Pustelnia daje kopa

GN 34/2011

publikacja 25.08.2011 00:15

O kuszeniu Boga, magicznej intronizacji i pokoleniu ADHD na pustyni z ks. Andrzejem Muszalą rozmawia Marcin Jakimowicz.

Ksiądz prof. Andrzej Muszala ur. 1963 r., doktor teologii, dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, duszpasterz akademicki. Założyciel pustelni w Beskidzie Małym. Ksiądz prof. Andrzej Muszala ur. 1963 r., doktor teologii, dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, duszpasterz akademicki. Założyciel pustelni w Beskidzie Małym.
Henryk przondziono

Marcin Jakimowicz: Dlaczego aktywny ksiądz, który od świtu do zmierzchu zajmował się duszpasterstwem, zaszył się na rok w jakiejś francuskiej wspólnocie?

Ks. Andrzej Muszala: – Odpowiedź jest prosta: też jestem człowiekiem i bardzo potrzebowałem takiego wyjazdu. By móc dawać, trzeba najpierw coś otrzymać. Potrzebowałem duchowego zastrzyku. Byłem księdzem od pięciu lat. Uczyłem w sześciu szkołach, w poprawczaku, prowadziłem oazę, ministrantów, byłem dekanalnym duszpasterzem Ruchu Światło–Życie, kapelanem harcerzy, organizatorem pieszych pielgrzymek na Jasną Górę z regionu, miałem próby scholi dziecięcej i zajęcia na kursie przedmałżeńskim. Prócz tego codzienna Msza św., konfesjonał, kazania, chrzty, śluby, pogrzeby, przygotowanie katechez, brewiarz...

Wincenty Pstrowski wysiada….

– Nie. To normalny rozkład zajęć przeciętnego księdza. Pamiętam, że koło 11 w nocy padałem wyczerpany na fotel i zaczynałem wędrować w krainę marzeń (śmiech). Mój kolega, wikary, opowiadał, że chciałby zostać paulinem, by być jak najbliżej Matki Boskiej. To było jego marzenie. I… rzeczywiście później poszedł do paulinów. Więcej, został nawet przeorem Jasnej Góry! Ja zaś śniłem o pustelni. O wzięciu takiego oddechu, „roku pustyni”, by zaszyć się gdzieś w samotności, ciszy.

Udało się. Wniosek: Pan Bóg wysłuchuje naszych marzeń. Naprawdę słucha uważnie tego, za czym tęsknimy?

– Jasne! Nigdy nie wolno rezygnować z wewnętrznych pragnień! Trzeba je wszystkie sprawdzić. To jest takie pociągnięcie przez Boga, Jego zaproszenie.

Jak Ksiądz trafił do pustelni we Francji?

– Najpierw szukałem u nas. Pojechałem do Tyńca, ale zobaczyłem ruch jak na Marszałkowskiej. Msze, śluby, ciągłe akcje duszpasterskie... Myślę, że opactwo monastyczne nie powinno prowadzić parafii. To jakieś pomieszanie porządków. Spotkałem ludzi (świeckich!), którzy podpowiedzieli mi, gdzie można jechać. Zacząłem prosić biskupa o pozwolenie, a ten po dwóch latach mnie puścił. I tak na 10-lecie kapłaństwa pojechałem na pustynię. Potem dowiedziałem się, że każdy ksiądz może prosić o rok szabatowy. Polecam!

Rozpędzony aktywny człowiek zostaje nagle sam ze sobą. Maski opadają. To chyba nie sielanka?

– Ja tęskniłem za takimi chwilami. Bo człowiek poznaje nie tylko siebie, ale przede wszystkim Boga i Jego ogromną miłość. To było dla mnie jak drugie seminarium. Nie intelektualne, tylko duchowe.

Dlaczego pustelnia daje takiego kopa? Pierre-Marie Delfieux ze Wspólnot Jerozolimskich czy Daniel Ange rozpoczęli dzieło swego życia dopiero po powrocie z pustelni. Dlaczego to tak ważne?

– Bo tak zrobił Jezus. Też zaczął od pustyni. A skoro On tego potrzebował… Nie wydaje mi się, by kiedykolwiek miał słabą relację z Ojcem (śmiech). A jednak spędził 40 dni na odludziu. A jeśli On tak robił (wcześniej Mojżesz czy Jan Chrzciciel), to jakim cudem wydaje się nam, że możemy się bez tego obejść? Na pustelni trzeba zostawić całą aktywność, doktoraty, zajęcia.

To chyba trudne? Na Śląsku mówi się, że gdy przed plebanią nie stoi koparka, to „farorz jest do luftu”.

– Ludzie nie mogą uwierzyć, że przygoda duchowa jest o wiele ciekawsza niż ta zewnętrzna. Jeśli nie ma życia wewnętrznego, to musi się coś na zewnątrz dziać. Jako duszpasterz akademicki nieraz słyszałem: „Mamy wspaniałego proboszcza”. „Dlaczego?” – pytałem. „Bo wyremontował kościół, salki…”. Nie słyszałem, by ktoś powiedział: „Bo nauczył mnie modlić się”. Nie jesteśmy wyczuleni na to, co niedotykalne, niewidzialne. Lubimy statystyki, a życie duchowe to nie coś, czym można się wykazać. A druga sprawa: w Polsce nie mamy tradycji monastycznych. Wykorzeniono je. Do XVIII wieku może nie było jeszcze tak źle, ale potem przyszły rozbiory. W zaborach rosyjskim i pruskim całkowicie wykorzeniono życie monastyczne. Przetrwało ono jedynie w Galicji.

Napisał Ksiądz mocne zdanie: „Jeżeli człowiek jest prawidłowo rozwinięty duchowo, dziwne pomysły nie przyjdą mu do głowy. Wynikają one z braku formacji, a to sygnał, że nie ma w nim podstawowych wartości duchowych. Musi wtedy mieć Chrystusa Króla, ogłoszonego przez parlament. Cóż jednak dałby taki akt? Byłby kolejnym znakiem zewnętrznym (jak wiele ich już mieliśmy!), który do niczego nie prowadzi”.

– Bo byłaby to kolejna akcja zewnętrzna. Za kilka lat wymyślimy, że należy intronizować Trójcę Świętą i tak dalej... Jeśli nie mamy właściwej relacji duchowej z Jezusem, to musimy mieć jakiś namacalny substytut. To symptom braku formacji. Czy można sobie wyobrazić Karola de Foucauld, który walczy o to, by intronizować we Francji Jezusa? Spektakularne akcje nie zastąpią dążenia do zjednoczenia z Bogiem.

Nie ma Ksiądz wrażenia, że zwolennicy ks. Natanka pogubili się trochę w prywatnych objawieniach? Sypią nimi jak z rękawa.

– Już Jan od Krzyża pisał wyraźnie w „Drodze na górę Karmel” (II,22), iż Bóg dał wszelkie objawienie w Jezusie Chrystusie. Jeśli ktoś szukałby nowego objawienia, kusiłby, obrażałby Boga, bo podejrzewałby Go o to, że coś zataił, jeszcze wszystkiego nie objawił. Wolę iść drogą ukazywaną przez doktorów Kościoła niż przez prywatnych wizjonerów.

Serafin z Sarowa uciekł do puszczy, a tłumy pielgrzymów waliły do niego drzwiami i oknami. Mniszki z Orłowa czy Rybna zamknęły się za kratami, a odwiedza je cała Polska. Co nas pociąga w takich miejscach?

– Wiedzeni intuicją wiary jeździmy w takie miejsca. Ciągnie wilka do lasu (śmiech). Niestety, potem nie robimy kolejnego kroku; rzadko decydujemy się, by codziennie spotykać się z Bogiem w ciszy. Mamy silnie rozwinięty instynkt religijny (przykład: Światowe Dni Młodzieży w Madrycie), ale go zaniedbujemy. Celem każdej pustelni jest napełnienie się Bogiem i powrót do ludzi. Kiedy ktoś wraca z samotności, wchodzi do carrefoura i widzi zmordowaną kasjerkę siedzącą na miejscu od kilku godzin, to dzięki doświadczeniu modlitwy może się do niej uśmiechnąć. Nie zdobyłby się jednak na to, gdyby nie miał tamtych chwil wyciszenia. Bo pustelnia uczy jednego: Bóg jest wszędzie! Nigdy nie przestajemy żyć w Jego obecności!

Jezus mówi: „Jeśli ktoś jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie”. Nie kojarzymy Jego obecności z odpoczynkiem, ale raczej z jakimś wyrzeczeniem, cierpieniem. Odpoczywamy z pilotem w ręku, a nie przed Najświętszym Sakramentem. Dlaczego?

– Bo dla nas przeżywanie wiary jest nudne. Uderzmy się w pierś: my, księża, nie prowadzimy często ludzi do wzrostu życia duchowego, tylko nauczamy, „jak się zbawić”, „jak uniknąć grzechu”. A to jest straszliwie nudne. Gdzie tu miejsce na duchową przygodę? Na bieg, o którym pisał św. Paweł – by posiąść Oblubieńca? Przywołując myśl św. Teresy z Ávila – trzymamy ludzi ciągle w „pierwszym mieszkaniu”. To znaczy podajemy receptę, co zrobić, by nie zgrzeszyć; większość rekolekcji parafialnych o tym traktuje. Tymczasem autorka „Twierdzy wewnętrznej” niewiele o tym pisze… Jesteśmy wszyscy powołani na szczyty!!!

Tyle że Teresa miała konkretne doświadczenie miłości Jezusa. Księża rzadko robią na kazaniach takie osobiste wycieczki.

– W naszej pustelni w Beskidach mamy normę: co najmniej pół godziny modlitwy dziennie. Nieważne, czy ksiądz, czy świecki. To istota. Jeśli kapłan chce mówić o życiu wewnętrznym, musi od tego zacząć. To absolutna podstawa.

Czy rozpędzone pokolenie ADHD jest w stanie to wytrzymać?

– Wbrew pozorom ono jest jeszcze bardziej do tego predysponowane! Jeszcze mocniej tęskni za ciszą! Przychodzą do nas ludzie niezwykle aktywni i tam odkrywają: tego szukaliśmy! Delfieux i Daniel Ange, Karol de Foucauld byli przed pustelnią aktywistami. To było niemal ADHD do kwadratu (śmiech). Okazuje się, że ci, którzy są bardzo aktywni w życiu, bardziej nadają się do pustelni niż ci, którzy żyją sobie bezstresowo. Bo bardziej jej potrzebują! Święty Jan od Krzyża dodaje, że Bóg chce wszystkich doprowadzić do zjednoczenia ze sobą. Nikt nie jest wyłączony!

„Nie żądam od was wielkich rozmyślań ani natężonej pracy rozumu. Żądam tylko, żebyście na Niego patrzyły” – tłumaczyła Teresa mniszkom.

– To istota kontemplacji. Patrzenie na Boga z wiarą. Niestety, my jesteśmy w modlitwie bardzo interesowni. Chcemy coś usłyszeć, odczuć, poznać wolę Bożą. Nie myślimy o Nim, lecz o sobie. To czysty egoizm. A chodzi o to, by się Mu oddać całkowicie! Bez zastrzeżeń! Tego boimy się najbardziej! Nie możemy szukać w modlitwie jakiegoś głosu czy czekać na objawienie. Czasem człowiek pozostaje przez miesiące bez słów, obrazów i odczuć. Przykładem jest św. Teresa z Lisieux, która w „Rękopisie B” tłumaczy: „Kochana siostro! Zrozum, proszę, że aby kochać Jezusa, aby stać się ofiarą Jego miłości, to im jesteśmy słabsi, bez pragnień, bez cnót, tym bardziej jesteśmy gotowi na działanie tej Miłości, co pochłania i przemienia”.

Włoski karmelita zabrał się w drogę do Polski z polskimi pielgrzymami. Po dwóch dniach wyszedł z autobusu, słaniając się na nogach. „I co, pobożni ci Polacy?” – pytali bracia. „Jezus, Maria, bardzo pobożni! Wszystkie części Różańca, litanie, pieśni. Nawet nie było czasu się pomodlić!”.

– Dzieje się tak dlatego, że za wszelką cenę nie chcemy Pana Boga dopuścić do głosu.

Prowadzący pielgrzymkę miał powiedzieć: „A teraz posiedzimy w busie przez kwadrans w modlitewnej ciszy”…

– A co by to dało? Ludzie zaczęliby swoją prywatną aktywną modlitwę – po cichu odmawialiby Różaniec. Nie można zostawić ludzi w ciszy bez formacji, bo każdy będzie robił, co mu się żywnie podoba. Jeśli zaczynamy nowych ludzi wprowadzać w półgodzinną modlitwę w ciszy, to co pięć minut podpowiadamy im, na co w tym momencie powinni zwrócić uwagę. Na przykład: „Teraz spróbuj myśleć tylko o tym, że Bóg mieszka w tobie”; potem: „Przeczytaj dwa zdania z dzisiejszej Ewangelii. Czytaj ją jak list miłosny stęsknionego Oblubieńca. Staraj się myśleć o tych słowach”, „A teraz spróbuj siąść u stóp Jezusa i na Niego patrzeć”. Tłumaczymy krok po kroku, podpowiadamy. Dopiero po jakimś czasie można zostawić ich w ciszy. Bez formacji ludzie skupią się na swym bałaganie, rozproszeniach i odejdą zniechęceni.

Trudno nam wytrzymać bez gadżetów: komórki, internetu. Czy to nie uniemożliwia kontemplacji?

– Dziś mamy wszystko na wyciągniecie ręki: komputer, iPody, tanie linie lotnicze... Jesteśmy skąpani w morzu propozycji, które potrafią wypełnić cały dzień. Tym bardziej potrzebujemy chwil samotności! Na pustelni nie może być ani telewizji, ani komórki, ani netu. Obserwuję przez lata, jaką to daje wolność, jak młodzi oczyszczają się z tych „niezbędnych” gadżetów. Dlatego dziś widzę większą potrzebę pustelni niż na przykład przed 200 laty. Ja bez niej w ogóle nie mógłbym funkcjonować…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.