Fryderyki po raz trzydziesty. Wspierają rozwój polskiej sceny muzycznej czy tylko ją konserwują?

Szymon Babuchowski

|

GN 11/2024

publikacja 14.03.2024 00:00

Powtarzalność wykonawców honorowanych najważniejszą nagrodą polskiej sceny muzycznej jest zastanawiająca. Tak jakby ciągle czerpano z koszyka z tymi samymi nazwiskami, tylko od czasu do czasu coś do niego dosypując.

Fryderyki po raz trzydziesty. Wspierają rozwój polskiej sceny muzycznej czy tylko ją konserwują? Zbigniew Meissner /PAP

Już za kilka dni, 22 marca, w gliwickiej PreZero Arenie odbędzie się gala wręczenia Fryderyków w dziedzinie muzyki rozrywkowej i jazzu. Statuetki zostaną przyznane już po raz trzydziesty. Taki jubileusz to dobra okazja do podsumowań. Czy wymyślona przed trzema dekadami nagroda spełnia swoją rolę w wyławianiu ważnych zjawisk na polskiej scenie muzycznej? A może jednak pozostaje w dużej mierze nagrodą środowiskową, zamkniętą w świecie wielkich koncernów i honorującą głównie tych, którzy i tak na brak promocji w main-streamowych mediach narzekać nie mogą?

Dziwne nominacje

Pierwsza gala Fryderyków miała miejsce 19 marca 1995 r. i – jak to zwykle przy tego typu nagrodach bywa – podsumowywała rok poprzedni. A był to rok dla polskiej fonografii dość szczególny. W 1994 r. uchwalono bowiem w Sejmie Ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych, która w dużym stopniu ukróciła kwitnące wcześniej w naszym kraju na ogromną skalę (ok. 90 proc. rynku!) piractwo fonograficzne. Wielu z nas dobrze jeszcze pamięta wszechobecne na początku lat dziewięćdziesiątych stragany z pirackimi kasetami (czasem także kompaktami), które sprawiały, że polscy artyści już w momencie startu znajdowali się na przegranej pozycji. Teraz wreszcie mogli zarabiać na swoich płytach, a nowa nagroda dawała szansę na skonsolidowanie i ożywienie raczkującego jeszcze rynku.

Czy tak się w istocie stało? Na pewno nie od razu. Inauguracyjna gala odbyła się w cieniu skandalu wokół pierwszej statuetki, przedstawiającej Fryderyka Chopina (lub, jak twierdzili złośliwi, Janusza Stokłosę) w glanach i z kolczykiem w uchu. Urażone czuć się mogło przede wszystkim środowisko muzyki poważnej, zwłaszcza że w konkursie zostało ono uwzględnione w ramach jednej tylko kategorii (najlepszy album muzyki poważnej), która w zestawieniu z pozostałymi wydawała się raczej kwiatkiem do kożucha. Dodatkowe kontrowersje budziło kilka nominacji, np. śmierć Ryszarda Riedla pretendowała do miana wydarzenia roku, a stricte rockową płytę T.Love „Prymityw” umieszczono wśród najlepszych albumów muzyki tanecznej. Największym kuriozum okazała się jednak nagroda specjalna za całokształt dokonań organizacyjnych i impresaryjnych do roku 1994. Aż trzy z pięciu nominacji powędrowały tu do jednego środowiska – otrzymali je: Izabelin Studio, jego właściciel i realizator Andrzej Puczyński, a także Katarzyna Kanclerz – współtwórczyni i dyrektor artystyczna tej wytwórni. Ostatecznie nagroda trafiła do tej ostatniej – postaci nazywanej czasem szarą eminencją polskiej branży artystycznej. To właśnie Kanclerz jako menedżerka wypromowała takich artystów jak Hey, Kasia Kowalska czy Edyta Bartosiewicz, a w późniejszych latach m.in. zespół Ich Troje. Wielu artystów zawdzięcza jej swój sukces, ale z wieloma rozstała się też w atmosferze konfliktu, m.in. na tle finansowym. Dodajmy, że zarówno Puczyński, jak i Kanclerz należeli do grona założycieli Związku Producentów Audio-Video (ZPAV), organizatora Fryderyków. Wyglądało to trochę tak, jakby organizator nominował i nagradzał sam siebie.

Te same twarze

W 1999 r. wykonano jednak ruch, który miał nieco zobiektywizować kryteria przyznawania nagród. ZPAV powołał bowiem do życia Akademię Fonograficzną. Do udziału w jej pracach zaproszeni zostali wszyscy nominowani i laureaci nagród z poprzednich edycji, a z czasem także dziennikarze muzyczni i eksperci rynku muzycznego. Dziś to gremium, wyłaniające laureatów w tajnym, dwustopniowym głosowaniu, liczy niemal 1800 członków.

Można by się spodziewać, że taki krok odświeży w znacznym stopniu grono nominowanych; że pojawi się wśród nich wiele nowych twarzy. Tak się jednak nie stało. Jeśli przyjrzymy się np. kategorii wokalista roku, to zauważymy, że rok 1999 przyniósł tu niemal dokładną powtórkę z roku poprzedniego (zestaw różnił się tylko jednym nazwiskiem). Podobna sytuacja dotyczy kategorii autor roku, a zestaw nominowanych realizatorów dźwięku pokrywał się w stu procentach! Również następne lata, mimo ciągłego wzrostu liczby członków Akademii, nie przyniosły pod tym względem rewolucji. Tak jakby ciągle czerpano z koszyka z tymi samymi nazwiskami, tylko od czasu do czasu coś do niego dosypując. Katarzyna Nosowska jako artystka roku była nominowana aż 14 razy, Robert Gawliński kandydował do miana artysty roku ośmiokrotnie, a Artur Rojek – siedmiokrotnie. Z całym szacunkiem dla tych wokalistów, będących ważnymi postaciami na naszym rynku muzycznym, wydaje się to lekką przesadą.

Na przestrzeni lat nastąpiło też jednak wiele zmian na plus. Przede wszystkim rozszerzono listę kategorii. Albumy roku wybierane są obecnie także w ramach takich gatunków jak alternatywa, metal, indie pop, hip-hop, soul/r&b/reggae, elektronika, blues, muzyka korzeni, ilustracyjna czy dziecięca. To niewątpliwie poszerza spektrum wykonawców. Dobrym posunięciem było też rozdzielenie w 2015 r. Gali Muzyki Rozrywkowej i Jazzu od Gali Muzyki Poważnej, dzięki czemu ta druga została wreszcie w należyty sposób uhonorowana.

Skandale w tle

Listy nominowanych w poszczególnych latach wielokrotnie budziły kontrowersje. W 2005 r. Maciej Stryjecki i Artur Rychlik z wytwórni Arms Records wystosowali oficjalny list do mediów, w którym za skandal uznali brak nominacji dla płyty „Piano” Leszka Możdżera w kategorii jazzowy album roku. W piśmie podkreślali, że żadna płyta polskiego muzyka jazzowego nie spotkała się z takim oddźwiękiem w mediach, i w proteście przeciwko jej pominięciu zapowiedzieli swoje wystąpienie z Akademii Fonograficznej. Z kolei w 2008 r. przyjęcia Złotego Fryderyka odmówiła Maryla Rodowicz, wyrażając – jak napisano na jej oficjalnej stronie – „swoją dezaprobatę zarówno wobec kryteriów, jakimi kieruje się kapituła nagrody, jak i wobec samego składu tejże kapituły”. Rodowicz do dziś nie ma więc na koncie ani jednego Fryderyka. Na gali nigdy też nie pojawił się Kazik Staszewski, choć w latach 1994, 1995 i 1998 otrzymał tytuł autora roku, a w 1999 r. płytę Kazika na Żywo „Las Maquinas de la Muerte” uznano za najlepszy album... piosenki poetyckiej.

Takie dziwne kwalifikacje albumów do poszczególnych kategorii zdarzały się zresztą częściej. Szerokim echem odbiło się np. przyznanie Fryderyka za rok 1998 w kategorii album roku rap & hip-hop dla płyty „Zakręcona” Reni Jusis, która wygrała wówczas m.in. z krążkiem Kalibra 44 „W 63 minuty dookoła świata”. Inny artysta, Mesajah, wykonujący reggae, wycofał zgłoszenie swojej płyty z konkursu, gdy zakwalifikowano go do kategorii „etno/folk”. Byli też jednak tacy, którzy swój sprzeciw wobec formuły konkursu wyrażali jedynie werbalnie. Na przykład Tymon Tymański, podczas wręczania mu Fryderyka w 1999 r. za płytę zespołu Kury „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”, uznanej za najlepszy album z muzyką alternatywną, powiedział: „Dziwnie się czuję na Fryderykach, gdyż zawsze patrzyłem na to jako osoba z zewnątrz, z marginesu społecznego, z tak zwanego offu, brzydziłem się tym, nienawidziłem tego, do dzisiaj tym gardzę. Zawsze przychodziły mi do głowy słowa: »mafia establishmentowa« oraz »zmowa wielkich koncernów«”. Ostatecznie artyście wyłączono mikrofon. To wszystko nie przeszkodziło mu jednak w odebraniu nagrody.

Zdarzały się też skandale innego rodzaju. W 1997 r. Agnieszka Chylińska, odbierając nagrodę dla zespołu O.N.A., wykrzyczała ze sceny słowa skierowane do nauczycieli: „F... off! Nienawidzę was!”. Dwa lata później Maciej Maleńczuk pojawił się na scenie prowadzony przez własną żonę na... smyczy. Z kolei w ostatnich latach często zdarzały się w wypowiedziach uczestników gali żenujące wycieczki polityczne, np. w 2021 r. Krzysztof Zalewski najpierw zabawił publiczność wierszykiem o pięciu i trzech gwiazdkach, a następnie pocałował w usta Ralpha Kamińskiego. Miejmy nadzieję, że w tym roku tego typu wydarzenia nie zdominują gali. W czasach, gdy duże sieci radiowe opierają swoje playlisty głównie na zachodnich przebojach, dobra polska muzyka potrzebuje prawdziwego wsparcia. Przewidywalne show ze skandalami w tle raczej temu nie służy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: