Od islamu do Chrystusa. Historia nawrócenia z wątkiem miłosnym w tle

Karol Białkowski Karol Białkowski

|

Gość Niedzielny

publikacja 10.04.2024 11:37

Faustyna nie podaje swojego pierwszego imienia. Mogłaby ściągnąć kłopoty na swoją rodzinę, a siebie narazić na wyrok śmierci. Czym zawiniła? Była muzułmanką, ale wybrała Chrystusa.

Od islamu do Chrystusa. Historia nawrócenia z wątkiem miłosnym w tle Zdjęcie poglądowe. Para na dziedzińcu meczetu w Damaszku (kobieta nie jest bohaterką tekstu). Henryk Przondziono /Foto Gość

Pochodzi z bogatej egipskiej rodziny. Była wychowywana po europejsku, uczęszczała do brytyjskiej szkoły. Otrzymała muzułmańskie wychowanie, ale chrześcijaństwo nie było jej obce - dziadek był Koptem. Przyznaje, że dzięki temu w jej domu był dobry klimat otwartości i miłości. Jej historia to świadectwo o tym, jak subtelnie działa Jezus, jak ziarno zasiane na podatnym gruncie serca wzrasta, by wydać plon.

Pytania

Wszystko zaczęło się od zwykłego polsko-egipskiego spotkania. Piotr jest konserwatorem sztuki. Miał do wykonania w Egipcie jakieś prace. Faustyna była jedną z tych miejscowych, która z nim współpracowała. Zaiskrzyło. – To było na trzy lata przed naszym ślubem. Zabierał mnie na randki. W kulturze muzułmańskiej nie ma jednak możliwości „chodzenia ze sobą”. Już na początku ważna jest deklaracja, że mężczyzna ma poważne zamiary względem kobiety. Po kilku spotkaniach powiedziałam mu, że nie możemy być razem, jeśli on nie przyjmie islamu – opowiada.

Na początku był otwarty, ale później zaczęły pojawiać się pytania. – Zadawał ich mnóstwo, a ja próbowałam odpowiadać. Im bardziej jednak się nad nimi zastanawiałam, tym bardziej odkrywałam, że sama mam z islamem kłopot – wyjaśnia. Frustrujące dla niej było odkrycie, że na wiele pytań odpowiedzi albo nie ma, albo jest tylko jedna: „bo tak jest”. - Te wycieczki w głąb serca sprawiały, że ja coraz mniej wierzyłam we własną religię. Jak więc mogłam przekonać Piotra do czegoś, w co sama już nie wierzyłam?

Jedną z trudniejszych kwestii było to, jak w islamie traktowana jest kobieta. – Ta religia jest dla facetów. To, że mężczyźni ostatecznie decydują o wszystkim, wynika z Koranu. Zdanie kobiety się nie liczy – zaznacza stanowczo. Nie mogła się z tym wszystkim pogodzić, zwłaszcza, że w swoim domu rodzinnym doświadczała czegoś odmiennego. Podkreśla jednak, że w islamie jest też wiele dobrych rzeczy. Ale rozmowy z Piotrem zasiały w jej sercu wątpliwości.

Prawdziwa Miłość

Piotr przez lata był chrześcijaninem „kanapowym”. Pierwszego „uderzenia wiary” doświadczył, gdy cierpiał po wypadku. Drugie uderzenie przyszło w czasie rozmów z Faustyną. – Oboje szukaliśmy odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Różnica polegała na tym, że on szukał odpowiedzi w Piśmie Świętym, po które zaczął częściej sięgać. Ja traciłam wiarę, on wręcz przeciwnie. W pewnym momencie powiedział mi, że ma dwie miłości – mnie i Jezusa. Dodał, że jeśli ma wybierać, to stawia na Jezusa – wspomina Egipcjanka. Rozeszli się w zgodzie i zrozumieniu różnic. Pisali do siebie SMS-y, ale kontakt był coraz rzadszy. – Po tym rozstaniu byłam mocno pokiereszowana, nie chciałam już żadnej miłości. Byłam rozżalona na cały świat. W Egipcie mówi się, że wraz z miłością do domu przychodzi błogosławieństwo. Skoro on mnie zostawił, to ja tego błogosławieństwa nie otrzymałam. To były czas kolejnych pretensji do Allaha: najpierw dałeś mi coś, a potem zabierasz – opowiada.

Mijały dni i miesiące. Życie zaczęło się układać na nowo. Faustyna weszła w nową relację. – Miałam już 25 lat. To w naszej kulturze już staropanieństwo. Przyszedł więc czas na życiowe decyzje. Chłopak, z którym się spotykałam, był już moim narzeczonym. Nie było tam miłości, ale przyjaźń na pewno tak – tłumaczy. Kontakt z Piotrem był już bardzo sporadyczny, dlatego pewną niespodzianką był telefon od niego. – Powiedział, że jest znów Egipcie i chciałby się spotkać. Potem powiedział wprost, że mnie kocha – dodaje. Rodzice zgodzili się na to, by rozpoczęli swoją drogę do małżeństwa. – Ostrzegali jednak, że pochodzimy z dwóch różnych kręgów kulturowych, jesteśmy odmiennych wyznań i może z tego być wiele trudności. Ojciec powiedział jednak, że to moja decyzja, a jej konsekwencje będę odczuwać przez całe życie – wspomina.

Była jeszcze jedna przeszkoda. Aby zawrzeć kontrakt małżeński, Piotr musiał zostać muzułmaninem. Miał mieć po prostu „papier”. Chodziło o to, by „oszukać” system. To była bardzo trudna decyzja, ale mężczyzna się na to zdecydował. Gdy wszystko było gotowe, wedle prawa nie było już żadnych przeszkód do oficjalnego usankcjonowania związku. Po wszystkim Piotr formalnie wrócił do Kościoła. Jasne jednak było, że nie mogą zostać na stałe w Egipcie i wyprowadzili się do Polski.

Chrystus wołał

Zanim Faustyna przyjęła sakrament chrztu, musiało minąć kolejnych pięć lat. Odkrywanie Jezusa zaczęło się jeszcze przed tym, zanim Piotr ją zostawił. – Pytałam sama siebie, co to za Jezus, dla którego mnie zostawił mój chłopak – mówi. Była tak załamana, że się rozchorowała. To była jednak dość dziwna choroba. – Wysoka gorączka przychodziła wieczorem, a rano byłam zdrowa. Tak było przez kilka dni. Nikt nie mógł zdiagnozować co to jest, więc trafiłam do szpitala. Ja sobie tłumaczyłam, że mój stan to efekt przeżyć ostatnich dni – wspomina. Stało się jednak jeszcze coś. Przez trzy kolejne noce miała bardzo podobny sen. – To był jeden obraz – ja tonę, a ktoś wyciąga do mnie rękę, by mnie wyciągnąć. Ja jej jednak wcale nie chwytam – dodaje. Opowiedziała o tym swojej przyjaciółce, która jest chrześcijanką. – Bez wahania stwierdziła, że to Jezus. Zachęcała mnie, bym chwyciła tę dłoń, gdy scena przyśni mi się jeszcze raz. Uznałam to za bardzo głupie, ale rzeczywiście kolejnej nocy „złapałam” tego kogoś za rękę. Rano na mojej ręce był ślad jakby od oparzenia. Gorączka natomiast ustąpiła i już nie wróciła. To było bardzo dziwne, ale nie przejęłam się tym jakoś szczególnie.

Kolejny znak jest związany z tą samą przyjaciółką. Po około roku zaprosiła Faustynę na swój ślub. Po ceremonii był poczęstunek, a przy każdym miejscu była przygotowana mała niespodzianka – czekoladka z liścikiem, w którym był cytat z Pisma Świętego. – Na moim były słowa: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6). Miałam do niej trochę pretensji, ale ona też była zdziwiona. Przyznała, że cytaty miały dotyczyć tylko miłości, a tych słów ona nie wybierała. Gdy zarzuciłam jej indoktrynację, przekonała mnie, że przecież te czekoladki są pakowane w fabryce i nikt nie miał możliwości w nich manipulować. Dodała, że to czysty przypadek – wspomina. Zachęciła jednak Faustynę, by porozmawiała z obecnym na uroczystości księdzem. Opowiedziała mu o zdarzeniu ze szpitala oraz o liściku ze stołu, a on tłumaczył, że to Pan Jezus, który chce ją poznać. Dał jej też Biblię po arabsku i prosił, by ją czytała. – Pomyślałam, że to wszystko są jakieś głupoty. Na głos jednak wyrzuciłam mu, że skoro Jezus chce mnie poznać, to niech sprawi, by Piotr wrócił. On ze spokojem odpowiedział, że to się stanie w odpowiednim czasie – opowiada.

czytaj dalej pod zdjęciem

Od islamu do Chrystusa. Historia nawrócenia z wątkiem miłosnym w tle   Faustyna wskazuje na werset z Ewangelii wg. św. Jana: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6) Karol Białkowski /Foto Gość

Akram

Kapłan zaprosił Faustynę do wolontariatu w domu dziecka. Podopieczni takich placówek nie mają w Egipcie wielkich perspektyw na znalezienie nowej rodziny. Adopcja jest w islamie zakazana. Skorzystała z zaproszenia. – Poznałam tam siedmioletniego chłopca o imieniu Akram, co można przetłumaczyć z arabskiego „daję wszystko”. Chorował na białaczkę. Opiekowałam się nim aż do jego śmierci. Takiej wiary, jaką on miał, dotychczas nie widziałam. Bardzo cierpiał, ale mówił, że wszystko to oddaje Panu Jezusowi – opowiada. Przyznaje, że to było jej pierwsze doświadczenie mocy Chrystusa i tak głębokiej wiary w Niego. – Bolało mnie oczywiście to, co przeżywa. Pytałam Akrama: „dlaczego wierzysz w Tego, który pozwolił na twoje cierpienie?” Odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że to nie od Jezusa pochodzi jego choroba, ale ze świata. Pomyślałam sobie wtedy: „co to za głupoty”. Ale ten siedmiolatek zaczął mi wszystko w taki sposób tłumaczyć, że zaczęłam stawiać sobie kolejne pytania – wspomina. Przyznaje, że nie rozumiała jeszcze zbyt wiele, ale krok po kroku zaczęła poznawać ze swoim młodym nauczycielem Jezusa. – Akram mówił mi też o tym, że nie boi się śmierci. Tłumaczył, że jak się skończy jego męczarnia, to spotka się ze swoimi rodzicami, którzy zginęli jakiś czas temu w wypadku. Mówił, że oni są z Jezusem i czekają na niego – dodaje.

Faustyna opiekowałam się Akramem przez rok. – Jeszcze na początku miał w sobie więcej siły, ale z czasem gasł. Zanim umarł na moich rękach, chciał, bym obiecała mu, że pójdę po jego śmierci za Jezusem. Moja deklaracja miała mu pozwolić na spokojne przejście na drugą stronę. Byłam uparta i długo nie chciałam spełnić jego prośby. Nie słuchałam ani księdza, ani rodziców, którzy mnie do tego namawiali choćby dla uspokojenia go. Nie mogłam zrobić czegoś, co było przeciwko mnie. Wtedy ten chłopiec poprosił, abym chociaż miała otwarte serce, gdy On przyjdzie. Na to się zgodziłam, a uspokojony, umarł – mówi wzruszona. Przyznaje, że to był dla niej kolejny dramat. – Nie chciałam z nikim rozmawiać i bardzo się na jakiś czas zamknęłam. Byłam zła na Pana Jezusa, że On do tego wszystkiego dopuścił. To był jeden z argumentów przeciwko Chrystusowi. Nie rozumiałam tego i nie akceptowałam. Ostatecznie jednak ten chłopiec zmienił mój świat. To mój święty. A potem zaczęły się spełniać słowa księdza. Piotr wrócił... – wspomina.

Jak Jonasz

Był jeszcze jeden przełomowy moment na drodze Faustyny do chrześcijaństwa. Od sześciu miesięcy mieszkali już w Krakowie. Piotr wyjechał za granicę, a młoda Egipcjanka miała poważny wypadek. Jechała na rowerze i wpadła pod samochód. Złamane szczęka, nos, ręka i noga. Do tego krwiak na głowie, rozerwana górna warga i wybite zęby. Kości twarzy wymagały rekonstrukcji. Była nieprzytomna. Operacja, śpiączka i mozolny powrót zdrowia. – On wtedy przyszedł do mnie, powiedział kim jest i zapewnił, że jest ze mną, a wszystko skończy się dobrze. Był tuż obok mnie, czułam Go i mogłam go dotknąć. Po raz pierwszy miałam świadomość że to sam Jezus. Nikt mi nie musiał tego tłumaczyć – wspomina. Po operacji, gdy już mogła wstać, poprosiła, by zaprowadzono ją do kaplicy szpitalnej. Chciała podziękować Jezusowi, że ją uratował. To było kolejne wstrząsające doświadczenie na jej drodze do chrześcijaństwa. – Ona jeszcze była dość długa, bo ja jestem jak Jonasz. Uciekałam przed ostatecznymi decyzjami przez kilka lat. Wierzyłam w Pana Jezusa, ale toczyła się we mnie wewnętrzna walka. W Egipcie wiara to wspólnota. Gdy odrzucasz religię, odrzucasz wspólnotę. Ja już wierzyłam w Jezusa, ale bałam się, że przyjęcie chrztu sprawi, że moje relacje z rodziną zostaną zerwane, a tego nie chciałam. Ten ostatni krok był dla mnie poważną sprawą – wyjaśnia.

Konwersja na katolicyzm niesie ze sobą też inne konsekwencje. Islam przewiduje za zmianę religii wyrok śmierci. – Każdy muzułmanin może w imię religii mnie zabić. Co więcej, cała moja rodzina żyje w takim zagrożeniu, zarówno ta w Egipcie jak i ta w Polsce. Na początku sobie nie zdawałam chyba sprawy z powagi sytuacji. Dopiero po ślubie, jak już mieszkaliśmy w Krakowie, to zaczęło to do mnie docierać – dodaje.

Trudnością były też konflikty z Piotrem. – Przez trzy lata przeżywał ogromne wyrzuty sumienia w związku ze swoją krótkotrwałą apostazją. Mówił o sobie, że czuje się jak św. Piotr, który się zaparł Jezusa. Z tego powodu atakował islam, a ja czułam się w obowiązku, by go bronić. Paradoks polegał na tym, że sama byłam daleka od potrzeby bronienia religii, w której wyrastałam. Chodziło bardziej o to, że broniłam mojej przeszłości i tradycji. Przecież nie mogłam zapomnieć o 25 latach mojego życia. Czułam się obwiniana o coś ,co moją winą nie było – wspomina trudne chwile. Dopiero, gdy Piotr sam sobie wybaczył i sytuacja między nimi się wyjaśniła, Faustyna mogła podjąć ostateczną decyzję. – Było to podczas naszej pielgrzymki do Ziemi Świętej. Tam zobaczyłam jak muzułmanin przyjmuje chrzest. Wtedy uznałam, że nadszedł czas i dla mnie – wspomina. Kurs przygotowawczy w języku angielskim odbyły się u krakowskich dominikanów. – Chrzest przyjęłam kilka miesięcy później, na Wielkanoc – mówi. Wybrała imię Faustyna. Dlaczego? Bo czymś, co ją porusza w katolicyzmie jest miłość miłosierna, która wyraża się w przebaczeniu.

Większość rodziny i znajomych do tej pory nie wie, że Faustyna jest chrześcijanką. Tak jest lepiej dla bezpieczeństwa jej najbliższych.

Chrzest to początek

Jeszcze przed przyjęciem sakramentu inicjacji chrześcijańskiej Faustyna miała problem ze zrozumieniem, czym jest Trójca Święta. – W Islamie jest jeden Allah, a tutaj jeden Bóg, ale w trzech osobach. Łaskę wiary w tę trudną prawdę dostałam właśnie w chrzcie świętym. To dotyczyło również Ducha Świętego. Dziś mam pewność, że On działa we mnie i w całym moim życiu – zaznacza. Wyznaje, że Jego obecność objawiła się między innymi tym, że to, co nie przeszkadzało jej przed chrztem, zaczęło ją nagle uwierać. – Było mi na przykład źle z tym, że z Piotrem mieliśmy tylko ślub cywilny. To było niesamowite, że problemy, z którymi się borykaliśmy, zaczęły się rozwiązywać, gdy oddaliśmy naszą relację Panu Bogu. Wraz z sakramentem małżeństwa przyszła łaska rozwiązania tych trudności – wyjaśnia. Wspomina też czas, gdy chodziła do kościoła i nie mogła przyjąć Komunii Świętej. – Byłam zazdrosna o to, że inni mogą. Doceniam teraz to, że przyjmując Eucharystię, otwieram się na łaskę Bożą, która we mnie działa. Duch Święty cały czas mnie zmienia. To wszystko pokazuje, że chrzest nie był celem, ale początkiem – dodaje.

Sama dostrzega, że przez tych kilkanaście lat od włączenia do wspólnoty chrześcijan, jej wiara dojrzała. – Gdy poznałam Pana Jezusa, byłam jak dziecko, a teraz moja wiara dorosła. Jednak to również nie jest coś, co się ostatecznie dokonało. Aktualizacja dokonuje się każdego dnia. W jaki sposób? Dzieje się to w regularnej modlitwie indywidualnej, rodzinnej – również przez karmienie się słowem Bożym. Szczytem jest oczywiście Msza św. Wtedy najbardziej czuję, że On jest blisko mnie – wyjaśnia. Dynamiki w rozwoju duchowym na pewno dodaje zaangażowanie w życie wspólnotowe. – Pan Bóg jest dla mnie osobą bardzo dyskretną, ale też bardzo pociągającą. On wychodzi do nas, kruszy nasze zatwardziałe serca i otwiera je na swoją łaskę. Moim marzeniem było, by usłyszeć, że On mnie kocha. Teraz słyszę to każdego dnia w każdej modlitwie – dodaje.

Na koniec zaznacza, że Pan Bóg dba o tych, którzy oddają Mu swoje życie. – Wybrał dla nas takie ścieżki, które w pierwszym momencie wydawały się nieprawdopodobne. Nie wiem, czego chce ode mnie, ale Mu ufam i pójdę za Nim wszędzie. Wiem, że jeśli On jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?