Wzgórze krwi i chwały. O filmie „Czerwone maki”

Edward Kabiesz

|

GN 15/2024

publikacja 11.04.2024 00:00

W niemieckim filmie o Monte Cassino jako pierwsi swój sztandar na ruinach klasztoru umieścili Francuzi.

	Produkcja Łukaszewicza pokazuje chaos walki, rany, krew i cierpienie. Produkcja Łukaszewicza pokazuje chaos walki, rany, krew i cierpienie.
OLAF TRYZNA /Kino Świat

Sporo odwagi wymagała decyzja Krzysztofa Łukaszewicza, by nakręcić dramat wojenny o udziale Polaków w bitwie o Monte Cassino. Nie w każdym dziele tego gatunku znaczące miejsce zajmują sceny batalistyczne, ale bez nich trudno sobie wyobrazić film o tej właśnie bitwie, tym bardziej że przeszła do legendy i stała się symbolem chwały polskiego oręża. Łukaszewicz dysponował stosunkowo dużymi jak na polskie kino środkami, jednak wielokrotnie mniejszymi od budżetu jakiegokolwiek filmu wojennego realizowanego za granicą. Finansowe ograniczenia dzięki dobremu scenariuszowi, który koncentruje się na trzech wątkach, i sprawnej realizacji nie przeszkodziły reżyserowi z tej filmowej bitwy wyjść zwycięsko. Jak do tej pory nie odnieśliśmy na tym polu zbyt wielu sukcesów, czego przykładem „1920 Bitwa Warszawska” doświadczonego przecież Jerzego Hoffmana czy „Legiony” Dariusza Gajewskiego. Film Łukaszewicza wszedł na ekrany 80 lat po premierze „Wielkiej drogi” Michała Waszyńskiego, pierwszego polskiego filmu fabularnego, w którym pojawił się wątek bitwy.

Lepiej późno niż wcale

Warto przypomnieć, że dużo wcześniej, bo w czerwcu 1945 roku, na ekrany amerykańskich kin wszedł dramat wojenny „Opowieść o żołnierzu” (The Story of G.I. Joe). Zrealizowany był przez klasyka amerykańskiego kina Williama A. Wellmana, a w roli Erniego Pyle’a, słynnego amerykańskiego reportera wojennego, wystąpił Robert Mitchum. Był to hołd, a właściwie poświęcona amerykańskim żołnierzom filmowa elegia oparta na tekstach Pyle’a, który później zginął w czasie walk o Okinawę. Rok później miał premierę włoski film „Montecassino” w reżyserii Artura Gemmiti, chyba najmniej udany od strony realizacji, niemniej z zasługującymi na uwagę wplecionymi w narrację materiałami archiwalnymi. Swój film o bitwie, a właściwie o obronie Monte Cassino nakręcili też Niemcy. Niemiecko-francuska produkcja „Zielone diabły Monte Cassino” w reżyserii Haralda Reinla, znanego u nas z popularnego kiedyś cyklu ekranizacji powieści Karola Maya, weszła na ekrany w 1958 roku. Scen walk z aliantami jest tu niewiele, bo wątek najważniejszy dotyczy ratowania przez Niemców znajdujących się w klasztorze zbiorów dzieł sztuki. Niemcom niewątpliwie chodziło o przedstawienie się lepszym świetle. W filmie nie zabrakło jednak absurdalnych faktograficznych wpadek, a raczej przeinaczeń. W końcówce na przykład widzimy, że sztandar na ruinach właśnie zdobytego klasztoru umieszczają Francuzi. Może dlatego, że są współproducentami filmu. Dobrze więc, że polski reżyser wypełnił wreszcie białą plamę, realizując film na temat bitwy, tym bardziej że nie zawsze wkład polskich żołnierzy w to krwawo okupione zwycięstwo jest doceniany.

Nieszablonowy bohater

Po pierwszych, brawurowo zrealizowanych sekwencjach ucieczki młodego chłopaka, który dopiero później okaże się głównym bohaterem filmu, możemy odnieść wrażenie, że będziemy mieli do czynienia z sensacyjną wojenną historią, jakich widzieliśmy już wiele. To zmyłka. Dzięki dynamicznemu prologowi poznajemy charakter zadziornego, impulsywnego Jędrka, który doświadczył piekła syberyjskiego zesłania i trafił do armii Andersa. Nie opuszcza go trauma związana z tymi tragicznymi przeżyciami, poczucie winy; nie wierzy, by udział w rozgrywającej się daleko od kraju bitwie miał sens. Tym bardziej że znał już ustalenia konferencji teherańskiej. Można zauważyć, że Jędrek dekuje się na tyłach, gdzie opiekuje się niedźwiedziem Wojtkiem i nieustannie popada w konflikty z innymi żołnierzami, a nawet z bratem. Jego frustrację i zagubienie potęguje fakt, że nie może dojść do porozumienia z sanitariuszką Polą, którą kocha do szaleństwa. Z pewnością nie jest bohaterem bez skazy, jakiego byśmy się spodziewali w podobnych produkcjach, ale to dobrze, bo takich zerojedynkowych postaci oglądaliśmy już wiele. Ewolucja jego postawy wobec świata i zrozumienie sensu toczącej się walki następują powoli. Swój udział w tym ma sprawujący nad nim kuratelę reporter wojenny. W postać reportera, wzorowanego na Melchiorze Wańkowiczu, wcielił się Leszek Lichota, tworząc kolejną udaną kreację. Dobrze poradziła sobie też Magdalena Żak, która zagrała nie do końca pewną swoich uczuć młodą dziewczynę. W porównaniu z innymi nakręconymi u nas filmami historycznymi wątek romansowy w „Czerwonych makach” wypadł przyzwoicie.

Bić się czy nie bić?

Pierwsze sceny filmu rozgrywają się w Iraku, gdzie po ewakuacji ze Związku Radzieckiego dotarła armia gen. Andersa i powstał 2 Korpus Polski, największy związek taktyczny Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Akcja rozgrywa się bezpośrednio przed bitwą i w czasie zdobywania wzgórza Monte Cassino. Znajdujący się wówczas na szczycie wzgórza klasztor, zbombardowany przez alianckie lotnictwo, był już ruiną. Wykorzystali to Niemcy, tworząc z pozostałych po bombardowaniu resztek grubych murów silne punkty obrony doborowych jednostek. Oglądamy przygotowania żołnierzy do ataku, który jest już czwartą próbą zdobycia wzgórza. Poprzednie, prowadzone przez armie alianckie, zakończyły się niepowodzeniem, straty wśród żołnierzy były olbrzymie.

Wszyscy zdają sobie sprawę, że kolejna próba również będzie krwawa. Film skrótowo przedstawia dyskusje, jakie toczyły się w sztabie na temat udziału korpusu w ataku. Jesteśmy m.in. świadkami rozmowy gen. Andersa z gen. Oliverem Leese, który dał mu 10 minut na podjęcie decyzji, czy zgadza się na udział polskich żołnierzy w ataku na Monte Cassino. Anders bez konsultacji z gen. Kazimierzem Sosnkowskim, wówczas Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych, podejmuje decyzję. W filmie widzimy, że decyzja nie przychodzi mu łatwo. Z historii wiemy, że nie znalazła ona uznania u Sosnkowskiego, który proponował zdobycie Monte Cassino przez oskrzydlenie, a nie frontowe natarcie na umocnione pozycje.

Bez patosu

Dzisiaj trudno już sobie wyobrazić film wojenny, w którym sceny batalistyczne sprowadzają się wyłącznie do wybuchów i strzelanin. Łukaszewicz, który nie dysponował, jak już wspomniałem, porównywalnymi z zachodnimi produkcjami środkami, podjął słuszną decyzję, pokazując natarcie 2 Korpusu z perspektywy działań jednej kompanii. Bitwa należała do najkrwawszych w historii na froncie zachodnim w czasie II wojny światowej, dlatego reżyser nie unika scen drastycznych. Kamera podąża za żołnierzami, pokazując ich poświęcenie i bohaterstwo, ale też chaos walki, rany, krew i cierpienie. Nie jest to film w rodzaju: „Jak to na wojence ładnie…”. Wystarczy przeczytać „Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza, by dowiedzieć się, co przeżyli uczestnicy bitwy. Ta naturalistycznie przedstawiona w filmie krwawa rozprawa z wrogiem, pokonywanie strachu, akty bohaterstwa stały się pomnikiem wystawionym pamięci poległych w niej Polaków. W filmie nie padają wielkie, pompatyczne słowa czy deklaracje, bo przemawiają przede wszystkim czyny żołnierzy 2 Korpusu, bohaterów.

„Czerwone maki”, reż. Krzysztof Łukaszewicz, wyk.: Nicolas Przygoda (Jędrek), Leszek Lichota (reporter), Michał Żurawski (gen. Anders), Magdalena Żak (Pola), Polska 2024

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.