Wywyższenie Skazańca

Marcin Jakimowicz Marcin Jakimowicz

|

GN 12/2024

publikacja 21.03.2024 00:00

Bp Edward Dajczak w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem przypomina, że krzyż przeżyć można jedynie, kochając.

Wywyższenie Skazańca Bp Edward Dajczak ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Marcin Jakimowicz: Jezus krzyczy: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?”. Pokusą depresji, ciemności jest to, że ten stan nigdy się nie skończy. Ksiądz Biskup doświadczył tego na własnej skórze?

Bp Edward Dajczak:
Dlatego myślę, że niezwykle ważne jest spojrzenie na krzyż po „Janowemu” i odczytanie Wielkiego Piątku wedle jego narracji. A to spojrzenie św. Jana jest przekroczeniem myślenia, że coś się kończy. Oczywiście, to trudna chwila dla Kościoła, bo widzimy, co się stało z pierwszymi uczniami: w decydującym momencie próby pozostał jeden z dwunastu apostołów. Proszę jednak zobaczyć, kto został pod krzyżem: tylko ci, którzy mieli serce pełne miłości: Maryja, umiłowany uczeń Jan i Maria Magdalena.

Reszta nie wytrzymała napięcia i uciekła...

Bo krzyż przeżyć można jedynie, kochając. Przeżywany „poza miłością” jawi się jako absurdalny, nieludzki. U św. Jana zachwyca mnie to, że Jezus na krzyżu jest wywyższony: nie poniżony, powieszony, ale wywyższony! To czytelne nawiązanie do starotestamentalnej sceny, gdy Mojżesz wywyższył węża na pustyni. Jan pisze, że Jezus zmierza na krzyż, dźwigając ogromny ciężar, grzech całej ludzkości, z ogromną godnością. Ani na chwilę nie jest odłączony od Ojca, a Jego krzyk: „Czemuś mnie opuścił” nie kończy dzieła, bo Jezus nie próbuje zejść z drogi krzyża. Jest wierny, konsekwentny: wstępuje na krzyż, niosąc cały dramat ludzkości. To na krzyżu zakłada Kościół, dając mu swojego Ducha.

„Na krzyżu – pisał Paul Evdokimov – Bóg opowiedział się za człowiekiem przeciwko Bogu”.

Krzyż pokazuje nam dwie rzeczywistości: naszą małość i zdolność do okrucieństwa, a równocześnie miłość Boga, która pokonuje to wszystko, co jest w nas najpodlejsze, najbardziej nikczemne. U Eliota znalazłem bardzo ciekawe stwierdzenie: „Rodzaj ludzki rzeczywistości nazbyt wiele znieść nie może”. Dlaczego nie może? Bo jest w niej tyle zła, ciemności, że nie da się jej wytrzymać bez Boga. O własnych siłach nie jesteśmy w stanie wytrzymać tego naporu zła. Jan podpowiada, że możemy go udźwignąć jedynie przez osobiste zjednoczenie z Tym, który wziął na siebie o wiele więcej: całe okrucieństwo i cierpienie. Bez przymusu, w ogromnej wolności, dobrowolnie, bo sam wyjaśniał: „Nikt mi życia nie zabiera. Sam je oddaję”. Przecież to jest królewski gest! Wielki Piątek jest cały „przejęty krzyżem”, na którym Jezus wygrywa miłością.

Często odczytujemy proroctwo: „Obnażył swe święte ramię na oczach wszystkich narodów” jako zapowiedź odwetu, pokazu siły…

A to zapowiedź Golgoty! Rozciągnięte ramiona pokazują Boga, który cały otworzył się na człowieka. Jak często Jezus używał zwrotu: „Effatha – otwórz się!”. Pokazywał człowiekowi, że prawdziwe uzdrowienie to nie jedynie przywrócenie wzroku czy słuchu, ale „otwarcie się”. Krzyż woła: „Patrzcie na rozciągnięte ramiona Boga! Patrzcie, jak jesteście bezgranicznie ukochani!”. Musimy sobie to powtarzać. Niby to wiemy, ale kto z nas tego doświadczył? Wilfrid Stinissen opowiadał, jak usłyszał na rekolekcjach: „Tylko nie mów nam o miłości Boga, bo my o tym już wiemy”. „Nieprawda – odpowiedział – bo gdybyśmy »wiedzieli sercem«, jak bardzo Bóg nas ukochał, inaczej byśmy się zachowywali, inaczej żyli”. Dopóki ta Dobra Nowina zatrzymuje się na poziomie informacji w głowie i nie dociera do serca, nie ma zdolności przemiany.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.