Etty Hillesum – historia dziewczyny, „która nie umiała klęczeć”

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

GN 17/2024

publikacja 25.04.2024 00:00

Trafiła do Auschwitz… dobrowolnie, by „być balsamem na tylu ranach i towarzyszyć Bogu w ciemnościach”. „Tak, teraz jestem w piekle” – pisała bez ogródek, na jednym oddechu dodając: „Jestem wdzięczna”.

Etty Hillesum w swoim pokoju przy Gabriël Metsustraat 6, około 1939 r. Etty Hillesum w swoim pokoju przy Gabriël Metsustraat 6, około 1939 r.
Żydowskie Muzeum Historyczne

Jestem bezradny wobec dzienników opisujących duchową przemianę tej „wyzwolonej kobiety”. Opublikowany w 1980 roku pamiętnik urodzonej przed 110 laty Żydówki holenderskiego pochodzenia stał się bestsellerem i poruszającym świadectwem ukazującym drogę, jaką przeszła do chwili dobrowolnej deportacji do Auschwitz.

Pełnymi garściami

Etty Hillesum (jej prawdziwe imię brzmiało Estera) przyszła na świat 15 stycznia 1914 roku w Middelburgu, w zasymilowanej holenderskiej rodzinie żydowskiej. Dorastała rozdarta między wiecznie zwaśnionymi rodzicami (pełną temperamentu, niezwykle wybuchową matką, z pochodzenia Rosjanką, i małomównym, introwertycznym ojcem – profesorem literatury). Jeden z jej braci został lekarzem, drugi – „nadwrażliwiec” – znakomitym pianistą. Obaj zginęli w Auschwitz.

Osiemnastoletnia Etty zdała na studia prawnicze w Amsterdamie i rzuciła się w wir życia. Gdy w maju 1940 roku hitlerowcy zajęli neutralną Holandię (atak był błyskawiczny, a Hitler potrzebował zaledwie tygodnia, by opanować kraj), rychło wybuchły prześladowania antysemickie. Na prowadzącej bujne życie towarzyskie Etty nie robiło to wrażenia. Jej rodzina już dawno zdecydowała się odciąć korzenie i nie zaglądała do synagogi. Dziewczyna kończyła prawo, studiowała filologię rosyjską i psychologię, sama udzielając korepetycji.

Jak wiele mówi zdjęcie z czasów, gdy zaczynały płonąć synagogi: stoi uśmiechnięta z przyjaciółmi, trzymając w dłoni rakietę tenisową. Beztroska, zwiewająca przed samą sobą i odpowiedziami na najważniejsze pytania. Poza wszelką praktyką judaizmu, podatna na modne wśród studentów postulaty socjalistyczne.

Plątanina

Sielanka była jedynie pozorem, maską. „Wewnątrz mnie – notowała później – był splątany kłębek emocji. Coś, co trzymało mnie w żelaznym uścisku. Strach przed życiem na całej linii. Głęboka depresja. Brak wiary we własne siły. Lęk. Przez całe życie nosiłam to pragnienie, żeby ktoś wziął mnie za rękę i zajął się mną. Sprawiam wrażenie bardzo energicznej, liczę tylko na siebie, ale byłabym tak bardzo szczęśliwa, mogąc się komuś całkowicie poddać” – pisała, doświadczając z dnia na dzień coraz większej pustki.

Zwróciła się o pomoc do starszego o 20 lat Juliusza Spiera – Żyda, uchodźcy z Niemiec. Psychoterapeuta, uczeń samego Junga, wywarł ogromny wpływ na życie młodziutkiej Holenderki. Stał się jej duchowym przewodnikiem, a ta obdarzyła go uczuciem „miłosnej przyjaźni”, która „nie miała nic wspólnego z erotyzmem ani stanem zakochania”. „Ten człowiek o dziwnym kształcie twarzy zajmował się mną i już po kilku tygodniach dokonał cudów” – wspominała.

Moment przełomowy? Stanięcie w prawdzie, nazwanie po imieniu swych ran i słabości. „Zorganizuj ten bałagan w sobie, do diabła!” – strofowała samą siebie. „Trochę higieny psychicznej! Twoja wyobraźnia i wewnętrzne emocje to wielki ocean, na którym musisz podbijać małe skrawki lądu, zawsze zagrożone zanurzeniem”.

„Każdego ranka skieruję się ku swojemu wnętrzu” – postanowiła. „Pozostanę przez pół godziny wsłuchana w siebie samą. Człowiek jest ciałem i duszą. Taka godzina spokoju nie jest prosta. Trzeba się tego nauczyć”.

Ku jej zaskoczeniu to systematyczne wsłuchiwanie się w siebie i poruszenia Ducha dały niespodziewanie szybkie rezultaty. Przyniosło odpowiedzi („Nagłe olśnienie. Ustąpiło poczucie blokady, a w moim wnętrzu pojawiło się trochę pokoju i ładu”).

Zgoda na samą siebie

Ogromne wrażenie robiły na niej dzieła Dostojewskiego, poezja Rilkego i „Wyznania” św. Augustyna. Zaczytywała się i w Torze, i Ewangelii. „Nie troszczcie się zbytnio o życie… Przypatrzcie się liliom” – wynotowywała.

„Jest we mnie bardzo głęboka studnia i w tej studni jest Bóg” – przyznawała. „Czasami udaje mi się do Niego dotrzeć, częściej przykrywają Go kamienie i piasek, wówczas Bóg jest zasypany. Muszę Go wydobyć. (…) Pomogę Ci, Boże, nie zgasnąć we mnie, ale z góry nie mogę niczego zagwarantować”.

Jako 27-latka pisała: „Gromadzę duchowe bogactwo w ciągłym przeświadczeniu, że nie robię tego tylko dla siebie. Chciałabym zostać takim małym dziejopisem, który opowie o losie i fragmencie historii, jakiej nikt wcześniej nie słyszał”.

Mimo coraz bardziej agresywnych prześladowań zachowywała pokój serca. Gdy jej rodzice zostali wysłani do przejściowego obozu Judendurchgangslager Westerbork w północnej Holandii, dobrowolnie ruszyła z nimi. A mogła tego uniknąć. Choć i znajomi, i Rada Żydowska doradzali jej wyjazd, stwierdziła stanowczo: „Zostanę do końca”.

„Dziękuję Ci, Boże, że kierujesz do mnie tak wiele osób nękanych wewnętrznym rozdarciem” pisała. „Stają przede mną zupełnie nadzy. Mam przed sobą ludzki wrak – człowieka, który nie ma pojęcia, jak żyć”.

Swój dziennik prowadziła od 9 marca 1941 roku do 7 września 1943 roku, czyli dnia dobrowolnej deportacji do obozu. Pamiętniki ukazały się jako „Przerwane życie”, choć pierwotny tytuł – „Historia dziewczyny, która nie umiała klęczeć” – znacznie lepiej oddawał opowieść o duchowych zmaganiach kobiety, której wybory zawstydzają.

Tak, jestem w piekle

„Chętnie otaczam się ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa, ale nie będę się buntować, jeśli przyjdzie mi walczyć z chłodem, o ile tylko Ty będziesz prowadził mnie za rękę!” – notowała. I doczekała się.

Trafiła do obozu, by „być balsamem na tylu ranach i towarzyszyć Bogu w ciemnościach (…). Zdaję sobie sprawę, że gdziekolwiek znajdują się ludzie, tam jest życie. Pozostanę solidarną ze swym narodem”.

„Pozwól mi rozdawać siebie całymi garściami” – notowała. „Moje życie przeistoczyło się w nieustający wspaniały dialog z Tobą, Panie. Gdy stoję w jakimś zakątku obozu z nogami wrośniętymi w ziemię i twarzą zwróconą ku niebu, niekiedy po twarzy spływają mi łzy zrodzone ze wzruszenia i wdzięczności, która szuka ujścia. Również wieczorem, gdy leżę w łóżku i znajduję spokój w Tobie, łzy wdzięczności płyną z moich oczu. Tak właśnie wygląda moja modlitwa”.

Nie wiem, czy są decyzje, które bardziej mnie zawstydzają. To przecież wedle słów Mesjasza miłość w najczystszej postaci: oddanie życia za przyjaciół.

Jej obozowe wspomnienia? „Spacerowałam z ojcem, walcząc z wiatrem niosącym piasek. Ojciec, jak zwykle czarujący i pełen spokoju, oznajmił mi mimochodem: »Najchętniej natychmiast wyruszyłbym do Polski. Szybciej bym się od tego uwolnił. Dotarłbym tam za trzy dni. I tak ta nieludzka egzystencja w obozie nie ma sensu«”.

Postrzegała Niemców jako ofiary własnego systemu. W obliczu piekła, jakie zgotowali Żydom, pisała: „Widzę, że Ty nie możesz nam pomóc, to my musimy bronić Twojego przybytku w nas, dzięki czemu sami przyjdziemy sobie z pomocą. Będę bronić, Boże, Twojego przybytku we mnie!”.

Gdy wielu bezradnie zaciskało pięści skierowane w stronę nieba, stanowczo podkreślała: „Bóg nie jest odpowiedzialny za ten bezsens, który sami sobie stwarzamy, to my ponosimy winę”. „Nie On jest nam winien przeprosiny, ale my Jemu”.

„Jest we mnie coś dziecięcego, co sprawia, że życie wydaje mi się piękne, i co pozwala mi wszystko znosić” – pisała do przyjaciela. „Ja wierzę w Boga. Jeszcze nie bardzo dobrze zdajemy sobie z tego sprawę, że staliśmy się istotą naznaczoną cierpieniem na całe życie. A jednak to życie, w swojej nieuchwytnej głębi, jest zaskakująco dobre”.

Notowała te słowa, słysząc skowyt wywożonych do Auschwitz („Tak, teraz jestem w piekle”), ale nie było to jej ostatnie słowo. Dopisywała: „Jestem Ci, Boże, wdzięczna, że w tych czasach wybrałeś właśnie moje serce. (…) W moje najdrobniejsze czynności wkrada się okruch wieczności. Nie jestem sama w moim zmęczeniu czy chorobie, smutku czy strachu, ale wraz z milionami innych na przestrzeni wieków, i to składa się na życie, które jest przecież piękne i głębokie, pełne sensu nawet w swej bezsensowności”.

Jest sens!

By zrozumieć jej heroiczną postawę, sięgam po książki Viktora Frankla, twórcy bijącej rekordy popularności logoterapii, który w środku piekła odkrywał, że życie ludzkie ma sens w każdych okolicznościach. Lektury wspomnień wiedeńczyka przekuwającego obozową walkę o przetrwanie w lekcję wdzięczności pomagają mi zrozumieć wagę wyborów Holenderki.

Był numerem 119 104. Mógł uniknąć czterech obozów koncentracyjnych, ale zdecydował inaczej. „Jedynym rozwiązaniem na wszystko jest miłość” – notowała Etty Hillesum, a Frankl na jednym oddechu dopowiadał: „Miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek: droga do zbawienia człowieka wiedzie przez miłość i sama jest miłością. (…) Nawet ktoś, komu wszystko na tym świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krótką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał. Człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi”.

Pisał te słowa, choć widział, że upodleni do granic możliwości więźniowie byli gotowi zrobić wszystko, by przetrwać, a zasady moralne przestawały mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie.

Ostatnia droga Etty

Do Auschwitz Hillesum ruszyła w bydlęcym wagonie wraz z 987 osobami, wśród których było 140 przerażonych dzieci. W innym wagonie ściśnięci byli jej rodzice i bracia. Przez szczelinę zdążyła wyrzucić kartkę zaadresowaną do swojej przyjaciółki Christine. Odnaleźli ją miejscowi chłopi: „Siedzę na plecaku w środku wagonu towarowego. Obóz opuściliśmy ze śpiewem na ustach. Rodzice byli bardzo odważni i spokojni. Czeka nas trzydniowa podróż”.

29-latka zginęła 30 listopada 1943 roku. W jednym z ostatnich listów zanotowała: „Uważam, że życie jest piękne, i czuję się wolna!”.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.