„Wiedziałem jedno: albo go zabiję, albo mu przebaczę”. Świadectwo Łukasza i Agnieszki

rozmawiał Marcin Jakimowicz

|

GN 13/2024

publikacja 28.03.2024 00:00

„Eksplodowałem. Rzuciłem się mu do gardła i wiedziałem, że albo go zabiję, albo mu przebaczę”. „Mówiłam Jezusowi: »Mam jutro iść do sądu, by zeznawać przeciwko ojcu, a te zeznania wsadzą go do więzienia… Gdzie Ty w tym wszystkim jesteś?«”.

„Wiedziałem jedno: albo go zabiję, albo mu przebaczę”. Świadectwo Łukasza i Agnieszki Historie Agnieszki i Łukasza (na zdjęciu z dziećmi) to opowieści o Bogu przemieniającym przekleństwo w kanał swojej łaski. Roman Koszowski /Foto Gość

ŁUKASZ LESIÓW, nauczyciel geografii i fotografii, wicemistrz Polski w lotach gołębi pocztowych w maratonie

Wigilię 1984 roku zapamiętam do końca życia. Inne dzieci siedziały z nosami przyklejonymi do szyb, wypatrując pierwszej gwiazdki, a ja, pięciolatek, czekałem na powrót ojca. Nie doczekałem się. Już nigdy nie przeżyliśmy razem Wigilii. Obiecał, że przyjedzie ostatnim autobusem, że będą prezenty. Prosił, by na niego zaczekać z wieczerzą. Uwierzyłem. Sterczałem w oknie. Autobus przyjechał, ale jego w nim nie było. Cały wieczór spędziłem przyklejony do tego okna.

Pocztówki

Mama zgłosiła sprawę na milicję, szukała ojca przez różne agencje. Bezskutecznie. Po pół roku dowiedziałem się, że był już wówczas w RFN i nie zamierzał nam o tym powiedzieć. Chciał zwiać za ocean.

Przyszła kartka z Niemiec, później z Nowego Jorku. Czasami przychodziły pocztówki z zapewnieniami, że pamięta o nas i na pewno uda się nas ściągnąć. „Pozdrowienia ze Stanów Zjednoczonych” – pisał. Czasami do koperty wrzucił dolarka.

Gdy tata zaczął podchody, żeby nas ściągnąć do siebie, początkowo w to wierzyliśmy. Zaczęliśmy nawet załatwiać wizy, a mama chciała sprzedać mieszkanie. Na szczęście tego nie zrobiła. Przyszedł list, że jednak nas nie zabierze, bo wszystko sobie przemyślał… Znów rozczarowanie. Podziwiam, jak dzielnie mama to wszystko znosiła.

W 1990 roku przyszedł kolejny cios: zapanował wielki kryzys i mama straciła pracę. W domu się nie przelewało… Zaglądała nam w oczy bieda.

Zawód

W 1994 roku tata przyjechał na wakacje do Polski. Nie, nie do nas… Do swego brata nieopodal Rzeszowa. Do nas wpadł na chwilę. Zdawałem właśnie egzaminy do szkoły średniej. Obiecał, że przyjdzie, by mi towarzyszyć, i wpadnie na mecz, by zobaczyć, jak gram w piłkę. Starałem się najlepiej, jak tylko umiałem, ale nie było go ani na egzaminie, ani na trybunach. Totalny zawód. Byłem tak bardzo dumny, że zdałem, i tak bardzo zawiedziony, że nawet tego nie zauważył.

Rodzina została rozbita. Nie było ani dobrobytu, ani spełnionych marzeń. Jeden wielki zawód. Rozczarowanie za rozczarowaniem. Obiecał, że prześle nam ze Stanów walkmana, a przysłał… ocieplacze na uszy. 

Doskonale wiem, co to znaczy usłyszeć od mamy: „Teraz to ty będziesz głową rodziny”. Ileż razy doświadczałem braku ojca! W najprostszych sytuacjach: gdy zaczepiali mnie koledzy, gdy wyśmiewali mnie, gdy nie miałem dokąd pójść ani komu się wyżalić. Szybko zamknąłem się w sobie i zacząłem budować swój własny świat.

Czekałem na ojca kilkanaście lat, aż w końcu sam ruszyłem do Stanów, by go odnaleźć. W 2004 roku kończyłem czwarty rok geografii we Wrocławiu. Dwadzieścia lat po wyjeździe mojego taty otrzymałem niespodziewanie szansę, by ruszyć za ocean. Ojciec przez wujka odezwał się, że czeka, aż go odwiedzę. Dostałem od niego zaproszenie do Stanów. Pojechałem do Krakowa i załatwiłem wizę na trzy miesiące. Niestety nie przysłał pieniędzy i musiałem sam opłacić bilet lotniczy. 2900 złotych w dwie strony. Pieniądze pożyczył mi znajomy ksiądz.

Wrak

Pan Bóg złapał mnie na ciekawość świata. Chciałem zobaczyć coś poza Polską, ale przede wszystkim spotkać tatę. Modliłem się o to całe życie! Lecąc do Nowego Jorku, wyobraziłem sobie, że w tej Ameryce przez dwadzieścia lat coś osiągnął, do czegoś doszedł. Może przyjedzie po mnie swoim samochodem?

Gdy po 15 godzinach lotu ruszyłem z rzeką ludzi, wpadłem na człowieka, którego w pierwszej chwili nie poznałem. Wrak. Złamany nos, zniszczona twarz. Przez mgłę pamiętałem tatę z dzieciństwa, ale teraz wyglądał o wiele gorzej… To był wstrząs. „Wracam do Polski!” – pomyślałem zdruzgotany. Przepisy wizowe wymagały, bym przynajmniej tydzień był na miejscu. Nie dało się przebukować wizy i… to mnie uratowało.

Ojciec wegetował, tułał się z miejsca na miejsce. Ameryka nie jest dla ludzi słabych i leniwych. Tęsknota za domem, która się we mnie uruchomiła, była tak ogromna, że myślałem, że zwariuję.

To były najtrudniejsze trzy miesiące mojego życia. Ojciec przywiózł mnie do swego mieszkania, choć trudno tak określić norę dwa na dwa metry. Zaczęliśmy pracować, ale pracodawca nas oszukał. I wtedy tata zaczął strasznie pić, wpadł w ciąg, „poszedł w tany”.

Zwariuję!

Siedziałem w tej klitce z widokiem na ścianę sąsiedniego budynku i bałem się, że oszaleję, zacznę pić. Musiałem wykonać jakiś krok. Aby przeżyć i zwrócić pożyczone pieniądze, załapałem się na pracę na budowie. Miałem 5 dolarów, więc kupiłem bilet i pojechałem na Manhattan.

Gdy ojciec wrócił po tygodniowej nieobecności i nie zastał mnie w domu, wpadł w panikę. Gdy wróciłem, zastałem go lekko wstawionego. Zaczął agresywnie wyrażać się o mamie, mówił, że źle nas wychowała… Gdy to usłyszałem, eksplodowałem. Rzuciłem się na niego i zacisnąłem mu dłonie na gardle. Wiedziałem jedno: albo go zabiję, albo mu przebaczę.

To była błyskawiczna terapia wstrząsowa. Przed oczami stanęło mi całe życie: wszystkie upokorzenia, samotność, rozczarowania. Puściłem go, a potem przez trzy godziny wyrzucałem z siebie wszystko, co we mnie siedziało. Opowiadałem, że nas zostawił, nie pomagał a ja musiałem zrezygnować z ulubionej szkoły, by pójść do zawodówki, a potem straciłem kolejne 3 lata, robiąc wieczorowe liceum, by dostać się na wymarzone studia. Że choć bywał w Polsce, omijał nasz dom z daleka, że wysyłał swej matce i bratu paczki, a nam dawał od czasu do czasu ochłapy.

Ojciec siedział, zasłaniając twarz gazetą. Słyszałem, że co chwila pociąga nosem. Na końcu powiedziałem: „Miałem ochotę cię zabić, ale wszystko ci przebaczam. W imieniu Jezusa”. 

I wówczas stało się coś niezwykłego, choć proces uzdrowienia trwał jeszcze przez wiele lat. Fizycznie poczułem, że spada mi z serca kamień. Kamień, który waży tonę. Nie widziałem już osoby, której przed chwilą nienawidziłem, ale starszego, biednego, sponiewieranego, zniszczonego człowieka, który walczy z chorobą alkoholową. Przez następne dwa tygodnie mój ojciec nie pił. 

To przebaczenie sprzed dwudziestu lat jest cudem i kanałem Bożej łaski. Nie mam wątpliwości. Bóg zamienił przekleństwo w błogosławieństwo, a ja poczułem się w końcu wolnym człowiekiem. I choć wspomnienia będą mi towarzyszyły do końca życia, nie noszę już w sobie żadnego żalu. Nie rozdrapuję ran.

Wyparcie

AGNIESZKA LESIÓW, żona Łukasza, odpowiedzialna za wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym w diecezji świdnickiej, pracuje w przedszkolu

I ja, i Łukasz przeżyliśmy wiele strasznych chwil wynikających z choroby alkoholowej naszych rodziców. Jako dzieciaki musieliśmy błyskawicznie dorosnąć, stawiać czoła poważnym decyzjom i zadaniom, być obroną dla rodzeństwa i często jedyną podporą matek. Wiele razy ze złości wykrzyczałam tacie, że ma mnie wykreślić z dowodu, bo już nie jestem jego dzieckiem. Przechodziłam obok niego na ulicy, udając, że go nie znam. Nie liczył się dla mnie, pragnęłam jego śmierci i szczerze go nienawidziłam.

Uważałam, że zniszczył całe moje życie, zabrał marzenia, pragnienia, godność. Że zabrał mamę, która poświęcała mu tyle czasu kosztem mnie. Alkoholizm jest chorobą, która absorbuje całą rodzinę.

Tata znęcał się nade mną i rodziną fizycznie i psychicznie. Wiele razy myślałam o samobójstwie i gdy nadszedł dzień, kiedy podjęłam decyzję, że czas kończyć z życiem, przyszła niespodziewana myśl, by pójść do kościoła, wyspowiadać się i tak zakończyć ziemską wędrówkę. Ku mojemu zdziwieniu trafiłam na księdza, który nie dość, że mnie wysłuchał, to jeszcze zaproponował pomoc. Coś pękło w moim sercu, coś się wtedy otworzyło, zmieniło.

Od czasów liceum pielęgnowałam w sobie pragnienie: „Pójdę na psychologię, by dostać do ręki konkretne narzędzie i zniszczyć ojca”. Dopiero formacja we wspólnocie i przylgnięcie do Jezusa wybiły mi z głowy te pragnienia. Moja podświadomość na całe lata wyparła traumatyczne doświadczenia. Miałam w pamięci lukę. Dla swego bezpieczeństwa wyparłam traumy z czasów podstawówki, szkoły średniej. Te historie wróciły dopiero po latach, gdy weszłam na drogę duchowego uzdrowienia.

Chcę, abyś umarł!

Ponieważ w domu była przemoc, a ja musiałam chronić młodsze rodzeństwo (wiele razy musieliśmy uciekać z mieszkania), zdecydowałam się zeznawać przeciwko tacie w sądzie. Dorosłam do wieku, w którym sąd brał pod uwagę moje zeznania. Paradoksalnie czułam, że robię to po to, by uratować mu życie. Sama namawiałam mamę do tego, by wreszcie coś zrobiła, bo wiedziałam, że dłużej nie wytrzymamy. Ile można żyć w ciągłej przemocy, agresji, zastraszaniu?

Doszło do rozprawy sądowej i zdecydowałem się zeznawać przeciwko ojcu. Tata dowiedział się o tym i reagował agresją. Często nas upokarzał.

Stałam na środku sali sądowej i odpowiadałam na pytania. Najgorsze było to, że ojciec siedział obok i słuchał wszystkiego. Na początku krzyknął: „Kłamiesz!”, ale znalazłam w sobie siłę, by stanowczo odpowiedzieć: „Przecież wiesz doskonale, że mówię prawdę!”. 

Wiele godzin przegadałam o tym z Jezusem przed Najświętszym Sakramentem. Toczyłam z Nim batalię: „I tak ma wyglądać Twoje miłosierdzie?” – pytałam. „Przecież tu potrzebna jest sprawiedliwość!” Byłam rozdarta.

Na szczęście trafiłam do wspólnoty młodzieżowej, a ksiądz wielokrotnie nauczał o przebaczeniu. Początkowo gorąco modliłam się o to, by tata zmarł, by to piekło wreszcie się skończyło… Mówiłam: „Boże, skoro on się męczy, a my męczymy się wraz z nim, zakończ to!”.

Doskonale pamiętam jedną adorację. Klęczałam w kościele Świętej Barbary w Strzegomiu i mówiłam Jezusowi: „Miłosierdzie, przebaczenie, a ja mam jutro iść do sądu, by zeznawać przeciwko ojcu. Co więcej, wiem, że te zeznania wsadzą go do więzienia… Gdzie Ty jesteś w tym wszystkim?”.

Bóg wie, że potrafię z Nim bardzo szczerze pogadać. (śmiech) I wówczas usłyszałam w sercu wyraźny głos: „Masz tam iść, a prawda wyzwoli każdego z was”. Nie miałam wątpliwości, że to Jego głos.

Za kratkami

W sądzie otrzymałam łaskę: mówiłam bez emocji, bez łez, a Duch Święty przypominał mi te wszystkie momenty, które moja podświadomość starała się wyprzeć. Sąd zdecydował, że tata pójdzie do więzienia na dwa lata.

Gorąco modliłam się, by trafił na dobrego księdza i usłyszał od niego Dobrą Nowinę, ale Bóg miał inny plan: ponieważ ojciec był nastroszony kolcami do księży, wysłał do niego świeckich ewangelizatorów. Tata przeżył w więzieniu rekolekcje i przystąpił do spowiedzi. 

We mnie Jezus „pracował”, gdy spędzałam godziny przed Najświętszym Sakramentem. Wyświetlał mi jak w filmie sceny z życia taty. Widziałam, że to biedny człowiek, który nigdy nie doświadczył miłości, walczy z chorobą alkoholową, jest rozdarty, nie potrafi pokazać uczuć, był nieustannie krytykowany, przez alkohol stracił nogę w pobliskim kamieniołomie. Nigdy nie usłyszał od rodziców, że jest kochanym synem, jego tato też pił, mama była zbyt zajęta prowadzeniem domu… Bóg przemieniał moje serce, przygotowywał je do przebaczenia.

Ulga

Gdy odwiedziłam tatę w więzieniu w Świdnicy, roztrzęsiony powiedział: „Nie mam o to kogo poprosić, ale wiem, że ty mnie wysłuchasz. Agnieszka, pomódl się teraz za mnie, bo próbuję mówić »Ojcze nasz«, ale nie wiem, co jest dalej…”. „A ja wiem, co jest dalej” – odpowiedziałam. Postanowiłam, że codziennie będę go błogosławić, a łaska rzeczywiście zaczęła go stopniowo przemieniać. I choć do końca życia zmagał się z chorobą alkoholową, po wyjściu na wolność był łagodniejszy. Toczył ogromną duchową walkę.

Byłam przy nim w czasie, gdy odchodził. Szeptałam koronkę, mając pewność, że zaraz stanie oko w oko z Jezusem i wpadnie w Jego ramiona. Uzdrowienie to proces. Razem z Łukaszem przez dziesięć lat uczestniczyliśmy w rekolekcjach uzdrowienia wewnętrznego i prowadziliśmy je. Nazywaliśmy po imieniu nasze rany, krzywdy, traumy i błogosławiliśmy te rzeczywistości, a Bóg przemieniał naszą dolinę łez w źródło.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.