Kopalnia kopie Bytom

Przemysław Kucharczak

|

GN 33/2011

publikacja 18.08.2011 00:15

Najważniejsze kiedyś miasto Górnego Śląska w dużej części rozpada się. Bytom prosi rząd o pomoc. Najgorzej jest w dzielnicy Karb. W ostatnich dniach lipca zaczęły tam jedna po drugiej pękać ściany budynków mieszkalnych.

Kopalnia kopie Bytom Lokatorzy domu przy ul. Technicznej 15 też wkrótce zostaną ewakuowani z prawej: Ewakuacja przy ulicy Pocztowej Roman Koszowski

– Na przykład w budynku przy Pocztowej 11 potężna płyta betonowa popękała jak kawałek szkła. Nie wejdziecie tam, już zamurowaliśmy drzwi. Ale niech pan sobie wyobrazi, jakie tam działają siły – mówi GN Marian Maciejczyk, wiceprezydent Bytomia.

Weszliśmy jednak do innych zagrożonych zawaleniem domów. Uszkodzenia wyglądają koszmarnie. Stropy w piwnicach zostały prowizorycznie podstawione drewnianymi stemplami, a ludzie dostali kilka dni na przygotowanie się do ewakuacji. Przed nastaniem jesieni być może trzeba będzie ewakuować nawet 600 bytomian.

Przekracza wyobrażenia

Na razie swoje mieszkania opuściło około 150 ludzi w dzielnicy Karb. Pusty stoi cały blok z wielkiej płyty i szereg innych budynków. Nie wolno korzystać z części przedszkola, na której pojawiły się groźne rysy, i z nowoczesnej hali magazynowej, którą na swoje nieszczęście postawił tu niedawno przedsiębiorca. – Na razie wyłączyliśmy z użytkowania 50 lokali mieszkalnych. W historii miasta dotąd się nie zdarzyło, żeby uszkodzenia budynków wystąpiły naraz i w tak ogromnej skali. Bywało tak tylko w przypadku pojedynczych domów. To, co dzieje się teraz w tym kwartale zabudowy dzielnicy Karb, przekracza wyobrażenia nas wszystkich – mówi Elżbieta Kwiecińska, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Bytomiu.

Rysy na murach domów w dzielnicy Karb tak niebezpiecznie się powiększają, że w niektóre można wsunąć dłoń. Przyczyna? Oczywiście szkody górnicze. Spod Bytomia-Karbia węgiel wybiera kopalnia „Bobrek-Centrum”. – Jednak ta dzielnica doznaje skut

ków eksploatacji górniczej od lat. Dlaczego więc to dzieje się nagle teraz? – dziwi się inspektor Kwiecińska. – Czekamy na ekspertyzę z kopalni – mówi.

Tymczasem trwa ewakuacja mieszkańców kolejnego budynku, który wkrótce może runąć: przy ulicy Pocztowej 6. Wchodzimy do niego z Romkiem, fotoreporterem. Dziwnie się czujemy, chodząc po podłodze u pani Jolanty Hensel na parterze, bo ta podłoga ucieka pod naszymi nogami bardzo ostro w dół. Gdyby dzieci puszczały sobie z niej samochodziki, osiągałyby przyzwoitą prędkość. Lepiej jednak, żeby żadne dzieci już tu nie przebywały. – O, to okno już nom zamurowali. Pora dni tymu nom powiedzieli, że momy sie pakować. A dopiero wczorej prziszła wiadomość, że dzisiej muszymy lokal opuścić – mówi pani Jolanta. Na razie trafi do hotelu robotniczego.

Józef Wróblewski z Zabrza znosi na dół i upycha w swojej osobówce pralkę teściowej Łucji, jej rzeczy osobiste, butlę z gazem, a w końcu wielki obraz Świętej Rodziny. To oleodruk, taki, jakie zwykle wiszą w starych śląskich domach. Na schodach za każdym nawrotem Józef mija się z pracownikami administracji, którzy wnoszą do budynku bloczki betonowe. Zamurowują nimi kolejne okna. A po wyjściu ostatniego mieszkańca zamurują także drzwi.

Gdzie pani Łucja będzie teraz mieszkać? – Nie oddom teściowej do hotelu robotniczego.

Miyszkomy w Zabrzu na 53 mkw., ale jakoś się w czwórka pomieszczymy – zapowiada Józef. W czwórkę, bo z żoną i 18-letnim synem.

Ewakuowani drugi raz

Nie wszyscy mogą się zatrzymać u rodziny. Adelajda i Gerard Sikorowie z pobliskiego, też wielorodzinnego budynku przy Technicznej 15 przygotowują się do już drugiej ewakuacji w ciągu zaledwie… kilkunastu dni. – Wcześniej, 1 sierpnia, my sie ewakuowali z Pocztowej 4. Pani inspektor poprosiła mie tam o oderwanie tapety. Odsłoniłach i... Boże! Pod tapetą takie wielkie rysy! Pani inspektor skomentowała: „Pani Sikora, nie może pani tu zostać ani pięć minut dłużej” – wspomina pani Adelajda.

Adelajda i Gerard spędzili w tamtym mieszkaniu 41 lat. W tym czasie przyszły na świat ich córka i syn. Sześć tygodni przed ewakuacją Sikorowie wymienili cztery okna na nowe. Cieszyli się, że zimą spalą mniej węgla i że do mieszkania przestał docierać hałas z zewnątrz. Wiadomość, że budynek może runąć, była dla nich takim szokiem, że nie umieli spać.

Podobne dramaty przeżywali znajomi. Zmartwiona właścicielka nowej hali magazynowej przywitała Adelajdę na ulicy: „Pani Sikora, co się robi?! Wszystkie okna idą tak, podłogi wybrzuszo!”.

Sikorowie nie chcieli znosić niewygód hotelu robotniczego, wspólnej kuchni, kolejek do łazienki. Po nakazie ewakuacji przenieśli więc swoje meble na sąsiednią ulicę Techniczną, do syna. – Myśleli my, że jakoś u niego starość przeżyjemy. Bo syn mo duże mieszkanie z trzema pokojami. A tu zaś sie nom grunt spod nóg usuwo! – mówi Adelajda. W piwnicy strop wspiera pięć stempli, a mieszkańcy szykują się do ewakuacji. Część mebli już jest w magazynie, który miasto udostępniło w pobliskiej szkole. – Ale kaj przechować cenniejsze rzeczy syna, wieża i kino domowe? I kaj teroz pódymy mieszkać? – zastanawiają się.

A pan też roz w tydniu je?

Kompania Węglowa, która jest winna tej katastrofie, zaproponowała ewakuowanym z mieszkań własnościowych (na razie jest ich ok. 20), żeby tymczasowo wprowadzili się na koszt spółki do mieszkań, które sami sobie wynajmą. Kompania proponuje też miastu przekazanie 100 mieszkań ze swoich zasobów. Trzeba je szybko odnowić na koszt Kompanii, a potem można będzie tam tymczasowo wprowadzić bytomian wysiedlonych z mieszkań komunalnych.

Dla wielu problemem jest jednak, że te mieszkania są rozsiane po całej aglomeracji śląskiej. – To są małe mieszkania w Gliwicach, Zabrzu, Mysłowicach. A my tu za kościołem momy działka – mówi Gerard. Na działce są kury i gołębie. – Ktoś mężowi godoł: „Styknie, jak roz w tydniu pan przijedzie je nakarmić”. A mąż na to: „A pan też roz w tydniu je?” – dodaje Adelajda.

Co będzie, jeśli sprawdzi się czarny scenariusz i trzeba będzie ewakuować aż 600 mieszkańców? – Być może tymczasowo umieścimy ich w szkołach. Wiązałoby się to ze zmianą organizacji nauki, być może konieczne będzie we wrześniu przeniesienie części uczniów do innych szkół – zapowiada Marian Maciejczyk, wiceprezydent Bytomia.

Co na to winowajca? – Mając na względzie trudną sytuację wykwaterowanych rodzin, Kompania Węglowa wypłaci jednorazowe odszkodowania w  wysokości 2 tys. zł na każdą rodzinę posiadającą tytuł prawny do lokalu – ogłosili przedstawiciele Kompanii na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. – Zarząd podjął decyzję o zwróceniu się do władz miasta i indywidualnych właścicieli lokali z ofertą wykupu uszkodzonych lokali – powiedziała prezes Joanna Strzelec-
-Łobodzińska. Obiecała, że Kompania odkupi je po cenach rynkowych sprzed powstania zniszczeń.

Człowiek kontra kopalnia

Czy rzeczywiście zwykli ludzie dostaną dobrą cenę, kiedy wokół Karbia ucichnie medialny zgiełk? To problem, który Ślązacy dobrze znają. Żeby uzyskać od kopalni uczciwą cenę za zniszczony dom, zwykle trzeba iść do sądu. Na szczęście sądy najczęściej przyznają rację poszkodowanym, a właścicielowi kopalni nakazują podwyższyć kwotę odszkodowania.

Ten problem mają państwo Kokotowie z Bytomia-Miechowic, którym cztery lata temu ulewy zaczęły niespodziewanie zalewać piwnicę. Okazało się, że z powodu wybierania węgla spod ziemi, dom Kokotów zapadł się w głęboką, bezodpływową nieckę. Na Śląsku zdarza się to nawet budynkom, które właściciele zbudowali 30 lat wcześniej na wysokich pagórkach. Teren w Bytomiu-Karbiu, licząc od 1965 roku, obniżył się średnio o… 18 metrów!

W zeszłorocznej powodzi Kokotom zalało już cały parter. – Mieszkamy w dwie rodziny na piętrze, bo na dole wciąż cuchnie grzybem. A wodę w piwnicy i na schodach mamy teraz już po każdym większym deszczu – mówi Beata Kokot. – Ludzie ewakuowani z Karbia są większą grupą, interesują się nimi media. Może im będzie łatwiej walczyć o odszkodowania? Jak człowiek jest sam, to mu nikt nie chce pomóc – uważa. W jej przypadku kopalnia też z początku deklarowała, że jest skłonna uczestniczyć w wypłacie odszkodowania za zniszczony dom. – Ale jak przynieśliśmy zamówioną przez nas wycenę, to nagle się okazało, że tyle to nam jednak nie wypłacą. Sprawa jest teraz w sądzie i mam nadzieję, że niedługo pozytywnie dla nas się skończy – mówi Beata Kokot.

Kopalnia–Bytom 1:0

Także miasto nie jest zadowolone ze współpracy z kopalnią. Prezydent Bytomia Piotr Koj napisał do wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka list, w którym skarży się na Kompanię Węglową. Podaje wyliczenia, z których wynika, że kopalnia nie nadąża z usuwaniem szkód górniczych w Bytomiu, „prowadząc do jego sukcesywnej degradacji”. „Podziemna eksploatacja górnicza generuje ponadto liczne wstrząsy górotworu, które nie pozostają obojętne dla obiektów budowlanych i infrastruktury miasta, także tych położonych poza terenem górniczym – a więc nie objętych jakąkolwiek formą odszkodowań, negatywnie oddziałując na psychikę jej mieszkańców” – napisał prezydent Bytomia. Poprosił wicepremiera o wywarcie wpływu na Kompanię Węglową, żeby przeznaczyła większe środki na likwidację szkód górniczych. I żeby wydobywała węgiel w sposób, „który zminimalizowałby zniszczenia w mieście”.

Na razie KWK „Bobrek-Centrum” jest na celowniku specjalistów z Wyższego oraz Okręgowego Urzędu Górniczego. Prowadzą oni w tej kopalni kompleksową kontrolę, która ma wyjaśnić, dlaczego doszło do tak nagłych szkód na powierzchni Bytomia, których nie spodziewali się żadni specjaliści.

Przemysł upadł

Dzielnica Karb jest dziś najbardziej zrujnowana przez górnictwo. Jednak znacznie większa część Bytomia ma kłopoty. Na przecudnych, secesyjnych kamienicach z XIX wieku płatami łuszczy się tynk. Strzeliste kamieniczki neogotyckie, z zawieszonymi nad ulicą fantazyjnymi wykuszami, są pokryte warstwą brudu, bo od kilkudziesięciu lat nikt ich nie remontował. Dlatego wizyta w Bytomiu robi na ludziach wrażliwych wstrząsające wrażenie. Brzydota i rozpad panoszą się bowiem w tym wspaniałym mieście, ludzie widzą wstrząsającą mieszaninę szpetoty i piękna. Mieszkańcy innych śląskich miast i tak lubią przyjeżdżać do klimatycznych knajpek w centrum Bytomia. Ale po drodze do nich muszą mijać na ulicy znacznie więcej „dresiarzy” niż w innych miastach. Trudniej tam się poczuć całkiem bezpiecznie po zachodzie słońca. Kiedyś podobna atmosfera panowała na też wspaniałej pod względem architektonicznym, choć mniejszej, renesansowej Starówce Lublina.

Prezydent Piotr Koj protestuje przeciw uogólnianiu, że cały Bytom tak wygląda. – Bytom to nie tylko stare familoki. To przede wszystkim coraz ładniejsze osiedla, coraz więcej boisk i obiektów sportowych, a 20 proc. miasta pokrywają tereny zielone. Staramy się ratować industrialne zabytki. Przejęliśmy tereny po byłej kopalni „Rozbark”, w której rozpoczęliśmy budowę największego w Polsce Centrum Tańca. Na terenie dawnej kopalni „Szombierki” powstają pole golfowe i nowoczesna zabudowa mieszkalna – wylicza. – Jako że w latach poprzednich wiele cennych obiektów zostało bezmyślnie sprzedanych, w 2008 r. zmieniliśmy zasady sprzedaży budynków, tak aby nabywcy nie dopuszczali do ich zniszczeń tylko po to, żeby np. zyskać atrakcyjną działkę w centrum miasta.

Jeśli kłopoty Bytomia nie wynikają z braku wizji rządzących, to z czego? Obecna ekipa rządzi miastem od 2006 roku. – W Bytomiu przed rokiem 2000 było sześć kopalń i dwie huty. Teraz hut nie ma wcale i została jedna kopalnia – mówi wiceprezydent Marian Maciejczyk. – Między rokiem 2000 a 2003 zlikwidowano w Bytomiu ponad 30 tysięcy miejsc pracy. To zniszczyło całą tkankę gospodarczą naszego miasta – argumentuje.

Na początku XXI wieku bezrobocie w Bytomiu wynosiło aż 30 procent. To był czas, kiedy sąsiednie miasta się rozwijały. Bytom wręcz przeciwnie. Dziś bez pracy pozostaje w nim 18,1 proc. mieszkańców. Stopa bezrobocia dla całego województwa śląskiego jest dwa razy niższa, a w niedalekich Katowicach wynosi zaledwie 4,1 proc.

 

Do tego dochodzą szkody górnicze na trzeciej części powierzchni miasta. Według wiceprezydenta Maciejczyka, powoduje to problemy, które w ogóle trudno zmierzyć. – Kto zainwestuje na terenach objętych szkodami? – pyta. – Albo taki przykład: powstaje projekt linii kolejowej z Katowic na lotnisko w Pyrzowicach. Ze względu na szkody górnicze można ją zbudować w Bytomiu tylko wzdłuż alei Jana Pawła II. Oddalenie linii o sto metrów w jedną lub drugą stronę spowodowałoby, że wpadniemy w czwarty lub nawet piąty stopień szkód górniczych – dodaje.

Mimo stwarzanych problemów, kopalnia „Bobrek-Centrum” jest największym pracodawcą w Bytomiu. Zatrudnia 3400 osób. Do kasy miasta wpływają ich podatki. – Mimo to straty dla ludzi i dla miasta z powodu działalności kopalni są znacznie wyższe niż zyski – ocenia Marian Maciejczyk.

Kto odbuduje Bytom?

Władze Bytomia żalą się, że miasta, w których wielkie zakłady upadały wcześniej, w latach 90. XX wieku, mogły liczyć na jakąś pomoc państwa. Powstawały tam np. specjalne strefy ekonomiczne. Przemysł w Bytomiu upadł jednak dopiero po roku 2000. – Można powiedzieć, że Bytom się spóźnił – zauważa gorzko Marian Maciejczyk.

Władze Bytomia chciałyby od władzy centralnej nadzwyczajnej pomocy w dwóch sprawach. – Mieszkańców Bytomia dotknęła katastrofa. W czasie innych katastrof, np. powodzi, rząd pomaga przecież ludziom szybko i stanowczo – zwraca uwagę Maciejczyk. – I po drugie, potrzebny jest specjalny program dla Bytomia. Program, który pomoże miastu złapać równowagę po likwidacji miejsc pracy i w związku ze szkodami górniczymi – mówi.

Rozmawiamy z Katarzyną Krzemińską-Kruczek, rzeczniczką bytomskiego Urzędu Miasta. – Wie pan, kiedyś to Śląsk odbudowywał Warszawę. Teraz, po tym wysiłku, nikt nie chce odbudować Bytomia, który zapłacił za wydobycie węgla chyba najwyższą cenę – mówi. – Bo to przecież nie była nasza decyzja, żeby w latach 80. XX wieku wydobywać ten węgiel spod ścisłego centrum Bytomia.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.