Pamiętny rok 2004. Co zmieniło się 20 lat temu?

Piotr Legutko

|

GN 14/2024

publikacja 04.04.2024 00:00

To były spóźnione o 15 lat prawdziwe narodziny wolnej Polski.

Pod traktatem akcesyjnym do UE widnieje podpis premiera Leszka Millera, który… następnego dnia złożył dymisję. Pod traktatem akcesyjnym do UE widnieje podpis premiera Leszka Millera, który… następnego dnia złożył dymisję.
ADAM HAWAŁEJ /pap

1 maja będziemy świętować 20. rocznicę przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. To okazja, by przypomnieć rok 2004, pod wieloma względami wyjątkowy w naszej najnowszej historii. Pod traktatem akcesyjnym do UE widnieje podpis premiera Leszka Millera, który… następnego dnia złożył dymisję. W ten symboliczny sposób kończyła się epoka postkomunizmu. Do władzy szedł obóz mający solidarnościowe korzenie, jeszcze niepodzielony, na razie wygrywając pierwsze wybory do Parlamentu Europejskiego. Po aferze Rywina rząd dusz straciła właśnie „Gazeta Wyborcza”, a prezesem TVP przestał być Robert Kwiatkowski. W mediach dokonała się rewolucja semantyczna, powrócił szacunek dla historii, w niewiarygodnym tempie i przy powszechnej zgodzie budowano Muzeum Powstania Warszawskiego. Skończyło się państwo jednej partii i jednej gazety, a nie zapłonął jeszcze ogień totalnej polaryzacji, który miał zdominować kolejne dwie dekady. Był to rok, kiedy hasło sanacji Rzeczypospolitej łączyło, a nie dzieliło. Wypada tylko westchnąć za poetą: „O roku ów…!”.

Lewicowa smuta

Początek XXI wieku to absolutna dominacja postkomunistów i stopniowe gnicie państwa. Skalę tego zjawiska pokazała afera Rywina, a właściwie komisja śledcza, działająca w tej sprawie przez cały 2003 rok. Korupcyjna propozycja, z jaką przyszedł Lew Rywin do Adama Michnika (17,5 mln dolarów za zmianę ustawy umożliwiającą Agorze zakup udziałów w Polsacie), okazała się w trakcie prac komisji tylko pretekstem do obnażenia metod działania „grupy trzymającej władzę” w III RP. Na progu 2004 roku aż 75 proc. badanych przez CBOS uważało Polskę za kraj przeżarty korupcją. I wyglądano IV RP.

Postkomuniści uniknęli przedterminowych wyborów, formalnie władzę stracili w 2005 roku, ale praktycznie wymykała im się z rąk przez cały 2004 rok. Już w styczniu prezesem TVP został Jan Dworak (polityk PO). W marcu nastąpił rozłam w SLD, w maju zrezygnował Leszek Miller, a jego następca Marek Belka dostał – jak sam określił – „kontrakt na rok”. Kryzys lewicy sprawił, że nie była ona w stanie przeforsować nawet swojej wersji raportu z prac komisji Rywina. W Sejmie przeszła najostrzejsza wersja, autorstwa Zbigniewa Ziobry.

Muzeum Powstania Warszawskiego powstało w 13 miesięcy. Z dzisiejszej perspektywy trudno za fenomen nie uznać faktu, że nie toczyła się wokół budowy żadna gra polityczna.   Muzeum Powstania Warszawskiego powstało w 13 miesięcy. Z dzisiejszej perspektywy trudno za fenomen nie uznać faktu, że nie toczyła się wokół budowy żadna gra polityczna.
Tomasz Gzell /pap

Latem zaczęła prace kolejna komisja śledcza, powołana po ujawnieniu użycia UOP do dokonania zmiany we władzach spółki Orlen. Trwało w najlepsze „grillowanie” SLD, prezydent Kwaśniewski próbował montować nowe centrolewicowe ugrupowanie, odwołujące się do idei kompromisu historycznego z czasów Okrągłego Stołu. Bezskutecznie. Technokratyczny rząd Belki jedynie administrował państwem, a sam premier, kończąc swoją misję, przyznał, że działał „w warunkach braku trwałego większościowego zaplecza politycznego”.

Republikańska fala

Zorganizowane w czerwcu pierwsze wybory do Parlamentu Europejskiego odbyły się przy rekordowo niskiej frekwencji (21 proc.). Nie oznaczało to jednak braku zainteresowania dla spraw publicznych. – Klimat w Polsce panował wtedy szczególny. Szła ogromna fala republikańska. Hasło IV RP, sformułowane najpierw przez Rafała Matyję, a potem popularyzowane przez Pawła Śpiewaka, nie tylko nie było – jak dziś – epitetem, ale w ogóle nie było kontrowersyjne. Dotyczyło naprawiania tego, co zepsuto w latach 90. Wszyscy, ekumenicznie, czekaliśmy na tę IV RP. Dopiero po latach zaczęła obowiązywać wykładnia, że to hasło „pisowskie” – wspomina historyk Dariusz Gawin. I dodaje: – Wtedy nikt nie myślał o jakiejś wojnie na górze. Na konferencję o polityce historycznej, którą zorganizowaliśmy w Naczelnym Archiwum Państwowym, przyszła „cała Warszawa”. Zaprezentowaliśmy tam wyniki badań, w których pytaliśmy m.in., czy przeszłość jest balastem na drodze do modernizacji Polski. Chyba po raz pierwszy tak mocno wybrzmiało w głosach respondentów, że historia nie tylko nie przeszkadza, ale wręcz pomaga.

Na wspomnianej konferencji Jan Rokita (którego wówczas awansem nazywano „premierem z Krakowa”) i Jarosław Kaczyński deklarowali, że polityka historyczna będzie jednym z głównych punktów programu ich przyszłego, wspólnego rządu. O tym, że owa republikańska fala nie dotyczyła jedynie polityków, można się było przekonać, obserwując prawdziwy fenomen, jakim była budowa Muzeum Powstania Warszawskiego.

Nowa forma, tradycyjna treść

Polegał on nie tyle na sprawności młodej ekipy „muzealników”, którzy doprowadzili do otwarcia placówki zaledwie w trzynaście miesięcy, ile na prawdziwym pospolitym ruszeniu czy wręcz ruchu społecznym, jaki powstał wokół budowy. Trudno nie docenić tempa samej inwestycji, zwłaszcza jeśli pamięta się, że powstańcy na swoje muzeum czekali pół wieku. I dzięki Bogu doczekali się! Ale z dzisiejszej perspektywy trudno za fenomen nie uznać faktu, że nie toczyła się wokół budowy żadna gra polityczna. Także w mediach. – Gdy dziś przegląda się warszawską prasę z kluczowych 13 miesięcy, między 2003 a 2004 rokiem, można poczuć najpierw zaskoczenie, a potem prawdziwą dumę z postawy mediów. Było w niej wszystko to, czego powinno się oczekiwać od dziennikarzy towarzyszących ważnej ze społecznego punktu widzenia inwestycji. Wypełniali funkcję kontrolną, sprawdzali, pytali, liczyli, przeglądali „kwity”, nie kryjąc jednak poparcia dla budowniczych. Dobrze odczytywali nastroje społeczne, dawali głos warszawiakom. Robili to wszyscy, od „Trybuny”, przez „Nasz Dziennik”, po „Gazetę Stołeczną” – zauważa Lena Cichocka, odpowiadająca wówczas w muzeum za kontakty z mediami.

Pamiętajmy, że prezydentem Warszawy był Lech Kaczyński, ale nikomu nie przyszło do głowy (jeszcze), by z tego powodu budowę sabotować i traktować sam projekt w kategoriach politycznych. Choć niewątpliwie takim był. Nie chodziło jednak o politykę jako grę, ale o spłacenie historycznego długu. A może – jak uważa Dariusz Gawin – o nadanie wreszcie właściwej formy wolnej Polsce: – Brakowało nowoczesnej formy dla tradycyjnej treści, formy, która by była, gdyby tamto państwo polskie przetrwało. I właśnie ten moment, gdy zobaczyłem idących do muzeum powstańców, to było olśnienie, że właśnie rodzi się forma wolnej Polski. Z piętnastoletnim poślizgiem… ale wreszcie się rodzi. Elegancka, nowoczesna, zachodnia, ale także AK-owska.

Wyjątek od reguły

Być może właśnie w tym tkwi wyjątkowość roku 2004. Wyniszczająca gra polityczna, towarzysząca nam od 1989 roku aż do dziś, wtedy uległa zawieszeniu. Coś się kończyło, coś jeszcze się nie zaczęło. Debata publiczna przestała być sterowana z jednego ośrodka, stała się polifoniczna, ale w najważniejszych sprawach także ekumeniczna. Z jednej strony znów było jasne, kto w historii był bohaterem, a kto zdrajcą. Z drugiej otworzył się dla nas (i na nas) świat dzięki akcesji do UE. Jeśli tak spojrzymy na ten rok, można w pewnym sensie uznać go za spóźnione o 15 lat prawdziwe narodziny wolnej Polski. Albo finał długiego procesu transformacji, nie w wymiarze politycznym czy ekonomicznym, ale symbolicznym.

Ten rok, jeśli traktować go właśnie tak, jako pewien fenomen czy też wyjątek od reguły III RP, trzeba by zamknąć symboliczną datą wykraczającą poza ramy kalendarza. 2 kwietnia 2005 r., czyli śmierć Jana Pawła II, a właściwie jej spektakularne przeżywanie, można uznać w wymiarze społecznym i wspólnotowym za apogeum tej lepszej Polski. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie byliśmy tak zjednoczeni. Ale klimat tamtych dni wziął się nie tylko z autentycznej miłości do naszego papieża, z wdzięczności za to, jaką rolę odegrał w doprowadzeniu nas do wolności. Po prostu wtedy było nam bliżej do siebie, zamiast złych emocji w przestrzeni publicznej dominowała nadzieja. Wszystko wskazywało na to, że dorośliśmy wreszcie do własnego państwa.

Nadzieje płonne

Za chwilę przez media przetoczy się rytualna fala wspomnień związana z okrągłą rocznicą akcesji do UE, zapewne przykryta przez bieżące napięcia w relacjach z Komisją Europejską. Warto jednak wspomnieć tamten czas w szerszym kontekście, choćby po to, by zauważyć, jak bardzo zmienił się dziś język naszej wewnętrznej debaty, jak różne znaczenie mają te same pojęcia, jak niewielu autorytetom udało się nie uwikłać w bieżący polityczny spór.

Historię najnowszą wyznaczają daty zmian politycznych. W XXI wieku mieliśmy epokę SLD, potem rządy koalicji PO–PSL, wreszcie dominację PiS. Paradoks roku 2004 polega na tym, że nie da się go wpisać w ten schemat. Przypominał raczej czas między sierpniem 1980 a stanem wojennym, czas, gdy dominowały nie partie, a ruchy społeczne spajane przez wartości, przekraczające swym zasięgiem partyjne elektoraty. W obu przypadkach był to czas nadziei niespełnionej, ale wciąż stanowiącej inspirację. Może nie dla polityków, ale dla tych, którzy polityków wybierają i rozliczają.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.