Jutro jest bardzo niepewne. Wolontariat hospicyjny to szczególna forma miłosierdzia

Maciej Rajfur

|

GN 11/2024

publikacja 14.03.2024 00:00

Kiedy poprawienie pozaginanych rogów i fałd w pościeli staje się niezwykłym czynem miłosierdzia. Rozmawiamy z Gabrielą Kamelą, koordynatorką wolontariatu w Hospicjum Bonifratrów im. św. Jana Bożego we Wrocławiu.

Jutro jest bardzo niepewne. Wolontariat hospicyjny to szczególna forma miłosierdzia Maciej Rajfur /foto gość

Maciej Rajfur: Spotykasz przypadkowego człowieka na ulicy i masz możliwość, by mu w kilku zdaniach wyjaśnić, czym jest wolontariat hospicyjny.

Gabriela Kamela:
Przede wszystkim wolontariusze to osoby z kompletnie różnych światów. I tego bym się nigdy wcześniej nie spodziewała. Wolontariat jest niczym innym jak towarzyszeniem chorym na ostatnim etapie ich ziemskiego życia. Dosłownie – towarzyszeniem. Wolontariusze nie robią niczego skomplikowanego. Są do dyspozycji naszych pacjentów, by porozmawiać, poczytać książkę, zrobić herbatę, wysłuchać, coś podać, pójść na spacer, a może pościelić odpowiednio kołdrę. Na przykład u nas pani Bogusia zawsze ma potrzebę, by poprawić jej pościel, bo nie lubi, jak są pozaginane rogi i fałdy na kołdrze. (uśmiech)

Co to znaczy, że macie wolontariuszy z różnych światów?

Chodzi o osoby, które zajmują się na co dzień kompletnie różnymi rzeczami. Przychodzą pracownicy korporacji, pracownicy służby zdrowia, niedawno zaś przyjęłam dwóch kleryków ostatniego roku seminarium. Robią kapitalną robotę na oddziale. Mam też w zespole kobietę, która jest bokserem. Kiedy obejmowałam funkcję koordynatora wolontariatu, miałam konkretnie sprecyzowane w głowie, jak wygląda modelowy wolontariusz. A nagle wszystko mi się odmieniło, gdy poznałam tych ludzi.

Z jakich powodów przychodzą na wolontariat?

Głównie żeby się sprawdzić. Niestety, często muszę odmówić chętnym dołączenia do zespołu wolontariuszy ze względy na dyskwalifikujące pobudki, np. kiedy w niedalekim czasie pożegnali kogoś bliskiego, mamę czy babcię. Nie przeszli jeszcze żałoby i zjawiają się na wolontariacie. Tak nie można. Trzeba najpierw dobrze przeżyć czas straty bliskiej osoby. W przeciwnym razie rozchwianie emocjonalne może rzutować na naszych pacjentów w hospicjum, a to niedopuszczalne. Nie będziemy ryzykować zdrowia jednej i drugiej strony. A bardziej pozytywnie, to ostatnio wiele razy usłyszałam zdanie: „Mam ogromne pokłady empatii” albo „jestem osobą wierzącą i słyszę wewnętrzny głos namawiający mnie, żeby spróbować pomagać w hospicjum”. To naprawdę niesamowite, że ludzie czują coś takiego. Widzę, że te uzasadnienia się powtarzają przy zgłoszeniach. Oni to odczytują jako powołanie wewnętrzne, jako misję.

Czyli utrata kogoś bliskiego dyskwalifikuje chętnego na wolontariat?

Niedawno przyszła do mnie kobieta i opowiadała, że zmarła jej mama na oddziale paliatywnym, a nie opiekowano się nią dość dobrze. Dlatego teraz chce w hospicjum pomagać, bo ma misję, by dać chorym to, czego jej mama nie otrzymała. Zalewała się przy tym łzami. Taka rozdygotana emocjonalnie osoba nie może przebywać przy pacjentach w ciężkich stanach. Wolontariusz musi być stabilny psychicznie, bo to on jest oparciem. W dodatku nie może być uzależniony od narkotyków czy leków, ani być dopiero co po zwalczeniu nałogu. W hospicjum znajduje się wiele lekarstw, np. morfina, które zwyczajnie kuszą. Nie skreślamy ludzi przez to, co przeżyli w swoim życiu, jednak musimy zadbać o bezpieczeństwo i komfort podopiecznych hospicjum oraz minimalizować ryzyko. Wolontariusz nie powinien tutaj załatwiać swoich spraw. To nie jest dobre miejsce dla osób interesownych oraz takich, które uważają, że rozwiążą tym jakiś swój problem. Wolontariat nie może być ucieczką czy plastrem na swoje rany.

Od czego zależy wasz czas spędzony w hospicjum?

Każdy wolontariusz sam sobie reguluje charakter i czas zaangażowania. Ustala, co może i na co wyraża zgodę. Gdzie leżą jego granice. Niektóre osoby boją się karmienia pacjenta, który ma problemy z połykaniem. Inni nie dadzą rady, by uczestniczyć w toalecie podopiecznych, bo nie mogą wytrzymać. Pewne sprawy są dla niektórych nie do przeskoczenia i to zrozumiałe. Niektórzy określają jasno swój cel: „Przyszedłem tutaj czytać chorym książki, towarzyszyć, trzymać za rękę”. I to też jest w porządku. Każdy określa swój zakres działania.

Na jaką konkretnie pomoc w hospicjum jest większe i mniejsze zapotrzebowanie?

Nie da się tego ustalić raz na zawsze, ponieważ mamy dużą rotację pacjentów na oddziale. Mówimy o czwartych stadiach chorób, np. nowotworowych. Tutaj ludzie przeżywają swoje ostatnie momenty. W ten poniedziałek możemy mieć cały oddział chorych, którzy będą chętni do rozmowy, a tydzień później już spotkamy inne osoby, zamknięte na wymianę zdań lub w stanie agonalnym. Pacjenci się też otwierają, ewoluuje czasem ich nastawienie, psychika. A zatem to sprawy bardzo dynamiczne, zmieniające się z dnia na dzień.

Czy w każdej chwili wolontariusz może przyjść i zrezygnować z pomocy w hospicjum?

Tak. Podpisujemy z nim umowę, ale ma możliwość, by ją zerwać w każdym momencie, bez tłumaczenia.

Jak duża jest rotacja ludzi?

Zdecydowanie większa jest u pacjentów. Mamy takich wolontariuszy, którzy przychodzą kilka lat, ale są tacy, co po kilku wizytach rezygnują. Utworzyła się grupa kilkudziesięciu stałych osób i grupa rotująca, zmienna. Zdarzają się tygodnie, kiedy przychodzą codziennie, a potem nadchodzą takie, że nie ma nikogo. Zatem nigdy nie jest ich za dużo. Dobrze, żeby było ich jak najwięcej.

Na co trzeba być przygotowanym, udzielając się w takiej misji?

Pogodzić się ze śmiercią. Czasami przychodzisz do jednej pacjentki parę miesięcy, a nagle pewnego dnia nie ma jej już w łóżku, bo umarła. Musisz być gotowy na każdą stratę. Czasem pacjenci wyjeżdżają do innego ośrodka, do rodziny, albo odchodzą na zawsze. Nie ma co ukrywać, że nawiązują się silne więzi między chorymi a wolontariuszami. Siłą rzeczy wytwarzają się relacje. Choć prosimy wolontariuszy, by nie przywiązywali się za wszelką cenę. Warto to robić rozsądnie, z głową. Musimy wiedzieć, że kogoś może zabraknąć z dnia na dzień. I co ważne, nie zostawiajmy niczego na ostatnią chwilę. Nie w tej rzeczywistości hospicyjnej. Jeśli masz ochotę z panią Kasią wyjść na spacer, poczytać jej książkę czy po prostu z nią pomilczeć – zrób to dzisiaj. Nie odkładaj tego, bo jej jutro jest bardzo niepewne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.