Kardynał z ul. Szewczenki

Barbara Gruszka-Zych

Dziś o godz. 9.00 czasu białoruskiego zmarł kard. Kazimierz Świątek. - Gdyby wpadła tu zgraja z karabinami i kazaliby mi się wyrzec Boga i chcieli rozstrzelać, w tej sekundzie sam stanąłbym pod ścianą - powiedział nam, kiedy robiąc reportaż dla „GN” odwiedziliśmy go w Pińsku.

Kardynał z ul. Szewczenki

Te jego słowa pozostały dla mnie jak przesłanie  z czasów pierwszych chrześcijan – „życie – za wiarę”. W jego ustach brzmiały szczególnie wyraziście, bo sam podczas długiego 96 – letniego życia realnie stawał przed takimi wyborami. I zawsze wybierał Boga. Kard. Kazimierz Świątek - emerytowany metropolita mińsko-mohylewski i były administrator apostolski diecezji pińskiej nie bał się dawać świadectwa wiary.

Do końca za najpiękniejszą w życiu uważał wigilię dla Polaków, którą zorganizował na zesłaniu w Workucie. Kiedy wyciągnął rękę z opłatkiem, żeby złożyć kolegom życzenia wbiegł oficer z naganem.  - Stałem z wyciągniętą ręką z opłatkiem, a naprzeciw on z naganem – wspominał. - Patrzeliśmy czyja ręka pierwsza się opuści. „Grażdanin, w czasie katolickiej wigilii opłatek to symbol miłości, dzielimy się nim nawet z nieprzyjaciółmi – przerwał ciszę. I wtedy oficerowi opadła ręka. Kiedy wychodził Kazimierz Świątek zaintonował „Wśród nocnej ciszy”. Następnego dnia za karę wywieźli go w tundrę, gdzie trzeba było tworzyć nowy obóz. Kiedy stamtąd wyjeżdżał wznosiła się tam Inta - miasto powiatowe. Pod koniec zsyłki wezwał go NKW-dzista  i zapytał: „Jak to wszystko przeżyłeś i zostałeś żywy?”. -  „Zachował mnie Bóg” – odpowiedział. I wtedy enkawudzista zdecydował: „Wy swobodny”. Właśnie z takich cudów składało się życie Kardynała. Nie bez powodu w 2003 otrzymał od Jana Pawła II tytuł „Świadek wiary”.

Miał też wiele innych nagród i tytułów, ale żył bardzo skromnie. Po 62 latach przerwy w 2001 r. z jego inicjatywy zostało otwarte w Pińsku seminarium duchowne, w którym nauczano w języku białoruskim, lecz z lektoratem języka polskiego. Mógł mieszkać przy nim, albo w kurii pińskiej czy mińskiej, ale wybrał skromny dom pamiętający carskie czasy, bez kanalizacji i mediów przy słynnej ul. Szewczenki, gdzie rezydował nawet jako przewodniczący Konferencji Episkopatu Białorusi. Z jego powodu tę niebrukowaną drogę nazywali „Kardynalską”. Tu przyjmował niejednego dygnitarza. - Ambasadorowi USA polewałem wodą z wiadra ręce nad miednicą, to był prawdziwy Wersal – wspominał.

Podkreślał, że urodził się w Estonii, ale jego rodzice byli katolikami i Polakami z krwi i kości. Ojca zmobilizowano na front w sierpniu 1914 r. Zginął w obronie Wilna. Kazimierz przyszedł na świat w październiku. Nigdy się nie zobaczyli. Planował polonistykę na Uniwersytecie Wileńskim. Ale prefekt  z sodalicji mariańskiej namówił go na zamknięte rekolekcje pomaturalne w Pińsku. Jak mówił powołanie zawdzięczał pochowanemu w podziemiach pińskiej katedry  - pierwszemu biskupowi pińskiemu - Zygmuntowi Łozińskiemu. W czasie studiów wykryli u niego gruźlicę, kazali wziąć urlop. Ale młody kleryk wrócił z domu, żeby jeszcze raz pomodlić się nad grobem sprawcy powołania i cudownie wyzdrowiał. Potem przychodziły same życiowe próby. Po wybuchu II wojny brał udział w pracy konspiracyjnej. W kwietniu 41 aresztowany przez NKWD i uwięziony w Brześciu nad Bugiem Tam został skazany na karę śmierci, której wykonanie uniemożliwiło wkroczenie wojsk niemieckich. Po ponownym wkroczeniu Armii Czerwonej został w 44 uwięziony w Mińsku i w 45 skazany na 10 lat łagrów o zaostrzonym reżimie i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. Na Syberii pracował przy wyrębie tajgi, a potem przy stawianiu miasta pod Workutą. W 45 w ramach zwolnień więźniów politycznych z łagrów, na mocy decyzji Berii wrócił do Pińska. Znakomicie wykorzystał czas kiedy został  przewodniczącym Konferencji Episkopatu Białorusi. Rezultaty jego pracy widać gołym okiem. Doprowadził do odbudowania często z ruin i "uruchomienia" ponad 220 kościołów i parafii. Dzięki niemu do życia została przywrócona XVII-wieczna, zdewastowana katedra mińska i cały zespół kościelno-seminaryjny w Pińsku. Takich zasług można by wymieniać więcej. Niektórzy mieli zastrzeżenia do jego działań. Narzekali, że w seminarium pińskim - polski jest tylko językiem dodatkowym, że w diecezji Msze św. odprawia się po rosyjsku. Że Kardynał, aby realizować swoje zamysły musi ugodowo zachowywać się wobec białoruskich władz. Zarzuty łatwo stawić, ale o wiele trudniej duszpasterzować w tamtych warunkach. Tylko ci, którzy mieli okazję żyć tam jakiś czas mogą zrozumieć, że Kardynał wybierał najlepsze dla Kościoła opcje i umiejętnie wyprowadzał go ze stanu śmierci klinicznej, w jakiej przez czasy sowieckie się znajdował.

Nie wiem jak wygląda niebo, ale dla śp. Kardynała to pewnie tereny pełne jezior między Pińskiem, a Mińskiem. Często jadąc tędy zatrzymywał się przy żeremiach bobrów i obserwował je z zainteresowaniem. Narzekał przy tym, że go gonią w dalszą drogę, trzeba się spieszyć. Teraz będzie mieć na to czas.