez ambasadę Wielkiej Brytanii – dziś do Zambii możesz jechać bez wizy, wbiją  ci ją na lotnisku za 25 dolarów.

Zbliża się kolejna wizyta Benedykta XVI na Czarnym Lądzie. Tym razem - Benin. Czy tak jak w przypadku pielgrzymki do Kamerunu będzie to wydarzenie dla całego Kontynentu afrykańskiego?

Każda pielgrzymka papieska to wydarzenie dla całego kontynentu obojętnie w które miejsce papież się udaje. Każda wizyta Papieża to promocja Afryki i afrykańskiego Kościoła w oczach świata – docenienie tego co się już stało i zachęta do czegoś więcej.

Afryka cały czas jest kontynentem misyjnym, choć zarazem akcenty się przesuwają. W naszym zgromadzeniu jest np. coraz więcej powołań z Afryki – one właściwie dominują.

Jesteśmy świadkami dynamicznego przyrostu chrześcijaństwa na kontynencie afrykańskim. I jak mówiłem, świadomość odpowiedzialności za Kościół przez świeckich wydaje się o wiele większa niż w Europie. Mimo to misjonarze wciąż są potrzebni.

Afryka uczy nas odpowiedzialności za Kościół. W Polsce dużo jest chrześcijan dla których chrześcijaństwo polega na przyjęciu chrztu i uczestniczeniu we mszy niedzielnej. A to nie wszystko. Oczywiście, potrzeba zaangażowania nie tylko ze strony świeckich ale i otwartości ze strony księży, odwagi na powierzanie świeckim odpowiedzialnych funkcji w Kościele.

W 1989 roku Zambię odwiedził Jan Paweł II. Jak Ojciec wspomina tamtą wizytę?

Katolicy w Zambii stanowią ok. 30 procent 12 milionowego społeczeństwa. Papieska wizyta to było wielkie wydarzenie, nie tylko dla katolików. Na spotkanie z papieżem przybyli też przedstawiciele innych wyznań. Jan Paweł II odwiedził wtedy stolicę Lusakę, oraz Kitwe, miasto w zagłębiu miedziowym. Pojechaliśmy z Mbali do Kitwe (ok. 1000 km) z grupą naszych parafian. Byli wzruszeni. Jeden z nich czytał modlitwę powszechną w czasie Mszy św., a potem przyjął z rąk papieża Komunię na rękę. Gdy opowiadał o tym w wiosce to płakał: „Papież tu mi dał komunię” mówił pokazując dłoń.

W czasie tej wizyty Jan Paweł II wspominał tych, którzy wprowadzali chrześcijaństwo  w Zambii: ojców białych, jezuitów, franciszkanów. To było takie docenienie dzieł misyjnych w Zambii.

Trudno nie spytać o zdrowie  - ile razy dopadła Ojca malaria?

Gdy niedawno podliczyłem te wszystkie lata to wyszło, że ponad 40 razy. W tym roku w ciągu dwóch miesięcy zachorowałem trzy razy, ale średnio przytrafia się dwa, trzy razy w roku. Czasem była łagodna, czasem dała się we znaki. Ale malaria to nie jedyny „medyczny” urok na misjach. Ostatnio rwał mnie ząb, a do dentysty miałem prawie 1000 km. Powiedziałem więc sobie: „Franek weź się w garść”, no i wykręciłem tego zęba własnoręcznie, i to z korzeniami! Wtedy odkryłem, że zęby są „na gwint” (śmiech).

Najważniejsza cecha misjonarza?

Cierpliwość. Wiara owszem, jest podstawą, ale bez cierpliwości samej wierze się nie uda.  Dla przykładu – sprawa czasu. My mówimy: msza jest o dziewiątej, patrząc na zegarek, a dla mieszkańca zambijskiej wioski zegarkiem jest wysokość słońca. A jak dokładnie określić wysokość słońca w pochmurny dzień? Trzeba też wiedzieć, że Afrykańczycy więcej uwagi zwracają na obecność niż na czas. Ktoś obiecał, że będzie to będzie. I trzeba czekać.  Czas „zegarków” nie ma tu znaczenia. Chodzi więc o to, by cierpliwie przyjmować ludzi, takimi jakimi są, jak postępują. Wtedy to przynosi owoce. Misje to sprawa Ducha Świętego, a ten działa w ludzkich sercach z boską cierpliwością, której nam trzeba się uczyć.

Rozmawiał Krzysztof Błażyca

Nasza sonda misyjna.

Obejrzyj film:


O.Franciszek Szczurek - Zambia_part1 przez pereblanc
O.Franciszek Szczurek - Zambia_part2 przez pereblanc

Strona Ojców Białych: www.ojcowiebiali.org