Afryka ojca Marcela

Barbara Gruszka-Zych

Afryka to temat modny i niewyczerpany. Kusi przygodą, ekstremalnymi przeżyciami, zachęca białych do wykazania się. Że są do czegoś przydatni – zamontują Internet, wyleczą, nauczą czytać.

Afryka ojca Marcela

A ojciec Marcel Prawica, który w zambijskim buszu duszpasterzuje od 35 lat mówi, że to nic nadzwyczajnego – zwykła, czasami bardzo ciężka praca. "W Zambii jest dziesięć diecezji, ośmiu czarnych biskupów, kilkaset parafii" – wylicza w rozmowie, którą przeprowadziłam dla GN.  I podkreśla, że to nie jest Kościół, który się dopiero rodzi. „On już istnieje, tylko potrzebuje naszej pomocy. Kiedy już będzie mógł sobie radzić z zapleczem własnych kapłanów, sióstr, katechistów my nie będziemy tam potrzebni”.

Po raz pierwszy słyszę jak człowiek, który także dosłownie – zęby zjadł na Afryce mówi, że my - biali nie będziemy tam do końca świata jako bracia lepsi, ale i gorsi wprowadzający cywilizację z jej wszystkimi zgubnymi skutkami. Że pewnego dnia pozwolimy Afrykańczykom radzić sobie samym.

Ojciec Marcel – jedna z najbardziej malowniczych postaci wśród tamtejszych duchownych, opowiada, że w buszu oprócz pory deszczowej czy suszy, nie można umrzeć z głodu. A tak się o nim mówi właśnie w kontekście biednej Afryki. Za to bieda jest w miastach, obrośniętych slumsami. Ludzie tam nie pracują, więc nie mają za co kupić jedzenia. A państwo nie wspomaga rodzimego rolnictwa, więc miejscowym nie opłaca się uprawiać kukurydzy czy pszenicy. I tak koło się kręci. Nakręcili je kiedyś biali kolonizatorzy. Dziś biali księża, zakonnice, lekarze, pielęgniarki, wolontariusze odkręcają to co tamci zapętlili.

Ale jak się okazało po rozmowie z o. Marcelem nadzieja jest w samej Afryce. Nie tylko ze względu na to, że tamtejsi katolicy wierzą żarliwie i gorliwie. Ale, że miejmy nadzieję,  jak najszybciej będą mogli dawać sobie sami radę. A my będziemy mogli tam przyjeżdżać jak mile oczekiwani goście, a nie duzi, biali, mądrzejsi panowie.