Biegnąc po muzykę

Barbara Gruszka-Zych:

|

GN 32/2011

publikacja 11.08.2011 00:15

– W Los Angeles mam ogródek. Najbardziej przywiązany w nim jestem do figi. Słodycz pękniętej figi, która nie wytrzymuje dojrzałości, to prawdziwa ekstaza. Ta figa może być natchnieniem. Jak każde silne doznanie, może mieć swoje konsekwencje w twórczości – mówi Jan A.P. Kaczmarek, zdobywca Oscara, jedyny polski muzyk, który zrobił karierę w Hollywood, w rozmowie z Barbarą Gruszką-Zych.

Jan A. P. Kaczmarek Jan A. P. Kaczmarek
Jakub Szymczuk

Komponuje Pan muzykę do filmów o emocjach.

Jan A.P. Kaczmarek: – Sama muzyka w filmie to kanał, którym płyną emocje. Dzięki niej można zmienić sens filmowej sceny. Emocje to narzędzie, któremu trzeba ufać na starcie, ale nie można na tym poprzestać. Później musi królować rozum. Także w kontaktach z ludźmi.

Lubi Pan ludzi?

– Najważniejsze są dla mnie wysokiej jakości spotkania z nimi. Tak jak jest ważne, żeby jeść zdrową żywność, tak każde „zdrowe” spotkanie ma wartość, oczywiście kiedy przyświecają mu jasne intencje i tworzy się inspirująca wymiana myśli. Ludzie to podstawowy pokarm dla mojej duszy kompozytora. Może dlatego, że kiedy komponuję, jestem sam. Gdy kończę, to odczuwam głód ludzi. Jadę wtedy nagrywać muzykę do wielkich miast, takich jak Nowy Jork czy Londyn. Siadam w kafejce pośród największych tłumów i patrzę…

Oddziela Pan tworzenie muzyki filmowej od poważnej?

– Nie, dla mnie to płynie z tego samego miejsca, choć nie wiem, gdzie ono jest (śmiech). Czasem się śmieję, że jestem medium i tylko transferuję energię, którą mi przesyła ktoś z góry. Jako młody mężczyzna lubiłem komponować w nocy. W tej chwili olśnienia przychodzą rano, z reguły po śniadaniu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.