Paulini z Warszawy. Pełnia życia na Długiej

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

GN 17/2024

publikacja 25.04.2024 00:00

Stąd ruszają warszawskie pielgrzymki, tu formuje się aż dwadzieścia wspólnot neokatechumenalnych, tu do spowiedzi zjeżdżają się tłumy, tu trwa szturm modlitewny w intencji nienarodzonych, tu nawracali się „radykalni”. Witajcie na Długiej!

Kościół i klasztor paulinów przy ul. Długiej w Warszawie. Kościół i klasztor paulinów przy ul. Długiej w Warszawie.
Tomasz Gołąb/ Foto Gość

To jeden z tych kościołów, które przypominają ul. Tak wielkie tłumy przelewają się przez ten zabytkowy budynek, tak wiele wspólnot modli się w jego murach. Ponieważ to klasztor tuż za Barbakanem, przewija się przez niego wielu turystów. Przed wiekami był szpitalem, dziś jest „szpitalem duchowym”, bo każdego dnia trwa tu wielogodzinny dyżur w konfesjonałach.

Wieczorem, gdy klasztor zasypia, cichną „neońskie” pieśni, a puls rozbawionej Warszawy nie mąci wielkiej ciszy, rozmawiam z o. Robertem Dziewulskim. – Spowiadamy codziennie od 9.00 do 12.00, a później od 14.00 do 17.00. Ponieważ jesteśmy w samym centrum Warszawy, przychodzi wielu turystów. Już przestałem brać do konfesjonału książkę czy brewiarz, bo często nie mam nawet czasu ich otworzyć.

Wózki

– Zmartwychwstał Paaaaan! – z okien klasztoru płynie potężny, pełen zachwytu paschalny śpiew. Słychać śmiech dzieci. Korytarz pełen wózków… W tutejszych wspólnotach neokatechumenalnych formują się między innymi kompozytor Michał Lorenc, prof. Jan Grosfeld, muzyk Darek Malejonek czy dziennikarz Grzegorz Górny… – Dlaczego ludzie tak tłumnie przychodzą? Przecież mamy skromne salki, żadnych luksusów. Przychodzą, bo doświadczają żywego Boga! – opowiadał mi przed laty o. Dariusz Cichor.

Extra muros

Spotykam go znowu na korytarzu klasztornym. I pytam o jego pasję: historię… – To był kościół szpitalny. Powstał już w XIV wieku – opowiada. – Mały drewniany kościółek extra muros antique Varsaviae – poza murami starej Warszawy. W XV wieku drewnianą budowlę zamieniono na budynek gotycki. Wciąż istniał tu szpital – w dawnej formule, czyli przytułek dla chorych, samotnych, którzy mogli tu w wygodnych warunkach dokonać żywota. Podczas potopu szwedzkiego Warszawa została spustoszona. W styczniu 1661 roku magistrat za poparciem Jana Kazimierza zgodził się na fundację paulińskiego klasztoru. Bracia w białych habitach przybyli tu w styczniu 1662 roku, a ponieważ kościół był w fatalnym stanie, zaczęli budować świątynię barokową (w XIX wieku została nieco sklasycyzowana). W latach 1708–1710 w Warszawie szalała epidemia dżumy, a gdy ustała, w 1711 roku ruszyła stąd pierwsza warszawska pielgrzymka. Ogromne znaczenie dla podtrzymywania ducha pielgrzymkowego miało Bractwo Pięciu Ran Pana Jezusa, zwane Bractwem Pięciorańskim. Przez lata paulini spowiadali tu nie tylko po polsku, ale i w językach francuskim i niemieckim. Kres świetności świątyni położyła kasata klasztoru w 1819 roku. W 1947 kardynał August Hlond, prymas Polski, oddał paulinom kościół Ducha Świętego. Znamienne jest to, że nawet w czasie I wojny światowej przybyła z Warszawy na Jasną Górę pielgrzymka – w osobach trzech kobiet, do których dołączyły jeszcze dwie z Wilna – opowiada o. Cichor. – W 1920 roku podczas najazdu bolszewików ruszyli stąd pielgrzymi, by dołączyć do wiernych, którzy w dziewięciodniowej modlitwie leżeli krzyżem przed Jasną Górą, modląc się o ocalenie ojczyzny. Gdy pierwszy raz szedłem na pielgrzymkę w 1982 roku, ruszył stąd 39-tysięczny tłum pątników. Po drodze dochodzili do nas inni i przed częstochowską Madonną były nas aż 52 tysiące.

Zerkam na stronę internetową parafii: „Do 313. Warszawskiej Pielgrzymki Pieszej zostało: 111 dni, 12 godzin i 44 minuty”.

Skąd ta kasa?

– Gdy zostałem przeorem w klasztorze na Długiej, przez pierwszy rok żyłem według hasła: „Szukajcie królestwa Bożego, a wszystko będzie wam dodane” – opowiadał mi o. Stanisław Jarosz. – A Pan Bóg był miłosierny i „dodawał”. Ale po roku poczułem, że można zrobić biznesplan (śmiech): ile można zarobić, by wyremontować kościół. Wyliczyłem, że zarobię 150 tysięcy. Okazało się jednak, że na przykład na Światowym Dniu Młodzieży zamiast 20 tysięcy materiałów, które zamówiłem, poszło tylko 13 tys.; że przyjechało ponad tysiąc osób zza wschodniej granicy i trzeba było to towarzystwo przenocować, nakarmić, kupić ubrania, buty… Okazało się, że po pielgrzymce zostałem z długiem wynoszącym… 150 tysięcy. Dokładnie tyle, ile chciałem zarobić. Wiedziałem, że przegrałem. Byłem malutki. Poprosiłem ludzi: jeśli możecie, pomóżcie. I pomogli. Uratowali tę sytuację. Gdy przychodzili do mnie biedni, reagowałem jak osa. W pewnym momencie jednak powiedziałem: „Panie Jezu, czy to są moi biedni? Czy ja jestem ich matką karmicielką? Dam to, co będzie w skarbonce dla ubogich”. Kiedyś przyszedł jakiś biedak. Powiedziałem: „Mogę ci dać tylko bułę z masłem i parówkę. Ale chodźmy na dół, tam jest skarbonka dla ubogich. Może coś się znajdzie?”. Nie wierzyłem w to, bo zawsze na dnie leżały tylko drobne. Otwieram, a tam pełno banknotów. Zatkało mnie. Dałem wszystkie temu biedakowi, ale w głębi ducha pomyślałem: „Że też, cholera, sam nie sprawdziłem pierwszy”.

Rzeka światła

To tu ponad dwie dekady temu nawracali się „radykalni”, a jeden z najlepszych polskich perkusistów Piotr „Stopa” Żyżelewicz opowiadał mi: – Zawalił mi się świat, gdy moja żona zginęła w wypadku samochodowym. Było tak, jakby ktoś wyłączył radio. Pustka, cisza, nic. Jakby ktoś zamknął cię w pustej studni. W kościele paulinów na ul. Długiej zaczęły się odbywać czuwania i ja w swej bezsilności i niemocy, rzygając już swoimi czterema ścianami, powiedziałem znajomym: „Weźcie mnie ze sobą. Dokądkolwiek”. Zupełnie bezwiednie poszedłem tam i zaczęło się. W czasie Eucharystii okazało się, że cały mój świat stanął do góry nogami. Zauważyłem, że z ołtarza, który był dla mnie taką jasną plamą na tle tłumu, który tam siedział, spływała radość. Nie wiem, jak to opisać – raz w życiu miałem taką sytuację. To doświadczenie było takie, że z ołtarza powoli – tak jak spływa olej – spływała radość. Płynęła w niesamowitej ilości, przenikała mnie, a ja wciąż byłem zamknięty w swojej studni. Nagle doświadczyłem tego, że Ktoś zaczął tę studnię napełniać swą niesamowitą radością. Był to Jezus Eucharystyczny.

Pierwsza rozmowa do książki. Poddasze klasztoru. Włączam dyktafon. Siedzę z Tomkiem Budzyńskim – legendą rodzimego punka. „Zaczynamy?” – Zaraz, zaraz… Jeszcze tylko pomodlimy się w intencji nienarodzonego dziecka – proponuje. – O Jezu, za wstawiennictwem Twojej Matki, Maryi, która urodziła cię z miłością…

Ziarenko

Pierwsze przyrzeczenia Duchowej Adopcji złożono w tutejszym klasztorze 2 lutego 1987 r. To stąd idea zaczęła promieniować na całą Polskę. 8 grudnia 2019 roku kard. Kazimierz Nycz ustanowił kościół przy ul. Długiej diecezjalnym sanktuarium Jasnogórskiej Matki Życia.

– W niemowlęctwie bardzo ciężko zachorowałem. Gdy już nie było żadnej nadziei, moja mama zaniosła mnie do kościoła, położyła na ołtarzu i ofiarowała Matce Najświętszej – wspominał o. Jarosz. – Cudem wróciłem do zdrowia. dowiedziałem się o tym, gdy już byłem kapłanem. Mam więc szczególne powody, aby dziękować za dar życia i bronić go. Posłannictwo Duchowej Adopcji podobne jest trochę do roli rodziców chrzestnych, wprowadzających katechumena do wspólnoty Kościoła.

To na Długiej poznałem Grzegorza Wacława, znanego w światku warszawskich anarchistów jako Dziki (w kościele tym przeżył swe nawrócenie). Po doświadczeniu Bożej miłości wrócił na „stare śmieci” i odwiedził „czad giełdę”. – Stali załoganci i przysłuchiwali się mojej rozmowie z sympatykiem ruchu Hare Kriszna. On mówi: „No dobrze, nawróciłeś się, ale dlaczego w Kościele katolickim?”. Odpowiadam: „Dlatego, że akurat w nim spotkałem żywego Boga”. „Modlisz się?” – pyta tamten, a ja patrzę dokoła – wszyscy z zainteresowaniem słuchają. Myślę: „Nie mogę się przyznać, nie mogę stracić twarzy”, przemogłem się jednak i mówię: „Tak, modlę się”. Lęk był zupełnie irracjonalny, wydawało mi się, że wszyscy zaraz zaczną mnie kopać. Mówię: „Słuchaj, ty jesteś takim wielkim wegetarianinem, bronisz zwierzęcego życia. Powiedz mi, co jest dla ciebie ważniejsze: życie zwierząt czy życie dzieci nienarodzonych?”. Zastanowił się i mówi: „Życie dzieci nienarodzonych”. Ja na to: „To powiedz mi, co zrobiłeś, by uratować choćby jedno nienarodzone dziecko”. „A co ja mogę robić?” „Widzisz, ja za takie dziecko modlę się przez dziewięć miesięcy”. A ktoś z boku mówi: „A potem i tak je zabijają!”. A ja mówię: „Nie! Potem ono się rodzi!”. I nagle zapadła cisza. Ci kolesie nie mieli nic do powiedzenia.

Dziś Duchową Adopcją Dziecka Poczętego opiekuje się o. Samuel Karwacki. „Każde dziecko przychodzące na świat jest Epifanią Boga, jest darem życia, nadziei i miłości” – jak dobrze paulini na Długiej rozumieją te słowa Jana Pawła II! – Największym wsparciem, jakie możemy ofiarować, jest dar modlitwy – wyjaśnia krajowy moderator Duchowej Adopcji. – To tak niewiele: jedna dziesiątka Różańca dziennie przez dziewięć miesięcy. To jak małe ziarenka padające na glebę – niby niewielkie, ale wyrosnąć z nich może niejedno drzewo! Ta wierność podjętej modlitwie przemienia oblicze świata.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.