Pod niebieskim krzyżem. 70 lat temu powstał GOPR

Adam Śliwa Adam Śliwa

|

GN 14/2024

publikacja 04.04.2024 00:00

Zapada zmrok. Robi się coraz zimniej, a każde drzewo wygląda tak samo. Brakuje sił po mozolnym poszukiwaniu górskiego szlaku. Jedyną nadzieją są górskie anioły stróże. Ratownicy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego od ponad 70 lat spieszą z pomocą, a skala ich działań budzi szacunek.

Ratownicy udzielają pierwszej pomocy i ewakuują. poszkodowanego. Ratownicy udzielają pierwszej pomocy i ewakuują. poszkodowanego.
K. Jakubiec /Grupa Beskidzka GOPR

O górskich ratownikach jest głośno w mediach, gdy nieodpowiedzialna grupa turystów utknie nad Morskim Okiem. Oczywiście wtedy także spieszą z pomocą, ale ich działania to czuwanie 24 godziny na dobę i pomoc w naprawdę trudnych warunkach i sytuacjach. – Nigdy nie oceniamy ani nie krytykujemy osoby, która potrzebuje pomocy. Dla niej największą lekcją jest już znalezienie się w trudnej sytuacji – wyjaśnia Ryszard Kurowski, doświadczony ratownik z Beskidzkiej Grupy GOPR.

Każdy potrzebujący jest w chwili akcji najważniejszy, ale niektóre działania zapadają bardziej w pamięć. – Pamiętam poszukiwania dwóch nastolatek, Oli i Ani. Z wywiadu, który przeprowadza się na początku, dowiedzieliśmy się, że dziewczyny wyruszyły ze schroniska na Markowych Szczawinach czarnym szlakiem. Wielu turystów, którzy je spotkali, odradzało dalszą wyprawę, ponieważ psuła się pogoda, a dziewczyny nie były przygotowane na takie warunki, jednak się uparły. Często zdarza się, że ludzie nie potrafią odpuścić, jakby tych gór jutro już miało nie być – wspomina ratownik. Zima i zapadający zmrok sprawiły, że sytuacja była naprawdę groźna. Poszukiwania trwały całą noc. – Nie traciliśmy nadziei, choć zima była sroga, a temperatura spadła do –20 stopni. Nad ranem na końcu tyraliery ratowników ujrzeliśmy jak zjawę we mgle postać. Ola, gdy nas zobaczyła, poczuła, że jest uratowana, i straciła przytomność. Całą noc szukała szlaku, żeby sprowadzić pomoc dla Ani, która nie miała już sił i czekała w szałasie – opowiada Ryszard Kurowski. Historia dobrze się skończyła i po jakimś czasie rodzice i dziewczyny zaprosili ratowników na Jasną Górę na Mszę w podziękowaniu za uratowanie życia.

Docierają na miejsce pojazdami lub pieszo.   Docierają na miejsce pojazdami lub pieszo.
Stanisław Dacy /Grupa Beskidzka GOPR

Szukamy do skutku

Akcja ratunkowa najbardziej intensywnie przebiega przez pierwsze trzy doby. Czas jest kluczowy dla poszkodowanego, zwłaszcza zimą. Po upływie kilkudziesięciu godzin szanse maleją. – Ale to nie znaczy, że po tym czasie odpuszczamy – dodaje ratownik. Teren jest już dobrze przeszukany i jeszcze raz sprawdza się wszystkie dane, wysyła patrole. Zdarzają się też przypadki wyjątkowe. – Około 5 lat temu na Babiej Górze odnaleźliśmy człowieka z hipotermią III stopnia. Temperatura jego ciała wynosiła zaledwie 21 stopni Celsjusza, ale przeżył i po miesiącu nawet wrócił do pracy – wspomina ratownik.

Niestety także śmierć towarzyszy tej służbie. – Pomagałem chłopakowi, który na nartach jechał poza szlakiem i z dużą siłą uderzył głową w drzewo. Nic już się nie dało zrobić. Do dziś pamiętam jego młode, gasnące oczy. W takich sytuacjach ważne jest, że towarzyszymy temu człowiekowi, że nie jest sam – wspomina nasz rozmówca. Ostatnim obowiązkiem jest zwiezienie ciała na dół. Ratownicy do końca traktują to zadanie z dużym szacunkiem. Przymocowują dobrze do noszy, niektórzy nawet okrywają płachtami ogrzewającymi, choć to już nie jest potrzebne.

Wspólna tradycja

W centrali grupy przed garażem czeka terenowy samochód w czerwono-niebieskich barwach. W środku kilka monitorów, mapy górskiego terenu na ścianach, rząd radiostacji i gotowe do akcji plecaki z przypiętymi kaskami. Na ścianie zdjęcie oficera w przedwojennym mundurze. To generał Mariusz Zaruski, założyciel …TOPR. Choć podobne w nazwach i działaniach, to obecnie dwie osobne organizacje.

W 1873 roku powstało Towarzystwo Tatrzańskie. Już rok później przystąpiono do porządkowania dróg i ścieżek do najważniejszych przełęczy i szczytów, z myślą o letnikach. W 1887 roku zaczęto je oznaczać drogowskazami. Pierwszy szlak z Zakopanego, przez Polanę Waksmundzką i Psią Trawkę, do Morskiego Oka Walery Eljasz Radzikowski oznaczył farbą z dodatkiem rtęci o barwie czerwonej. Był to pierwszy znakowany szlak turystyczny na ziemiach polskich. Na niebiesko oznaczono kolejny szlak – z Kuźnic na Przełęcz między Kopami przez Skupniów, Upłaz, a w 1898 roku, również niebieskim kolorem, oznaczono ścieżkę znad Morskiego Oka do Pięciu Stawów przez Szpiglasową Przełęcz. Aby znaki były lepiej widoczne nocą, dodano biały pasek. Obecnie obowiązujący znak szlaku przyjęto w 1924 roku, natomiast w 1935 roku powstała instrukcja znakowania szlaków turystycznych w Karpatach. Z niewielkimi zmianami obowiązuje ona do dziś.

Wraz ze wzrostem liczby górskich turystów przybywało osób potrzebujących w górach pomocy. W 1909 roku w lawinie zginął jeden z orędowników powołania pogotowia górskiego, kompozytor i taternik Mieczysław Karłowicz. To przyśpieszyło prace i w tym samym roku 29 października powstało Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Aby skomplikować historię, warto dodać, że założono je we Lwowie. Jego naczelnikiem został Mariusz Zaruski, a pierwszą siedzibą był Dworzec Tatrzański. Pomoc potrzebna była także w innych górach, nie tylko w Tatrach, ale do końca II wojny światowej nie udało się rozszerzyć działalności.

W 1951 roku z inicjatywy PTTK powołano Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe z sekcjami terenowymi beskidzką, krynicką i sudecką, a TOPR przygotował szkolenie, opracował regulamin i wszedł w jego skład jako sekcja tatrzańska. W 1954 roku dołączyła nowa sekcja, pod nazwą Rabczańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. 17 kwietnia 1956 roku w miejsce sekcji powołano grupy regionalne. W 1961 roku dołączyła Grupa Bieszczadzka oraz, wzorem ratowników tatrzańskich, wprowadzono zwyczaj składania przyrzeczenia. W 1991 roku TOPR i GOPR rozdzieliły się. Obie organizacje czerpią ze wspólnych górskich tradycji i mają ten sam cel – niesienie pomocy w górach.

Z góry

Zaglądamy do mobilnego centrum dowodzenia na samochodzie. Na ekranie monitora widać w podczerwieni biegnącą postać. Co chwilę się potyka, ale biegnie dalej. Nie każdy chce, aby go odnaleźć. Człowiek na nagraniu uciekł ze szpitala psychiatrycznego. – Jego życie było w niebezpieczeństwie, więc GOPR pomagał, śledząc go swoim dronem i naprowadzając policjantów – wyjaśnia jeden z ratowników. Bezzałogowce pomagają także przez fotografowanie terenu poszukiwań. Następnie zdjęcia są analizowane przez specjalistyczny program wyszukujący miejsca nietypowe, gdzie może się znajdować osoba potrzebująca.

Ryszard Kurowski w tymczasowym garażu grupy. Z prawej widoczne worki ze sprzętem do ewakuacji z wyciągów.   Ryszard Kurowski w tymczasowym garażu grupy. Z prawej widoczne worki ze sprzętem do ewakuacji z wyciągów.
Roman Koszowski /Foto Gość

W górach zdarzają się także spotkania turystów ze zwierzętami. – Dostaliśmy telefon od mężczyzny, który wraz z synem siedział na drzewie i prosił o pomoc, ponieważ zapędziły ich tam dziki – wspomina goprowiec. Kilka tygodni temu głośna była akcja z psem. Ratownicy wykorzystują psy ratunkowe, ale ten akurat był celem poszukiwań. Młodzi goprowcy byli na szkoleniu na Babiej Górze i słyszeli szczekanie psa w miejscu, gdzie żadnego nie powinno być. Poszli więc to sprawdzić i rzeczywiście był tam pies, tak zmęczony, że w zimowych warunkach nie dałby rady sam zejść do ludzi. – Co zabawne, gdy filmy z naszej akcji ratowania człowieka trafią do internetu, mają po kilka tysięcy polubień, a pies zebrał ich od razu kilkadziesiąt tysięcy – śmieje się ratownik.

Ochotnicy

Lawiny, poszukiwania, ewakuacja, działania w jaskiniach, na górskich rzekach, na kolejkach linowych. Specjalistyczne szkolenie, różnorodność sprzętu i zadań budzi podziw. A przecież większość ratowników to na co dzień przedstawiciele najróżniejszych zawodów – pracownicy fizyczni, lekarze, księża, przedsiębiorcy, nauczyciele. Gdy tylko mogą, odpowiadają na wezwanie. Co ich napędza? Miłość do gór, powołanie, a może przede wszystkim chęć niesienia pomocy.

Aby zapewnić ratunek 24 godziny na dobę, w GOPR służą nieliczni ratownicy zawodowi (ok. 130) oraz prawie 800 ochotników. – Najmniejszy zespół składa się z dwóch osób. Grupa wyrusza na akcje skuterami śnieżnymi, quadami, samochodami, a czasem we współpracy ze śmigłowcem LPR. Zimą do poruszania się niezbędne są także narty skiturowe. Świetne opanowanie jazdy jest niezbędne, aby starać się o przyjęcie do grona ratowników. Obecnie GOPR działa w 7 grupach regionalnych: Bieszczadzkiej, Krynickiej, Podhalańskiej, Beskidzkiej, Sudeckiej, Karkonoskiej i Jurajskiej. Ratownicy dyżurują w centralach, ale także w dyżurkach w górskich miejscowościach i schroniskach. Ich pomoc jest bezpłatna, choć warto pamiętać, że utrzymują się w dużej mierze z datków.

Ratunek na telefon

Wędrówka szlakiem to podstawa górskiej turystyki. Choć GOPR kojarzymy z ratunkiem w ekstremalnych sytuacjach, to telefon można wykonać także w przypadku zgubienia się. Ratownicy zachęcają do pobrania na telefon aplikacji Ratunek. Dzięki temu lokalizacja turysty jest widoczna w stacji GOPR i ratownik może pokierować z powrotem na szlak. – Naszą rolą jest każda pomoc w górach, a lepiej wykonać telefon wcześniej, niż gdy zrobi się już niebezpiecznie – dodaje Ryszard Kurowski.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.