Stara bitwa jak nowa

Przemysław Kucharczak, zdjęcia Jakub Szymczuk

|

GN 22/2011

publikacja 01.06.2011 15:39

Tuż przed inscenizacją obrony klasztoru w kościele kończył się ślub. Żołnierze w mundurach sprzed 180 lat poinformowali pana młodego, że zostaje wcielony na 25 lat służby do artylerii

Wiktor Busioł przyjechał do Ostrołęki z Borysowa na Białorusi. Wraz z 17 przyjaciółmi odtwarza 15. witeb-ski pułk piechoty Przywieźli też dwie armaty z 8-osobową obsługą Wiktor Busioł przyjechał do Ostrołęki z Borysowa na Białorusi. Wraz z 17 przyjaciółmi odtwarza 15. witeb-ski pułk piechoty Przywieźli też dwie armaty z 8-osobową obsługą
fot. Jakub Szymczuk

Pod klasztorem bernardynów w Ostrołęce ośmiu artylerzystów w mundurach z 1831 r. wytacza na ulicę armatę. Mają zielono-białe mundury, a na wysokich czakach polskie orły, siedzące na skrzyżowanych lufach armatnich. Starzy artylerzyści wymieniają ostatnie uwagi przed śmiertelnym bojem o Ostrołękę. – Zamknięty samochód? – Zamknięty. – Dobra, to idziemy. Na inscenizację bitwy pod Ostrołęką z powstania listopadowego przyjechało do Ostrołęki 350 pasjonatów w barwnych mundurach z 1. połowy XIX wieku. Ponad 150 z nich przyjechało zza wschodniej granicy: z Rosji, Białorusi i Litwy. Stawiło się nawet dziewięciu Węgrów. – Pod Ostrołęką sławę zdobył polski generał Bem, który 17 lat później uratował Węgrów od wielkiej klęski. My go nazywamy „Tata Bem”. Węgiersko-polska przyjaźń jest też dzięki niemu – tłumaczy Gyula Szekeres, dyrektor muzeum z węgierskiego miasta Hajdùböszörméng. Razem z nim przyjechali m.in. stolarz Imre i listonosz Zsolt, a także informatyk i student.

Podobny przekrój zawodowy jest wśród pasjonatów w innych pułkach. W 4. pułku piechoty liniowej, czyli sławnych Czwartakach, spotyka się ponad 50 ludzi ze Szczecina i Polic, Poznania i Turku, Warszawy i Ostrołęki. Na rekonstrukcje bitew jeżdżą po całej Europie, często z całymi rodzinami. Nawet śpią tam w takich namiotach, jakich używali żołnierze w wojnach napoleońskich i w powstaniu listopadowym. – Ja sobie cenię rodzinną atmosferę w tym towarzystwie – mówi Magdalena Chodoruk z Polic. Obok nas biega jej 8-letni syn Michał razem z kolegą, obaj z drewnianymi karabinami i w kopiach mundurów z 1831 roku. Paweł, mąż Magdy, dopowiada: – 3 maja przy przejeździe przez Warszawę padła nam skrzynia biegów. Jeden telefon do kolegów z pułku, a od razu nam pomogli. Kiedy jesteś w mieście, w którym mieszka ktoś z naszych, zawsze możesz na nich liczyć – mówi.

Miesiąc temu, w czasie inscenizacji bitwy pod Albuera w Hiszpanii, Czwartakom spalił się obóz z bagażami. – Wszyscy uczestnicy bitwy, Hiszpanie, Portugalczycy, Ukraińcy, Anglicy, nawet Kanadyjczycy, zrobili dla nas zbiórkę jedzenia, żywności i pieniędzy. A widzieli nas pierwszy raz w życiu – wspomina Paweł. Wielu z nich trafiło do 4. pułku przypadkowo. Dopiero później dowiedzieli się o jego ogromnej sławie. Pod Fuengirolą w Hiszpanii Czwartacy zmusili do panicznej ucieczki na okrętach 10-krotnie silniejszy od nich korpus brytyjski. – Nad Berezyną w 1813 r. Czwartacy ocalili Wielką Armię. A w Bitwie Narodów pod Lipskiem jako jedyni nie poddali się, gdy ich otoczono. Zaimponowali przeciwnikom, bo to jeszcze były czasy wojny honorowej. Wynegocjowali wyjście z okrążenia z bronią i ze sztandarami – opowiada Paweł Chodoruk. Obok niego w linii pułku stoją m.in. Paweł z Warszawy, lekarz; Stefan, który pracuje fizycznie jako aparatowy w Zakładach Chemicznych Police; Robert, strażak i ratownik. – Wykształcenie mamy od podstawowego do wyższego, a łączy nas wspólna pasja. Ludzie z naszego pułku, którzy na co dzień pracują fizycznie, mają wiedzę historyczną o początku XIX wieku na poziomie profesorów historii – dodaje Paweł.

Dwa zęby wystarczą

Polscy kanonierzy robią sobie ostatnie zdjęcie przed bitwą, wymawiając chóralnie słowo: „marmelada”. U nich walczą m.in. drukarz i kowal. – A nasz ojciec dyrektor z zawodu jest dyrektorem – przedstawiają swojego kapitana Borkowskiego, w cywilu wicedyrektora Muzeum Archeologicznego. Pisarz Jacek Komuda sarka, mozolnie przewlekając sznurówki przez pętelki w nogawkach munduru szwoleżera. – Te mundury wymyślali XIX-wieczni styliści... Są zupełnie niepraktyczne! Znacznie szybciej założysz husarską zbroję. Ale za to prezentują się naprawdę dobrze – przyznaje. Przed wyjazdem na 180-lecie bitwy pod Ostrołęką koledzy pytali mnie, czy tam wygraliśmy. Słysząc, że nie, dziwili się, że Polacy znów świętują porażki. Jednak w inscenizacji historycznych bitew nie chodzi o pokazanie „zwycięstw oręża polskiego”. Inscenizatorzy przedstawiają historię taką, jaka jest. Tylko wtedy można z niej wyciągnąć właściwe wnioski, jeśli to historia bez upiększeń. – U nas się mówi: kto zapomniał historię, u tego nie ma przyszłości – mówi wsparty na karabinie skałkowym Wiktor Busioł z Borysowa na Białorusi. Wiktor z nostalgią mówi o czasach, gdy Polacy i Białorusini żyli w jednym państwie, wielonarodowej Rzeczypospolitej. Przyjechał z 17 przyjaciółmi, z którymi odtwarza „15. witebskij piechotnyj połk”, walczący po stronie cara. W „cywilu” jest teraz na bezrobociu. Łypie na mnie prawym okiem, bo na lewym ma czarną opaskę. Niektórzy żołnierze w XIX wieku tracili bowiem lewe oko w płomieniach z panewki karabinu sąsiada w linii. – Ale tamtym żołnierzom wystarczało jedno oko do celowania i dwa zęby, żeby nimi odgryzać papierowe ładunki. Jest taki przejmujący obraz w petersburskim Ermitażu, na którym widać cara Aleksandra I i takich weteranów – mówi Wiktor.

Budiem gromiť

Czas zaczynać. – My budiem gromiť polsoje powstanie – wyjaśnia mi Aleksandr Gapienko, oficer rosyjskiej artylerii, sprawdzając ustawienie działa. W zwykłym życiu jest inżynierem i emerytem w Moskwie. Pod klasztorem bernardynów, gdzie 180 lat temu wykrwawili się Czwartacy, teraz znów stoją barykady. A z dala znów słychać narastający warkot werbli. To Moskale! Nadchodzą z rozwianymi sztandarami. Realizmu dodają krzyki po rosyjsku. Jednak Czwartacy i pozostałe polskie jednostki witają Rosjan salwami. To niesamowity widok: ogień pluje naraz z kilkudziesięciu luf i tryska z kilkudziesięciu panewek (bo odrobina prochu podsypana na panewce, niedaleko oka, inicjuje wybuch ładunku w lufie). Siedzę na krawężniku z publicznością tak blisko, że wylatujące z luf resztki papieru, w które opakowane były ładunki, spadają mi na głowę. Żołnierze obu stron używają czarnego prochu, więc wokół malowniczo snują się kłęby dymu. Prochowy dym drapie mnie w gardle; dotąd czytałem o tym tylko w książkach, teraz tego doświadczam. A to dopiero początek. – Ognia! – krzyczy nagle kapitan Borkowski („z zawodu dyrektor”). Kanonier zapala lont i polska armata wypala z wielkim hukiem. Tym samym odpowiada jednak z rosyjskiej strony Aleksandr Gapienko. – Kula armatnia wystrzelona poziomo wycinała w szeregach przeciwników straszną bruzdę, potrafiła zabić do 20 żołnierzy – tłumaczył mi godzinę przed bitwą Arkadiusz Czartoryski, organizator inscenizacji i jednocześnie poseł PiS. Teraz, przebrany w mundur pułkownika Czwartaków, toczy bardzo widowiskowy pojedynek na szable z pułkownikiem Kozaków.

A gdzie filmy?

Jednak rosyjscy piechurzy podchodzą falami raz za razem. Obie strony prażą w siebie salwami z najbliższej odległości, a potem zwierają się na bagnety. Polacy na przemian cofają się, kontratakują i znów ustępują pod wielkim naporem Rosjan, zbierając swoich rannych. Rosjanie są górą. 180 lat temu Rosjanie stracili tu 5 tysięcy ludzi, a Polacy 6 tysięcy. Przegraliśmy po serii dziwnych decyzji wodza, gen. Skrzyneckiego. Skrzynecki żył okryty sławą, bo za młodu ocalił samego Napoleona. Był dobrym oficerem, gdy dowodził mniejszymi jednostkami. Jednak jego głowa okazała się zbyt słaba na dowodzenie całą armią. Znał się na taktyce, ale wydawał się nie pojmować szerszej sytuacji strategicznej. Źle dowodząc, wytracił w Ostrołęce najlepsze polskie oddziały. A skompromitował się już przed tą bitwą, gdy nie wydał rozkazu ataku na już okrążoną przez Polaków gwardię rosyjską. Dopiero kiedy gwardia uciekła z pułapki, zaczął ją nagle gonić, narażając polską armię na odcięcie od Warszawy. – Ale po powstaniu Skrzynecki dostał dobrą posadę w Brukseli. Chyba mi to coś przypomina – śmieje się kapitan Borkowski z polskiej artylerii.

Choć porażka w Ostrołęce nie była totalną klęską, to po niej Rosjanie przejęli inicjatywę strategiczną. Szkoda, bo powstanie listopadowe wcale nie było, jak myślą niektórzy, jednym z tych beznadziejnych polskich zrywów, z góry skazanych na niepowodzenie. Tę wojnę można było wygrać. 89 lat później, przy podobnym położeniu wojsk na froncie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., Józef Piłsudski rozgromił wojska sowieckie w tzw. Bitwie Warszawskiej. Co ciekawe, zrobił to w sposób przypominający plan gen. Prądzyńskiego z powstania listopadowego. Plan, który przed bitwą o Ostrołękę spartaczył gen. Skrzynecki. Dzisiaj publiczność w Ostrołęce oklaskuje wielobarwny tłum żołnierzy, z porządku schodzących z pola bitwy, w tym także gości z Rosji. – W Polsce nagrywa się bardzo mało historycznych filmów ze scenami batalistycznymi. A Polacy są ich bardzo spragnieni. Nasze inscenizacje wypełniają tę lukę – mówi Arkadiusz Czartoryski. Oficer rosyjskiej artylerii Aleksandr Gapienko serdecznie klepie się po plecach z kapitanem polskiej artylerii. – Szkoda, że do Polszy nie mogła przyjechać moja żona. Ale spotkamy się wszyscy w Smoleńsku, bo w przyszłym roku to my spróbujemy tam zrobić inscenizację napoleońskiej bitwy z 1812 roku. Tam brały udział polskie pułki, więc chcemy was zaprosić – zapowiada. Będzie więc okazja do rewanżu za złojenie nam skóry w Ostrołęce. Bo pod Smoleńskiem wygrali z kolei Francuzi i Polacy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.