Zwycięstwo krzyża. 40 lat po strajku szkolnym w Miętnem

Jarosław Dudała

|

GN 12/2024

publikacja 21.03.2024 00:00

Nie wolno być obojętnym na profanację krzyża. Nie wolno pozwolić na takie traktowanie wiary, jakby była czymś infantylnym.

Obrońcy krzyża z Miętnego na Jasnej Górze równo 40 lat po pielgrzymce, która odbyła się w czasie strajku. Obrońcy krzyża z Miętnego na Jasnej Górze równo 40 lat po pielgrzymce, która odbyła się w czasie strajku.
Henryk Przondziono /Foto Gość

To nie była pierwsza lepsza szkoła. – Jej sponsorem w latach 70. był ówczesny premier Piotr Jaroszewicz. Do Zespołu Szkół Rolniczych w Miętnem koło Garwolina zjeżdżały delegacje z różnych demoludów, by oglądać placówkę kształcącą przyszłych rolników – wspomina ks. Stanisław Bieńko, który 40 lat temu był katechetą tamtejszej młodzieży.

Gdy nastał karnawał Solidarności, za sprawą większości uczniów i nauczycieli w szkole powieszono krzyże. Podczas stanu wojennego zaczęły one znikać z kolejnych klas. W grudniu 1983 r. młodzież zaczęła się o nie upominać. Wręczyła dyrektorowi szkoły pismo, w którym pytała: kto i na czyje polecenie zdjął krzyże? Na jakiej podstawie prawnej? Dlaczego ta decyzja nie była konsultowana ze społecznością szkoły? Gdzie są zdjęte krzyże? Dlaczego nie mogą one wisieć w Miętnem, skoro bez przeszkód wiszą w innych szkołach? Szukano też rozwiązań kompromisowych. Rada pedagogiczna zaproponowała powieszenie krzyża w reprezentacyjnym miejscu szkoły, przekazanie pozostałych do kościoła i zorganizowanie punktu katechetycznego w starym budynku szkoły. Uczniowie zaakceptowali tę propozycję, ale dyrekcja była nieugięta. Twierdziła, że wymaga tego ówczesna konstytucja.

Marzec 1984 roku. Młodzież z Zespołu Szkół Rolniczych podczas katechezy wygłoszonej przez bp. Jana Mazura w kościele w Garwolinie.   Marzec 1984 roku. Młodzież z Zespołu Szkół Rolniczych podczas katechezy wygłoszonej przez bp. Jana Mazura w kościele w Garwolinie.
Henryk Przondziono /Foto Gość

Groźby

Sytuacja zaostrzała się coraz bardziej. W styczniu 1984 r. aż 70 proc. uczniów opowiedziało się za strajkiem szkolnym w obronie krzyża, ale wtedy jeszcze do niego nie doszło ze względu na groźbę rozwiązania szkoły. Młodzież nosiła za to krzyżyki podarowane przez biskupa siedleckiego Jana Mazura. Podczas wywiadówki 19 lutego rodzice uczniów powiesili krzyże w niektórych punktach szkoły. Zostały one potem zdjęte. Uczniowie byli zastraszani. Czuli się też lekceważeni i oszukiwani przez dyrekcję.

Wybuch nastąpił 7 marca. Tego dnia młodzież rozpoczęła strajk okupacyjny. Do szkoły uczęszczało 660 uczniów. Tylko nieliczni nie przyłączyli się do protestu. – W internacie męskim przywódcą był (nieżyjący już) Jarosław Maczkowski, a w internacie żeńskim „hersztem” byłam ja – wspomina Violetta Kluczek. Młodzi świetnie się zorganizowali. Dyrekcja zakazała pracownikom stołówki wydawania im nawet chleba. Sami więc zebrali pieniądze i kupili żywność. Zorganizowali warty i miejsca do spania na matach zapaśniczych. Modlili się wspólnie i śpiewali pieśni religijne.

Reakcja władz była ostra – dyrektor szkoły odczytał im decyzję wojewody siedleckiego o zawieszeniu zajęć. Na miejsce przybył także prokurator, który zagroził odpowiedzialnością karną wszystkim pełnoletnim uczestnikom strajku.

Panika

Jedną z nauczycielek, które wspierały protestujących uczniów, była polonistka Bogusława Gora, niewiele starsza od swoich uczniów. – Pamiętaliśmy, że władza spacyfikowała wcześniej szkołę pożarniczą w Warszawie. Dlatego uczniowie zdecydowali się opuścić placówkę – wspomina.

– To było około godz. 21. Postanowiliśmy, że pójdziemy jak zwykle po ratunek do kościoła parafialnego w Garwolinie – relacjonuje Hanna Salwa, wówczas uczennica, dziś siostra ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów. – Szliśmy dużą kolumną na trasie Warszawa–Lublin. Było ciemno, mróz. Po drodze mijały nas suki, czyli wozy milicyjne. W końcu zobaczyliśmy ustawiony w poprzek szosy kordon zomowców. Walili pałami w tarcze, tupali. Wszystko było oświetlone. Przestraszyli nas – przyznaje. Wybuchła panika. Młodzież uciekała polami. Niektórzy mdleli.

– Następnego dnia rano znów poszliśmy do kościoła, do Garwolina – wspomina siostra Hanna. Milicjanci ponownie próbowali zatrzymać młodych. Ci schowali się na cmentarzu. Biciem w dzwon zaalarmowali miejscowych księży. – Prawie siłowo otworzyłem cmentarną bramę – opowiada ks. Bieńko. Młodzież wyruszyła do kościoła. Czekali tam księża, uczniowie garwolińskich szkół i inni mieszkańcy Garwolina.

Spotkanie z ks. Popiełuszką

Tego dnia zrodził się pomysł, by szukać rady i ratunku u Matki Bożej na Jasnej Górze. Kolejnego dnia duża grupa pojechała do Częstochowy. Uczestnicy strajku przyjeżdżali tam potem wielokrotnie, ostatnio 10 marca br., czyli w 40. rocznicę tamtej pielgrzymki. O proteście w Miętnem zrobiło się głośno. Informowali o nim dziennikarze z mediów zachodnich. Mówiła o nim także komunistyczna propaganda. – Pytany o to rzecznik rządu Jerzy Urban bagatelizował sprawę. Mówił, że było coś takiego gdzieś na prowincji, ale sytuacja jest już opanowana. To było kłamstwo, bo mówił to, gdy sytuacja była najbardziej napięta – mówi Bogusława Gora.

25 marca 1984 r. delegacja z Miętnego dotarła do ks. Jerzego Popiełuszki. – Na spotkaniu zrelacjonowałam sytuację w szkole. Ks. Popiełuszko pobłogosławił nam, obiecał pomoc i prosił o bieżące opisywanie wydarzeń – wspomina Bogusława Gora. – Wielkim wsparciem i autorytetem dla młodzieży był bp Jan Mazur. Obiecał młodym, że dopóki ich problemy się nie skończą, będzie pościł o chlebie i wodzie.

Oburzenie

Tymczasem rodzice uczniów martwili się o przyszłość swoich dzieci. Zwłaszcza że część z nich wyrzucono ze szkoły, a władze zakazały szkołom w trzech województwach przyjmowania relegowanych uczniów z Miętnego. Niektórzy rodzice dla świętego spokoju i dla dobra swoich dzieci gotowi byli odpuścić. Inni jednak głośno krytykowali postępowanie dyrektora. – Oddaliśmy z pełnym zaufaniem dzieci pod opiekę szkole, a pan nasłał na nich ZOMO, jak na chuliganów, a przecież nikt wcześniej nie miał zastrzeżeń do ich zachowania – oburzała się jedna z matek. – U mnie w zakładzie na każdym wydziale wisi krzyż, pracują tam większe figury niż pan i mają szacunek do krzyża – powiedział dyrektorowi na zebraniu jeden z ojców.

Ostatecznie na początku kwietnia 1984 r. zawarto kompromis wypracowany w rozmowach rządu z episkopatem. Można go uznać za zwycięstwo krzyża i jego młodych obrońców. Zgodnie z tym porozumieniem: jeden krzyż miał bez przeszkód wisieć w szkolnej bibliotece (pozostałe znalazły miejsce w parafialnej kaplicy); uczniowie mieli mieć prawo noszenia emblematów religijnych i ich umieszczania podczas zajęć na szkolnych ławkach; uczestnicy strajku – zarówno uczniowie, jak i nauczyciele – nie mieli być poddawani represjom.

Krzyż z Miętnego wśród wotów w kaplicy MB Częstochowskiej.   Krzyż z Miętnego wśród wotów w kaplicy MB Częstochowskiej.
Henryk Przondziono /Foto Gość

Kolejne oszustwo

To było prawdziwe zwycięstwo, mimo że komunistyczne władze nie dotrzymały wszystkich warunków porozumienia. Niektórzy nauczyciele musieli zmienić pracę. Część uczniów także nie wróciła już do ZSR w Miętnem. Zdali maturę w innych, nieraz bardzo odległych szkołach. Krzyż jednak został. – Ta młodzież działała bardzo dojrzale – godnie, pokornie i legalnie. To druga strona popełniała błędy. A ci młodzi dali świadectwo wspólnoty i tego, że nie wolno być obojętnym na profanację krzyża i nie wolno pozwolić na takie traktowanie wiary, jakby była ona czymś infantylnym – mówi Bogusława Gora. – To było działanie Ducha Świętego wśród młodzieży. Była jedność, była niezgoda na odbieranie nam wiary i cząstki naszej wolności. Dla mnie to był po prostu wielki żar w sercu – komentuje dziś jeden z uczestników tamtych wydarzeń, Adam Głodek.

– Mogliśmy przejść nad tym do porządku dziennego, nic nie robić i mieć święty spokój. Ale zdjęcie krzyży tak nas poruszyło, że nie można było być obojętnym. Byliśmy bardzo solidarni i zdeterminowani, by bronić krzyża. Myślę, że warto było zaryzykować i postawić wszystko na jedną kartę – dodaje s. Hanna Salwa.

Z narażeniem życia

Niektórych te wydarzenia zbliżyły tak bardzo, że postanowili razem iść przez życie. Tak było z Zofią i Andrzejem Gontarzami. – Już wcześniej na siebie zerkaliśmy, ale ta sytuacja jeszcze bardziej nas zbliżyła. Rok później pobraliśmy się – opowiadają państwo. – Dziś mamy cztery córki. One też kształtują swoje dzieci w duchu katolickim – dodają.

– Gdy po latach spotykałem swoich uczniów z Miętnego, pytałem: „A gdyby tak dzisiaj trzeba było bronić krzyża, co byś uczynił?”. Do tej pory wszyscy bez wahania odpowiedzieli tak samo: „Stanąłbym w obronie krzyża nawet z narażeniem życia” – mówi ks. Bieńko. – Różnie potoczyło się potem nasze życie. Trudne były wybory i życiowe decyzje. Ale tamto przeżycie pozostało dla nas ważne i stało się punktem odniesienia – przyznaje Bogusława Gora.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.