Nie bójmy się Malty

Jan Drzymała

Co z tego, że na Malcie zmieni się prawo? Czy katolik (taki z przekonania, a nie ze statystyki) ma powody do zmartwień?

Nie bójmy się Malty

Maltańczycy – obywatele ostatniego kraju w Europie, który nie dopuszczał cywilnych rozwodów, postanowili zmienić prawo. 52 procent mieszkańców wyspy, którzy wzięli udział w referendum, opowiedziało się po stronie rozwodów. Jak podają media, w referendum wzięło udział ponad 70 proc. uprawnionych do głosowania. Mimo usilnych starań ze strony parafii maltańskich i ruchu „antyrozwodowego”, którym kierowała Anna Vella, nie udało się przekonać społeczeństwa, że dotychczasowe prawo jest dobre.

Maltańczycy zdecydowali, że po czteroletniej separacji, jeśli w małżeństwie nic się nie poprawi, będzie można się rozwieść. Premier Malty Lawrence Gonzi przyznał po ogłoszeniu wyników referendum, że nie takiej decyzji się spodziewał, ale jednak wolę narodu trzeba uszanować.

Wcześniej prawo państwowe nie dopuszczało możliwości zawarcia kolejnego związku, chyba że sąd kościelny orzekł nieważność poprzedniego.

Maltańczycy powiedzieli "nie" katolickiej wizji nierozerwalnego małżeństwa. Maltańczycy, z których 95 proc. według statystyk jest katolikami. Wygląda na to, że kolejny raz statystyka mówi jedno, praktyka drugie.

Pytanie, co z tego, że na Malcie zmieni się prawo? Czy katolik (taki z przekonania, a nie ze statystyki) ma powody do zmartwień? Trochę tak, bo łagodniejsze prawo będzie pewnie skutkowało tym, że decyzja o rozejściu się i destrukcji rodziny będzie łatwiejsza. Degradacja rodziny w Europie jest smutnym faktem. Malta była ostatnim krajem starego kontynentu, który prawem miał zagwarantowaną ochronę nierozerwalności związku małżeńskiego. Do Maltańczyków w kwietniu ubiegłego roku apelował Benedykt XVI, by stali na straży małżeństwa, rodziny i swoich chrześcijańskich fundamentów. Nieco ponad rok po tamtych wydarzeniach, Malta pokazała, że nie bardzo przejęła się tym wołaniem.

Przykład Malty pokazuje, że autorytet Kościoła w Europie spada z dnia na dzień i to jest rzeczywiście smutne. Przestajemy słuchać tego co Kościół, do nas mówi. Traktujemy go jedynie jak instytucję, która świadczy usługi religijne. Wczoraj w Piekarach Śląskich zwrócił na to uwagę bp Andrzej Czaja.

Być może nadchodzi czas, żeby tak rozumiany Kościół przeszedł radykalną przemianę. Może czas zweryfikować statystyki. Kościół nie zmieni nauki, którą przekazał mu Jezus. Nie wolno mu tego zrobić nawet pod presją opinii publicznej. Dlatego chrześcijanin, który nie jest tylko statystycznym chrześcijaninem, nie powinien się przejmować zmianami w prawie maltańskim czy jakimkolwiek innym. Nawet gdyby był w mniejszości. Nawet gdyby znów trzeba było zejść do katakumb.

Chrześcijanin ma nad sobą znacznie mocniejsze prawo – prawo dane od Boga. W tym sensie zmianami w prawie Malty przejmować się nie musi. Państwowe ustawodawstwo nie powinno mieć żadnego wpływu na jego postępowanie. Wielokrotnie mówił Jan Paweł II, że dzisiaj trzeba iść pod prąd. Ponad wszystko mamy być świadkami i swoim życiem głosić, że należymy Jezusa. My chrześcijanie mamy być solą ziemi, a przecież nawet odrobina soli wystarczy, żeby nadać smak potrawie.

TAGI: