Sanktuarium, gdzie św. Józef czuje się jak w domu

Marcin Jakimowicz

|

GN 11/2024

publikacja 14.03.2024 00:00

Klasztor wśród kamienic, przyklejony do mieszkań, aptek, sklepików. Integralna część ulicy. To najbardziej urzekło mnie w tym sanktuarium, gdzie św. Józef czuje się jak u siebie w domu.

Sanktuarium św. Józefa Opiekuna Rodzin w Świdnicy stanęło wśród sklepów i kawiarni. W sercu miasta. Sanktuarium św. Józefa Opiekuna Rodzin w Świdnicy stanęło wśród sklepów i kawiarni. W sercu miasta.
Roman Koszowski /Foto Gość

Obywatel Józef mieszka przy Kotlarskiej 19. Wśród pizzerii, kantorów, fryzjerów, sklepów z komórkami i pieczątkami. Jak wielu w tym mieście, przybył ze Wschodu. Doskonale czuje się wśród mieszkańców Świdnicy, której murale oznajmiają, że gospodarzami są „Rycerze Księcia Bolka”. Nosi w sobie tajemnicę: jest opiekunem samego Księcia Pokoju.

Ludzie listy piszą

– „Dom” to słowo klucz opowieści o tym miejscu – nie ma wątpliwości Kamil Gąszowski, dziennikarz „Gościa Świdnickiego”. – I nie chodzi mi jedynie o rodzinny klimat, jaki panuje w tej prowadzonej przez paulinów parafii. To również moja historia… Szukaliśmy mieszkania. Mieliśmy już czworo dzieci, żadnych perspektyw na lokum, żadnych oszczędności… Co teraz? – zastanawialiśmy się z żoną. – I wtedy przeczytałem w „Gościu”, że ludzie piszą listy do świętego Józefa. Zaryzykowałem i napisałem: że potrzebujemy trzech, czterech pokoi na parterze (by dzieciaki nie dawały się we znaki sąsiadom) i konkretnie w tej parafii, bo tu mamy wspólnotę. Tego samego dnia przeczytałem w „Gościu”, że utworzono sanktuarium w Bolesławowie, sto kilometrów stąd. Dziećmi zajęła się babcia, a my z żoną ruszyliśmy pod Śnieżnik (naszego świdnickiego sanktuarium jeszcze nie było). Zastaliśmy kościół zamknięty, więc położyłem list za jakimś kamieniem i… wszystko stopniowo zaczęło się układać. Mamy mieszkanie dwie minutki stąd, na parterze, cztery pokoje… Potem nawet żałowałem, że nie poprosiłem o balkon. (śmiech) Naprawdę doświadczam opieki Józefa. Gdy przez rok nie mieliśmy auta, znów zaryzykowałem i napisałem do niego list… Tego samego dnia przyjaciel podarował mi 20 tysięcy złotych. Innym razem, gdy samochód był w naprawie, dostaliśmy jeszcze większy zastrzyk gotówki. Tak, wiem, jak to kosmicznie brzmi, ale nie mogę o tym nie mówić!

Więcej mi dobrego uczynił, niż sama prosić umiałam” – pisała o Józefie św. Teresa z Ávila.   Więcej mi dobrego uczynił, niż sama prosić umiałam” – pisała o Józefie św. Teresa z Ávila.
Roman Koszowski /Foto Gość

Z Jasnej Góry na Dolny Śląsk

– Zależy nam na tym, by tworzyć familijną atmosferę – opowiada o. Rafał Kwiecień, przełożony opiekujących się sanktuarium paulinów. – Jesteśmy tu od 12 lat. Biskup Ignacy Dec, który nas tu zaprosił, chciał, by w Świdnicy modlił się jakiś zakon, a ponieważ w naszym paulińskim charyzmacie mamy dyżury w konfesjonale (wystarczy zobaczyć kolejki na Jasnej Górze!), tu również służymy przez spowiedź. Mamy stały konfesjonał, dyżury w katedrze, a dwa razy w roku przed świętami organizujemy noc konfesjonałów.

– Od kilkudziesięciu lat w kościele jest adoracja Najświętszego Sakramentu, a ponieważ znajdujemy się tuż przy Rynku, spieszący do pracy czy na zakupy zachodzą tu po drodze, by adorować Jezusa. Klasztor jest jedną z kamienic, więc ludzie wchodzą do nas z ulicy, jak do domu – dopowiada o. Tomasz Tlałka OSPPE.

– Józef sam się o nas upomniał – słyszę od paulinów. – Dotąd byliśmy „specjalistami od maryjnych sanktuariów”. Tu Opiekun Rodzin, którego Biblia nazywa „sprawiedliwym” (hebrajskim słowem „cadyk” określano tylko tych, którzy bezwzględnie podporządkowywali się Bogu), wychodzi z cienia. O jego wstawiennictwo proszą gromadzące się przy parafii wspólnoty Dzieci Świętego Józefa, Młodzieży Świętego Józefa, grupy formujące dorosłych. To chyba najmłodsza paulińska wspólnota w Polsce. Nasz „senior” ma 52 lata – śmieją się bracia w białych habitach.

– Zależy nam na tym, by tworzyć familijną atmosferę – opowiada o. Rafał Kwiecień, przełożony klasztoru.   – Zależy nam na tym, by tworzyć familijną atmosferę – opowiada o. Rafał Kwiecień, przełożony klasztoru.
Roman Koszowski /Foto Gość

Wszystko od nowa

To wedle nazewnictwa Zbigniewa Rokity Odrzania, czyli Ziemie Uzyskane (bo nie odzyskane). „To tu miało miejsce jedno z najbardziej spektakularnych wydarzeń w dwudziestowiecznej historii Europy” – pisze autor „Kajś” w swej ostatniej książce. – „Polska stanęła przed jednym z największych cywilizacyjnych wyzwań – przemienieniem Niemiec w Polskę. Ale wciąż widać szwy, którymi pozszywano Polskę przedwojenną i powojenną. (…) Z ziem, które po II wojnie przypadły Polsce, zniknęło około 10 milionów Niemców i trzeba ich było kimś zastąpić”.

To opowieść o Świdnicy. Trafili tu ludzie, którzy musieli znaleźć nowy dom, nowe nazwy na to, co do niedawna było bliskie, bezpieczne i oswojone, i aby poczuć się jak gospodarze, stworzyć „mity założycielskie”. Jak bardzo bliski musiał być im Józef, który – odpowiedzialny za los Świętej Rodziny – najpierw napotykał zatrzaśnięte drzwi betlejemskich domów, a później wraz z najbliższymi, których ochraniał, doświadczył losu tułacza.

Kościół Pokoju w Świdnicy – największa drewniana barokowa świątynia Europy – może pomieścić aż 7,5 tysiąca wiernych.   Kościół Pokoju w Świdnicy – największa drewniana barokowa świątynia Europy – może pomieścić aż 7,5 tysiąca wiernych.
Roman Koszowski /Foto Gość

Kościół zbudowano pierwotnie jako klasztorny dla sióstr urszulanek, które od 1700 r. przebywały w Schweidnitz (to niemiecka nazwa miasta). Stopniowo na odkupywanych ziemiach na miejscu kamienic stawały szkoła, kościół, klasztor i domek kapelana. – Urszulanki prowadziły szkołę, w której uczyło się ponad 300 dziewcząt. I to niepochodzących z wyższych, zamożnych sfer. Taka szkoła w XVIII wieku była prawdziwą rewolucją! – opowiadają paulini. Kamień węgielny pod budowę kościoła wmurowano 1 października 1754 r., a imponującą świątynię zaprojektował najprawdopodobniej zespół architektów krzeszowskich kierowany przez tamtejszego cysterskiego opata.

Widok z zewnątrz.   Widok z zewnątrz.
Roman Koszowski /Foto Gość

Jak trwoga, to do Józefa

To ważny detal. Z miasta leżącego na Przedgórzu Sudeckim, nad Bystrzycą, na skraju Sudetów oraz Gór Wałbrzyskich, do barokowego opactwa jest zaledwie 40 kilometrów! Dlaczego na tych ziemiach szukano wstawiennictwa świętego, który miał wychować Syna Boga, by ten „wyszedł na ludzi”?

– Bernard Rosa, zwany „Złotym opatem”, na miejscu gotyckiego kościoła wybudował obecną imponującą świątynię – słyszałem w Krzeszowie. – Odbywało się to po wojnie trzydziestoletniej, na fali kontrreformacji. Kogo bierze się wówczas na pierwszy ogień wstawiennictwa? Niezawodnego Józefa! Czy możemy się dziwić, że w całej Europie wyrastały jak grzyby po deszczu bractwa pod jego wezwaniem? Opat z Krzeszowa 19 marca 1669 r. założył bractwo gromadzące mężczyzn, którzy zobowiązywali się nie tylko modlić i spełniać uczynki miłosierdzia, ale i wspomagać kontrreformację, czyli otwarcie przyznawać się do wiary katolickiej. Bernard Rosa był tak zafascynowany osobą opiekuna Jezusa, że na ziemiach należących do opactwa wybudował aż trzy kościoły pod jego wezwaniem. Bractwo rozrastało się w błyskawicznym tempie i niebawem tysiące mężczyzn przestało mieścić się w krzeszowskiej świątyni. Już w połowie XVIII w. grupa zrzeszała ponad 100 tys. mężczyzn reprezentujących wszystkie stany.

„Śliczne, schöne, výborné!” – słychać, gdy do Świdnicy ściągają turyści. Na zdjęciu imponująca katedra.   „Śliczne, schöne, výborné!” – słychać, gdy do Świdnicy ściągają turyści. Na zdjęciu imponująca katedra.
Roman Koszowski /Foto Gość

Raus!

Wracamy do Świdnicy. Najwięcej turystów przyciąga oczywiście potężny, przepiękny luterański Kościół Pokoju. Ta największa drewniana barokowa świątynia Europy postawiona na mocy porozumień traktatu westfalskiego kończącego wojnę trzydziestoletnią została 23 lata temu wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i może pomieścić aż 7,5 tysiąca wiernych!

Kościół świętego Józefa poświęcił 19 czerwca 1766 r. jeden z jezuitów, a konsekrował uroczyście 12 lipca 1772 r. biskup pomocniczy wrocławski Maurycy von Strachwitz. Gdy w 1807 roku wojska Napoleona oblegały miasto, kula armatnia huknęła w sklepienie kościoła. Część klasztoru urszulanek zamieniono na wojskowy magazyn. Podczas kulturkampfu pruskie władze wyrzuciły z miasta zakonnice. Powróciły do Świdnicy w 1886 roku, by ponownie usłyszeć: „Raus!” w lipcu roku 1941. I choć starały się wrócić do normalnego funkcjonowania po wojnie, upokarzane i szykanowane przez władze, zmuszone były opuścić miasto. Przez chwilę w klasztorze działało Małe Seminarium Duchowne Towarzystwa Chrystusowego, a w pomieszczeniach poklasztornych urządzono Państwowy Internat Szkół Średnich.

– Ponieważ jesteśmy tuż przy Rynku,spieszący do pracy czy na zakupy zachodzą do sanktuarium „po drodze”, by adorować Jezusa – wyjaśnia o. Tomasz Tlałka.   – Ponieważ jesteśmy tuż przy Rynku,spieszący do pracy czy na zakupy zachodzą do sanktuarium „po drodze”, by adorować Jezusa – wyjaśnia o. Tomasz Tlałka.
Roman Koszowski /Foto Gość

To perełka późnego baroku. „Śliczne, schöne, výborné!” – słychać, gdy do kościoła zachodzą turyści. Wierni padają na kolana przed ołtarzem głównym z 1781 r. z obrazem św. Józefa z Dzieciątkiem. Dziś, gdy doświadczamy Kościoła przechodzącego przez ogień oczyszczenia, bliskie jest nam to, że opiekun Świętej Rodziny najważniejsze decyzje podejmował w ciemnościach.

„Nie przypominam sobie, by zaniechał uczynienia czegokolwiek, o co go prosiłam” – pisała o nim Teresa Wielka. Nic dziwnego, że pierwszy powstały w 1562 roku klasztor reformy karmelitańskiej otrzymał imię cieśli z Nazaretu. „Więcej mi dobrego uczynił, niż sama prosić umiałam” – dopowiadała święta z Ávili.

– Czuję się tu jak w domu, bo tę parafię poznałem dzięki Drodze Neokatechumenalnej – podsumowuje Kamil Gąszowski. – To jest moje miejsce, moja rodzina, tu razem z braćmi paulinami się nawracamy. Ale to nie tylko moje doświadczenie. Widzę, jak wiele osób czuje się tu jak w domu…

– Czuję się tu jak w domu i wiem, że to nie tylko moje doświadczenie – opowiada Kamil Gąszowski.   – Czuję się tu jak w domu i wiem, że to nie tylko moje doświadczenie – opowiada Kamil Gąszowski.
Roman Koszowski /Foto Gość

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.