Polio (prawie) pokonane

Agnieszka Huf

|

GN 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

Wiele chorób, których epidemie jeszcze niedawno dziesiątkowały społeczności, udało się opanować dzięki szczepieniom ochronnym. U ich początków stał wiejski lekarz i… stado krów.

Sala chorych na polio przebywających w „żelaznych płucach” w Hondo (Kalifornia), rok 1953. Sala chorych na polio przebywających w „żelaznych płucach” w Hondo (Kalifornia), rok 1953.
CSU Archives/Everett Collection/east news

Zaczęło się całkiem niewinnie: 6-letni Paul Alexander z Dallas w Teksasie zaczął skarżyć się na ból szyi. I choć normalnie taki objaw nie zaniepokoiłby matki aktywnego malucha, tym razem wiedziała, że to może być coś poważnego. Był 1952 rok, a przez USA niczym walec przetaczała się właśnie epidemia polio. Chorowały dziesiątki tysięcy ludzi – bogatych i biednych, dzieci i dorosłych. Część z nich umierała, inni dotknięci zostali paraliżem.

Stan Paula szybko się pogarszał, po kilku dniach nieprzytomny trafił do szpitala. Wybudził się po trzech dniach w ogromnym, metalowym cylindrze – na zewnątrz wystawała tylko jego głowa, szczelnie otoczona uszczelką. Reszta jego ciała – w tym także mięśnie klatki piersiowej i przepony, które odpowiadają za oddychanie – była sparaliżowana. Podobnych „puszek” z dziećmi wokół niego znajdowało się mnóstwo. „Żelazne płuca”, bo tak nazwano maszynę, która podtrzymywała ich życie, wynaleziono w 1928 roku na Uniwersytecie Harvarda. Aparatura wytwarza podciśnienie, które rozszerza klatkę piersiową pacjenta, powodując, że płuca napełniają się powietrzem, a następnie nadciśnienie, pozwalające na wydech. Waga żelaznego płuca przekracza 300 kg, a jego długość może sięgać dwóch metrów.

Zdarzało się, że pacjenci po rehabilitacji mogli opuścić urządzenie i korzystać z mniej inwazyjnych form wsparcia oddechu. Część dzieci, które leżały na sali z Paulem, umarło mimo leczenia. Inne były skazane na aparaturę przez całe swoje życie.

Piesek za oddychanie

Po dwóch latach od zachorowania fizjoterapeutka Paula umówiła się z nim, że jeśli chłopiec nauczy się oddychać przez trzy minuty, dostanie szczeniaczka. Paul podjął wyzwanie i opanował tzw. żabie oddychanie – przy odpowiedniej manipulacji językiem oraz mięśniami gardła mógł wtłoczyć do płuc powietrze, które było jakby „połykane”. Po roku cel został osiągnięty, a przy boku Paula znalazł się obiecany psiak – Ginger. To mu jednak nie wystarczyło. Chłopak trenował „żabie oddychanie” i stopniowo mógł coraz więcej czasu spędzać poza maszyną. Skończył liceum i studia prawnicze, w 1984 roku uzyskał stopień doktora. Otworzył kancelarię prawną, reprezentując swoich klientów w sądzie ze specjalnego wózka, utrzymującego jego sparaliżowane ciało w pozycji pionowej. „Rodzice powiedzieli mi: możesz zrobić wszystko. A ja w to uwierzyłem” – opowiedział w 2018 roku Paul Alexander w rozmowie z amerykańskim dziennikiem „Star Tribune”. Dwa lata później ukazała się jego autobiografia, którą pisał, stukając w klawiaturę patyczkiem trzymanym w ustach.

Z biegiem lat czas, który mógł spędzać poza maszyną, stopniowo się skracał, aż w końcu mężczyzna na stałe trafił do „żelaznego płuca”. W chwili swojej śmierci, 11 marca tego roku, miał 78 lat, z czego 72 przeżył dzięki maszynie.

Pielęgniarka doglądająca chorego na polio w „żelaznym płucu”.  Rhode Island, rok 1960.   Pielęgniarka doglądająca chorego na polio w „żelaznym płucu”. Rhode Island, rok 1960.
east news

Zakażenie, paraliż, śmierć

Poliomyelitis – a właściwie ostre nagminne porażenie dziecięce – to choroba zakaźna, wywoływana przez wirusa polio, który występuje w trzech podtypach. Znana jest także pod nazwą „choroba Heinego-Medina”, od nazwisk dwóch niemieckich badaczy, którzy ją opisali. U części pacjentów wirus atakuje obszary mózgu odpowiedzialne za unerwienie mięśni, co może powodować trwały paraliż lub niedowład kończyn bądź całego ciała. Jeśli choroba zaatakuje mięśnie odpowiedzialne za oddychanie, pacjent bez dostępu do sztucznego wspomagania oddychania jest skazany na śmierć. Liczne epidemie, które pod koniec XIX i w pierwszej połowie XX wieku pojawiały się na półkuli północnej, spowodowały, że polio stało się jedną z chorób budzących największy strach. Ofiarą polio padł między innymi bł. Piotr Jerzy Frassati, który zmarł w 1925 roku w wieku 24 lat.

Co ciekawe, do rozpowszechnienia tej choroby, która rozprzestrzenia się drogą fekalno-oralną, czyli poprzez odchody, przyczyniły się rewolucja przemysłowa i rozwój nawyków higienicznych.

– Zakażenie tym wirusem we wczesnym dzieciństwie często przechodzone jest bezobjawowo. Ale wraz z budową kanalizacji dzieci miały mniejszą styczność z nieczystościami. A więc pierwszy kontakt z drobnoustrojami miały później, kiedy wirus powodował znaczne spustoszenia w organizmie – tłumaczy prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska, wirusolog z Katedry Wirusologii i Immunologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.

Bezpieczeństwo dzięki… krowie

W XVIII wieku wiejski lekarz, Edward Jenner, odkrył, że ludzie, którzy przeszli zakażenie tzw. krowianką – ospą krów, której objawy u człowieka były łagodne, nie zapadali potem na ospę prawdziwą, która w tamtych czasach zbierała śmiertelne żniwo. Zaczął więc podawać ludziom zawartość pęcherzyków od zakażonych krów, aby ich uodpornić. Jego zabiegi okazały się skuteczne i tak powstały wakcynacje (od łac. vacca – krowa), czyli szczepienia. Zaczęła się nowa era w ochronie zdrowia.

Prace nad szczepionką na polio rozpoczęły się na początku lat 50. Stosunkowo szybko udało się opracować trzy wersje preparatu, a wśród ich wynalazców znalazło się dwóch mieszkających w USA Polaków – Hilary Koprowski i Albert Sabin.

Jak wielki wpływ na zapobieganie rozprzestrzenianiu się choroby miała akcja szczepień, świetnie widać na przykładzie Polski. W 1958 roku Hilary Koprowski przekazał do kraju swojego pochodzenia dziewięć milionów dawek szczepionki, którą zużytkowano w ciągu ośmiu miesięcy. Spadek zachorowań był natychmiastowy: w 1958 roku na polio zapadało rocznie około 6 tys. dzieci, a w 1963 roku zanotowano zaledwie 30 nowych przypadków choroby. Liczba zgonów spadła z kilkuset rocznie do dwóch. Dziś szczepionka na polio znajduje się w obowiązkowym w naszym kraju kalendarzu szczepień, jest podawana w trzech dawkach, w pierwszym i drugim roku życia dziecka.

Choroba, która przez lata siała postrach, przestała być groźna. Z trzech typów wirusa polio dwa udało się wyeliminować całkowicie, typ numer jeden, znany jako „dzikie polio”, występuje dziś już tylko w Afganistanie i Pakistanie, gdzie trudno przeprowadzić akcję szczepień – zdarzały się nawet zabójstwa przedstawicieli medycznych.

Coraz więcej odmów szczepień

Poliomyelitis to niejedyne schorzenie, które dzięki szczepieniom przestało być groźne. – Istnieją dwie choroby – ospa prawdziwa, dotykająca ludzi, i księgosusz, bardzo zakaźna, śmiertelna choroba bydła – które zostały całkowicie wyeliminowane. Wirusa ospy prawdziwej przechowuje się w dwóch laboratoriach w odległych od siebie częściach świata, ale ze względu na to, że wirus nie występuje już naturalnie w przyrodzie, nie trzeba na ospę szczepić. Polio może być trzecią chorobą, która całkowicie zniknie dzięki szczepieniom – wyjaśnia prof. Szuster-Ciesielska. Ale szczepienia pomogły znacznie ograniczyć skalę występowania innych chorób zakaźnych: odry, różyczki czy krztuśca. Mikroorganizmy te nadal krążą w populacji ludzkiej, lecz osoby zaszczepione są na nie bardziej odporne, a jeśli dojdzie do zakażenia, nie rozwijają się objawy chorobowe i w związku z tym brak jest niebezpiecznych dla zdrowia następstw.

Niestety w ostatnich latach dramatycznie rośnie liczba uchyleń od szczepień. Według rozporządzenia ministra zdrowia obowiązkiem bezpłatnych szczepień ochronnych objętych jest 14 chorób zakaźnych. O ile w 2010 roku odnotowano 3437 uchyleń od szczepień obowiązkowych, o tyle w 2023 roku było ich już 87 344. – Nasi dziadkowie czy rodzice nie brali pod uwagę nieszczepienia dzieci, bo na własne oczy widzieli skutki chorób zakaźnych, widzieli umierające dzieci. Jeszcze w latach 50. XX wieku umieralność niemowląt w Polsce wynosiła 108 na 1000 urodzeń, zaś obecnie jedynie 3,57. Rodzice nie mają na tyle wyspecjalizowanej wiedzy medycznej, żeby móc ocenić, że dla dziecka bezpieczniejsze jest przejście choroby niż przyjęcie szczepienia ochronnego. A wirusy i bakterie krążą w naszej populacji. Im więcej jest osób niezaszczepionych, tym większe jest ryzyko wybuchu epidemii. Tym bardziej że odpowiednio wysoki odsetek osób zaszczepionych tworzy ochronę kokonową, która zabezpiecza także tych, którzy z różnych przyczyn – na przykład obniżonej odporności – nie mogą się zaszczepić – podkreśla prof. Szuster-Ciesielska.

Rozwój techniki medycznej sprawił, że „żelazne płuca” odeszły do historii – zastąpiły je nowocześniejsze, wygodniejsze dla chorych urządzenia. Ale historią nie są niestety choroby zakaźne. Czy do wirusa ospy prawdziwej, przechowywanego w zamkniętych laboratoriach, dołączą w przyszłości inne patogeny całkowicie pokonanych chorób? To zależy w dużej mierze od odpowiedzialnego podejścia do szczepień ochronnych.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.