Sumienie polityka

Ks. Piotr Studnicki

|

GN 30/2011

publikacja 28.07.2011 09:00

O miłości do Kościoła, kobiecej dyplomacji w Watykanie i sumieniu polityka z Hanną Suchocką rozmawia ks. Piotr Studnicki.

Hanna Suchocka Hanna Suchocka
henryk przondziono

Hanna Suchocka - polityk, doktor nauk prawnych i nauczyciel akademicki. W latach 1992–1993 Prezes Rady Ministrów, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka, od 2001 r. ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej.

Ks. Piotr Studnicki: Czy zna Pani średniowieczną anegdotę o Żydzie, który przyjechał na dwór papieski i przeszedł na katolicyzm?

Hanna Suchocka: – Nie, nie słyszałam.

Po powrocie do swojego kraju spotkał znajomego, znawcę papiestwa, który się oburzył: Jak to możliwe? Widziałeś te wszystkie skandaliczne zachowania w Kościele i zostałeś katolikiem? Na co Żyd katolik odpowiedział: Właśnie dlatego stałem się katolikiem. Bo jeśli Kościół mimo wszystko istnieje, to musi go ktoś podtrzymywać. Czy nie zgorszyła się Pani instytucją Kościoła, oglądając ją z tak bliska od 10 lat?

– W czasie mojej pracy przy Stolicy Apostolskiej byłam świadkiem przejść na katolicyzm dwóch ambasadorów, więc takie historie to nie tylko średniowieczne anegdoty. A jeśli chodzi o mnie, na Kościół nauczyłam się patrzeć w domu rodzinnym, w którym wiara była czymś bardzo naturalnym. To nie był nakaz, który się spełnia, a potem się o nim zapomina. W moim domu katolicyzmem się żyło.

Silna tradycja rodzinna?

– Tak, moja babka była działaczką Akcji Katolickiej, a moja ciotka (siostra mojego ojca) była przewodniczącą Katolickiego Związku Młodzieży Żeńskiej na całą Polskę. W domu żywe były dyskusje o Kościele, jego historii, papiestwie. W ten sposób uczyłam się Kościoła, który jest osadzony w transcendencji, choć ma ludzkie instytucje. I myślę, że z tego powodu nigdy nie myślałam o Kościele jako wspólnocie samych tylko świętych i aniołów. Pan Jezus wybrał uczniów, z których nie wszyscy są święci. Nigdy nie spoglądałam na Kościół przez pryzmat tylko ludzkiej instytucji. Ale z drugiej strony jestem przekonana, że ta instytucjonalność jest wierze potrzebna.

Jak wiara wpływa na sposób uprawiania przez Panią dyplomacji?

– Łatwiej to robić, niż o tym mówić. Ujmę to tak: pośrednicząc jako ambasador w relacjach watykańsko-polskich, staram się wyważać racje rządu, który reprezentuję, i wartości głoszone przez Stolicę Apostolską, które są też moimi osobistymi. Ale do tej pory nie przeżywałam w związku z tym konfliktów.

Nigdy?

– Może raz, przed wojną w Iraku. Jan Paweł II bardzo zdecydowanie apelował o pokój i zmierzał do tego, by do wojny nie doszło. Polski rząd, podobnie jak rządy innych państw, nie posłuchał papieża. Natomiast w innych sprawach udało się znaleźć konsensus. Na przykład podczas debaty na temat Konstytucji Europejskiej, gdy toczyła się walka o to, by znalazł się w niej zapis o chrześcijańskich korzeniach Starego Kontynentu, polski rząd, jako jeden z niewielu, konsekwentnie o to zabiegał.

Czy katolik, człowiek, który ma sumienie ukształtowane przez Ewangelię, może być skutecznym politykiem?

– W polityce bierze się pod uwagę szereg zasad. Jedną z nich jest roztropność. Ona jest też darem Ducha Świętego. Roztropność nie może polegać na zawieszeniu na kołku swoich zasad, na zrezygnowaniu z wartości, by móc skutecznie działać w polityce. Roztropność pomaga raczej powiązać zasady wyznawanej wiary z działalnością polityczną. Bez wątpienia polityk nieraz staje wobec pytania: jak postąpić w trudnych sprawach, zwłaszcza tych ocierających się o zasady prawa moralnego czy życia rodzinnego? Są zasady nie do przekroczenia, ale są inne, jakby na pograniczu, co do których można mieć dylematy.

Według Pani, które z zasad są nieprzekraczalne?

– Prawo do życia jest prawem nieprzekraczalnym. We współczesnym społeczeństwie łatwiej zgodziliśmy się ze zniesieniem kary śmierci, która przez Kościół nie jest tak rygorystycznie traktowana. Natomiast niezwykle jednoznaczna postawa Kościoła w sprawie ochrony życia nienarodzonych nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem. Ustawa uchwalona w Polsce w 1993 r. była trudna. Powstała w wyniku zderzenia projektu bardzo liberalnego z takim, który całkowicie zabraniał aborcji. Ja osobiście podpisałam projekt znacznie bardziej restrykcyjny od tego, który został przyjęty. Ale trzeba przyznać, że dzięki obowiązującej ustawie bardzo zwiększyła się ochrona życia w Polsce.

A jeśli istnieje dziś szansa, by zrobić krok do przodu? W Sejmie został złożony społeczny projekt ustawy o pełnej ochronie życia.

– Mogę powiedzieć, że gdybym była w parlamencie, złożyłabym pod takim projektem swój podpis. Uważam, że dla katolika w polityce to nakaz sumienia. Choć zadaję sobie też pytanie, czy złożenie tego projektu, choć jest działaniem w dobrej wierze, nie uruchomi tendencji idącej w odwrotnym kierunku, tzn. działań zmierzających do liberalizacji obecnego prawa. Dlatego właśnie potrzeba w tym wszystkim wielkiej roztropności. I edukacji, kształtowania sumień, bo prawem wszystkiego nie załatwimy. Myślę, że dzięki dyskusjom na temat aborcji i ochrony życia poczętego, które toczą się w Polsce od 20 lat, ogromnie zmieniła się mentalność. Jeszcze 30 lat temu dla wielu kobiet aborcja nie była niczym złym. Dzisiaj ta świadomość jest zupełnie inna.

Jako ambasador współpracuje Pani z piątym premierem i trzecim prezydentem, którzy wywodzą się z bardzo różnych opcji politycznych. Można więc mówić o jakimś osobistym sukcesie?

– Przyszłam na placówkę dyplomatyczną z polityki, która niewątpliwie człowieka klasyfikuje. Działając w polityce, siłą rzeczy jest się związanym z jakąś partią czy ugrupowaniem. Ale ja chyba nigdy nie miałam w sobie żyłki oddanego działacza partyjnego. Będąc w określonej partii, zawsze byłam przekonana, że warto słuchać innych poglądów. To, że nie zdecydowałam się wystartować w wyborach w 2001 r., było spowodowane m.in. tym, że kampanie wyborcze w Polsce stały się niezwykle agresywne i z tego powodu bardzo mocno zamykające w ramach partyjnych. Ambasador jest apolityczny, bo reprezentuje państwo, a nie opcję polityczną.

Taka apolityczność jest chyba trudna…

– Tak, zwłaszcza gdy ktoś przyszedł z polityki. Na początku oznaczało to dla mnie rezygnację z bardzo wielu konferencji, na które mnie zapraszano, bym reprezentowała określoną opcję polityczną. Musiałam sobie wyznaczyć pewną nieprzekraczalną granicę. Było mi o tyle łatwiej, że w działalności politycznej zawsze starałam się trzymać podstawowych wartości, niezależnie od tego, co o mnie ludzie mówili, czy jak mnie oceniali.

To, że jest Pani kobietą, ułatwia czy utrudnia pracę w Watykanie?

– Mogę powiedzieć, że w Watykanie traktuje się kobiety i mężczyzn na równi. Życzyłabym sobie, by inne instytucje odnosiły się do kobiet tak, jak traktuje się dyplomatki w Watykanie. Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, w której dano by mi odczuć, że jestem w gorszej sytuacji dlatego, że jestem kobietą. Oczywiście nie stosuje się też żadnych przywilejów z tego powodu.

Czym zajmuje się ambasador przy Stolicy Apostolskiej?

– Ambasada przy Stolicy Apostolskiej jest specyficzna. Nie jest ona urzędem typowym, jak choćby ambasada polska w Rzymie, której zadania ograniczają się do włoskich problemów, do relacji łączących Polskę z Włochami. Kościół jest z natury organizacją międzynarodową, działa na całym świecie i wszędzie ma swoje, można powiedzieć, „interesy”. Dlatego ambasadora przy Stolicy Apostolskiej interesują wszystkie światowe problemy.

A na czym konkretnie polega to zainteresowanie?

– To zależy od poszczególnych ambasadorów, od tego, jaką nakreślą sobie wizję swojej działalności. Stolica Apostolska pozostawia ambasadorom pewną swobodę działania. Więc jeśli ambasador nie chce być aktywny, to może się tu poczuć jak u Pana Boga za piecem. Inna sprawa, jak go wtedy oceni i rozliczy jego własny rząd. Ja spotkałam tu bardzo wielu ambasadorów wysokiej rangi, dyplomatów rozumiejących doskonale, czym jest Stolica Apostolska, jaką rolę pełni w świecie i jak ważnym  jest podmiotem prawa międzynarodowego. Ci ambasadorowie aktywnie angażują się w dyplomację międzynarodową, organizują spotkania robocze, konferencje, dyskusje. Działalność ambasadora przy Stolicy Apostolskiej nie ogranicza się do udziału we Mszy św. z papieżem.

Ambasador ma obowiązek uczestniczyć w papieskich Mszach?

– Nie nazwałabym tego obowiązkiem, ale tak jak w innych państwach jest czymś zwyczajnym, że na uroczystości z udziałem głowy państwa zaprasza się korpus dyplomatyczny, tak ambasadorowie przy Stolicy Apostolskiej są zapraszani na Mszę św., której przewodniczy papież. I jeśli tylko mogą, chętnie w nich uczestniczą.

Wszyscy ambasadorowie przy Stolicy Apostolskiej są katolikami?

– Nie wszyscy. Są też chrześcijanie innych wyznań i religii. Ale wszyscy przychodzą na papieskie Msze, gdyż w ten sposób jako ambasadorowie uczestniczą w uroczystości, której przewodniczy głowa państwa. Jest niepisaną zasadą, że jeśli państwo historycznie jest katolickie, to ambasador powinien być katolikiem. Dlatego laicką Francję reprezentuje ambasador katolik. Podobnie jest z Hiszpanią czy Włochami. Od katolików wymaga się też nienagannego życia moralnego, tzn. ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej nie może być np. osoba rozwiedziona lub żyjąca w nieformalnym związku.

Często spotyka się Pani z papieżem?

– Papież Benedykt XVI ma inny styl niż Jan Paweł II, który zapraszał ludzi na nieoficjalne spotkania podczas obiadów czy kolacji. Z Benedyktem XVI rozmawiam podczas spotkań oficjalnych.

Z Janem Pawłem II spotykała się Pani częściej?

– Tak. Moje spotkania z nim sięgały czasu, zanim zostałam ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Gdy przyjeżdżałam do Włoch, byłam często zapraszana na obiad lub kolację, by porozmawiać. Zawsze czułam się niezwykle zaszczycona, że mogłam siedzieć z papieżem przy jednym stole, przedstawić mu swoje racje i poglądy. Jan Paweł II zazwyczaj słuchał. Nieraz miałam obawy, by nie zagadać papieża. Z drugiej strony widziałam, że on chciał wiedzieć. Słuchał, co człowiek ma mu do powiedzenia. Nigdy nie wykazywał zniecierpliwienia czy znużenia. Nigdy nie spoglądał na zegarek. Jak już człowiek się z nim spotkał, to miał wrażenie, że papież jest tylko dla niego. I że go nic innego poza rozmówcą nie interesuje.

Czy fakt, że jest Pani ambasadorem ojczyzny Jana Pawła II, ma znaczenie w dyplomacji watykańskiej?

– W dyplomacji bez wątpienia ważniejszy jest czas i aktywność. Jeśli cieszę się zaufaniem w Watykanie, to dzięki tym czynnikom. Ale na pewno fakt, że pochodzę z kraju Jana Pawła II i byłam ambasadorem także wtedy, kiedy on był papieżem, ułatwia mi pewne działania.

A jak wygląda Polska z perspektywy Stolicy Apostolskiej?

– Widzi się nas jako duży kraj UE, który odegrał kluczową rolę w dokonaniu przemian w Europie Centralnej, ma silne zakorzenienie w chrześcijaństwie, dzięki temu przetrwał rozbiory i okres komunizmu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.