Nie wypadł z balkonu

Przemysław Kucharczak

|

GN 23/2011

publikacja 09.06.2011 00:15

Tylko niech mnie pan nie opisze jak jakiegoś bohatera. Jestem tchórzliwy, od dziecka mam wielką wyobraźnię bólu. I tylko się przełamuję – mówi wesoło Adam Macedoński.

Tylko niech mnie pan nie opisze jak jakiegoś bohatera. Jestem tchórzliwy, od dziecka mam wielką wyobraźnię bólu. I tylko się przełamuję – mówi wesoło Adam Macedoński. Tylko niech mnie pan nie opisze jak jakiegoś bohatera. Jestem tchórzliwy, od dziecka mam wielką wyobraźnię bólu. I tylko się przełamuję – mówi wesoło Adam Macedoński.
fot. Roman Koszowski

Za młodu ze strachu modliłem się, żeby umrzeć, kiedy zaczną mi wbijać igły pod paznokcie. Ale nie wbijali. Miałem inne kłopoty – śmieje się. W środę Adam Macedoński, właściciel niesamowitego życiorysu, odbierze od IPN nagrodę Kustosza Pamięci Narodowej. Znajomi mówią, że to Kmicic i Zagłoba w jednej osobie. Macedoński z odwagą występował przeciw komunizmowi i robił to bez przynudzania, zachowując dobry humor. – Po raz pierwszy zobaczyłam go w latach 70. XX wieku, kiedy prowadził głodówkę w kościele Arka Pana w Nowej Hucie. Był szalenie przystojny, miał na sobie czarny golf, wyglądał jak francuski arystokrata. W niczym nie przypominał nawiedzonych rewolucjonistów z rozwianymi brodami – wspomina Małgorzata Kotarba z Krakowa, wtedy działaczka Studenckiego Komitetu Solidarności. Adam, starszy od studentów z SKS-u o pokolenie, był dla nich autorytetem. – Do tego jest świetnym grafikiem. Kiedy w dzieciństwie podziwiałam jego rysunki w „Przekroju”, myślałam, że „Macedoński” to jakiś pseudonim, że nikt nie może się tak nazywać – śmieje się.

Macedońscy to rodzina polskiej szlachty zagrodowej z Kresów. Adam urodził się w 1931 r. we Lwowie, ale prawie całe życie spędził w Krakowie. I tam stoczył swoją 44-letnią walkę z komunizmem. Zaczęło się na pierwszym piętrze domu przy ul. Mostowej, u Jurka Gregorskiego „Wilka”, dowódcy Adama w Ruchu Oporu AK. Zanim w 1946 r. 15-letni Adam złożył tam przysięgę, zastrzegł: „Ale proszę mi nie kazać nikogo zabijać”. Po wypowiedzeniu przysięgi, dowódca podsumował: „Zwycięstwo będzie twoją nagrodą. Zdrada karana jest śmiercią”. Droga do tej nagrody okazała się trudna.

Ucieczka przez Kazimierz

Po raz pierwszy przyszli po niego jesienią 1946 r. – Budzę się, a nade mną dwóch gości w płaszczach z podniesionymi kołnierzami i w kapeluszach, jak ze złego filmu – śmieje się dzisiaj. – Tata zaczął ich blatować (po lwowsku: czarować): „Siadajcie, ja też policjant ze Lwowa, syn się ubierze, rozumiem was, służba nie drużba”. Mama zapytała: „Może czarnej kawy?”. Oni się na tę kawę napalili, tylko kazali otworzyć drzwi do kuchni. Byłem w swetrze i w sandałach. A tu mama mi wciska zwitek pieniędzy i mówi: „Uciekaj przez balkon”. Ja: „Ale mamo, przecież na dole na pewno stoją!”. A ona ze spokojem: „Ryzykuj”. Wiedziała, że z rąk UB mogę nie wyjść żywy. Dała mi siatkę sznurkową i kazała udawać, że idę do sklepu. Mówi: „Nie oglądaj się, idź prosto”. Miała doświadczenie z ZWZ i AK – wspomina dzisiaj Adam. Doszedł spokojnie do rogu ulicy Krakowskiej, a potem ruszył pędem przez Józefa i dalej przejściami aż na świętego Sebastiana (w organizacji musiał poznać na pamięć przejścia przez podwórka na krakowskim Kazimierzu). Udało się, bo był wicemistrzem Krakowa w biegach krótkich juniorów. Aż do amnestii w 1947 r. ukrywał się u wuja we wsi Grabniki pod Głubczycami. Przed referendum rozlepiał tam plakaty z hasłem: „3× nie”. Założył też zespół i grał na akordeonie po weselach.

Mimo amnestii i tak dwa razy w roku musiał stawiać się na przesłuchaniach w UB. Mówił tam tylko to, co wcześniej ustalił ze swoim dowódcą, a co UB i tak wiedziało. Nie pisnął, że zorganizował w swoim gimnazjum kolegów w dwa oddziały. – Nikt się o nich nie dowiedział i chłopaki pozostają nieujawnieni do dziś – śmieje się. Ubecy proponowali mu współpracę. Kusili: „jesteś zdolny, będziesz attaché kulturalnym w Pradze”, lub grozili. – Ale ja bałem się tylko tych igieł pod paznokcie – mówi. Odmawiał współpracy. W 1952 r. trafił na miesiąc do aresztu za opowiedzenie politycznego dowcipu. Ubek groził, że zbije go w pięty. Kazał Adamowi uklęknąć na krześle i wyjął stalową linijkę. – Jak ją zobaczyłem, myślałem, że się zesikam ze strachu. Ale przyszedł inny ubek, Żyd o nazwisku Farb, i mówi: „ja przesłucham tego bandziora”. Okazało się, że widział mnie z zaprzyjaźnioną Żydówką Haliną Winter, piękną dziewczyną. Farb nic mi nie zrobił; powiedział też, który kolega mnie wydał. Okazało się, że brat mojej ówczesnej dziewczyny, też Adam, jest etatowym pracownikiem UB. Farb twierdził, że ojciec tego Adama wydawał Żydów Niemcom – wspomina Adam Macedoński. – Kiedy później zapytałem Adama, dlaczego mi nie powiedział o UB, moja dziewczyna zaczęła nagle się tłumaczyć, że ona... już też w tym UB nie wytrzymuje. Okazało się, że brat ją wciągnął do UB jako sekretarkę. I tak się zakończyła moja z nią znajomość – mówi.

Tapczan i siekiera

Adam budował Nową Hutę, pomagał organizować pomoc dla powstańców węgierskich w 1956 roku. 4 lata później przedarł się z dwoma kolegami ze studiów przez milicyjne kordony do Nowej Huty i razem z robotnikami bronił krzyża. Niósł tam do taksówki postrzelonego przez milicję robotnika. Pisał teksty piosenek, w tym religijnych, m.in. śpiewaną kiedyś na oazach „Tylko On – ubogi cieśla z Nazaretu”. Założył folkowy zespół Międzynarodowe Studium Folk Songu, w którym śpiewały Czeszki, Węgier grał na flecie, grali Sudańczycy, Afgańczycy i Rosjanin Alosza Awdiejew. Adam był gitarzystą i prowadzącym, na koncertach mówił o prawach człowieka. – W analizie SB napisała, że Macedoński chce wzmóc tendencje nacjonalistyczne w krajach demokracji socjalistycznej, ale – to jakiś inteligentny esbek pisał – w gruncie rzeczy szpanuje wobec młodych dziewczyn – śmieje się dziś Adam.

Zaczął poważniej bać się dopiero w 1977 roku, gdy urodziła się jego córka Lilka. Nie zwolnił jednak tempa. Zamawiał Msze św. za pomordowanych w Katyniu. Jeździł po kościołach z prelekcjami o Katyniu i o ludziach takich jak Ryszard Siwiec, który spalił się w Warszawie w proteście po stłumieniu Praskiej Wiosny. Współzakładał KPN i Instytut Katyński. Gdy SB zatrzymywało go na 48 godzin, po wejściu do celi od razu pisał obcasem nad drzwiami: „Katyń 1940”. Często mieli rewizje w mieszkaniu. Raz esbek rzucił: „Panie Macedoński, a pan się nie boi, że pan wypadnie z balkonu?”. Innym razem esbecy chcieli otworzyć tapczan, w którym ukryta była „bibuła”. – Jaga, moja żona, wzięła siekierę i powiedziała: „Tam śpi moje dziecko. To po moim trupie”. I wycofali się! – śmieje się Adam.

Zabierają tatę

Jak 4-letnia Lilka przeżyła noc z 12 na 13 grudnia 1981 roku? – Powiem, ale powoli, bo tu serce może pęknąć. Jak zaczęli walić w drzwi, obudziła się i zaczęła wołać: „Tata, a mówiłeś, że nie będzie wojny!”. W kółko to jedno zdanie. W mieszkaniu esbecy zachowywali się kulturalnie, dopiero w windzie wykręcili mi ręce. Lilka nie chciała się ze mną pożegnać, zakryła głowę poduszką – wspomina. – Do dziś to dla mnie wielki wyrzut sumienia, że przez opozycję za mało czasu poświęcałem córce. To problem wszystkich opozycjonistów. Działaczami zostają ci, którzy mają dzieci, bo oni są też odważniejsi do kobiet... Samotni, którzy mogliby działać, rzadko zostają działaczami – mówi.

W czasie apelów w więzieniu w Wiśniczu internowani demonstracyjnie nie wstawali z łóżek. Jednak rankiem 17 grudnia 1981 r. obecnych w celi 30 mężczyzn wstało, ku zdumieniu strażnika. Adam rzucił: „Baczność! Minuta ciszy na cześć naszych braci górników, zamordowanych w obronie praw człowieka przez wrogów Polski!”. – Strażnik zasalutował i milczał z nami, a potem wyszedł pochylony, wciąż salutując. Nie sprawdzał już młotkiem, czy kraty są podpiłowane i nie wyczytał naszych nazwisk. W Wiśniczu klawisze nas lubili, może dlatego, że my, opozycjoniści, byliśmy bardzo humorystyczni. – wspomina. Inaczej było w Załężu, gdzie klawisze bili internowanych. 50-letni Adam oberwał tak silnie, że długo bolało go oko, a słuch w jednym uchu do dziś ma przytępiony. Trafił do szpitala w Rzeszowie. A tam dostał telegram, że jego mama  Maria umiera. Odczekał, aż zaśnie pilnujący go esbek, po czym uciekł. Pomogła mu szpitalna „Solidarność”. Rano w Krakowie zdążył pożegnać się z mamą.

Nie wszyscy doceniali taką działalność. Delegaci Związku Plastyków poszli do księdza, który kontaktował się z władzami, żeby wyprosił wypuszczenie Macedońskiego. Duchowny odpowiedział: „Nie, bo pan Macedoński bardzo lubi siedzieć w więzieniu”. Adama to zabolało, bo rozłąka z rodziną była dla niego prawdziwym cierpieniem, które znosił dla Polski. Jednak właśnie wśród księży ma do dziś mnóstwo przyjaciół. Mimo swojej wrażliwości przetrzymał ciężkie chwile, bo jest głęboko wierzącym katolikiem. – Wcale nie był amatorem odsiadek, to bardzo „domowy” człowiek. Wybrał kilka tematów, o których ludzi informował, m.in. o Katyniu. I jako prawdziwy mężczyzna wiedział, że na to działanie przeciw władzy władza mu odpowie. Cierpiał dla Polski i dziś w ogóle tym się nie chwali – mówi Małgorzata Kotarba. Dziś Adam Macedoński ma 80 lat. Niedawno przeżył wielką radość: został dziadkiem. Jego wnuki, bliźniacy Kacper i Aleksander, mają już siedem miesięcy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.