Kraje bałtyckie i gra Putina

Maria Przełomiec

|

GN 10/2024

publikacja 07.03.2024 00:00

Zbrojny atak Rosji na kraje bałtyckie jest obecnie bardzo mało prawdopodobny. Kreml jednak wciąż przygotowuje grunt pod możliwe w przyszłości agresywne działania.

Na Łotwie wszystkie wybory przez wiele lat do 2022 r. wygrywała uważana za prorosyjską partia Zgoda. Na zdjęciu wiec poparcia dla jej lidera w 2019 roku. Na Łotwie wszystkie wybory przez wiele lat do 2022 r. wygrywała uważana za prorosyjską partia Zgoda. Na zdjęciu wiec poparcia dla jej lidera w 2019 roku.
Yevgeny Antonov /TASS/Forum

Fragment książki pt. „2017. Wojna z Rosją” autorstwa gen. Richarda Shirreffa, byłego zastępcy naczelnego dowódcy Sojuszniczych Sił Zbrojnych w Europie: „(…) szczegółowo opowiedziała o infiltracji Rosyjskiego Związku Łotwy oraz o wszystkim, co wiedziano na temat planowanej manifestacji rosyjskojęzycznych mieszkańców kraju. Wspomniała też o obawach związanych z możliwą kontrmanifestacją łotewskich nacjonalistów. »Sądzimy, że to Rosjanie podburzają obie strony, żeby doprowadzić do zamieszek i stworzyć pretekst dla podjęcia działań ochronnych wobec swoich ludzi. Tak, jak stało się wcześniej na Krymie i wschodniej Ukrainie (…). Pora zacząć atak na kraje bałtyckie«, dodał po chwili prezydent cichym, ale nabrzmiałym groźbą głosem”. To literacka fikcja. Fikcją nie są natomiast coraz częściej powtarzające się rosyjskie groźby pod adresem Litwy, Łotwy i Estonii. I tak 27 stycznia na uroczystościach z okazji 80. rocznicy przerwania niemieckiej blokady Leningradu Władimir Putin potępił kraje bałtyckie za łamanie praw człowieka, czyli prześladowania rosyjskojęzycznych mniejszości. Wcześniej, 16 stycznia, oberwało się Łotwie, zdaniem rosyjskiego przywódcy siłą usuwającej z kraju rosyjskojęzycznych obywateli. „Wydarzenia, które mają obecnie miejsce na Łotwie i w innych państwach bałtyckich, kiedy wyrzuca się naród rosyjski, są bardzo poważne i bezpośrednio wpływają na bezpieczeństwo naszego kraju” – grzmiał Putin, dodając, że jeżeli ktoś „postępuje po świńsku, ryzykuje, iż sam zostanie po świńsku potraktowany”. 6 lutego MSZ oskarżyło kraje bałtyckie o utrudnianie Rosjanom głosowania w marcowych wyborach prezydenckich.

Część mediów, w tym poczytny niemiecki dziennik „Bild”, podniosło alarm. Eksperci jednak uspokajają, że w tej chwili prawdopodobieństwo ataku zbrojnego Rosji na kraje bałtyckie jest bardzo nikłe, nie wykluczają jednak, iż Kreml podobnymi wypowiedziami przygotowuje grunt pod przyszłe agresywne działania.

Realne zagrożenie?

W czasach ZSRS istniały dwa regiony, w które chętnie przenosili się emerytowani oficerowie sowieckiej armii. Pierwszym, ze względu na klimat, były okolice Mineralnych Wód na Kaukazie, drugim – republiki bałtyckie, uważane za najbardziej zachodnią, czyli cywilizowaną część Związku Sowieckiego. To jeden z powodów, dla których Litwa, Łotwa i Estonia stały się jedynymi członkami UE i NATO posiadającymi stosunkowo duże skupiska rosyjskiej ludności. Na Łotwie Rosjanie stanowią 25 proc. mieszkańców. Estonia ma 24 proc. rosyjskojęzycznych obywateli. Najmniej, bo zaledwie 5 proc., liczy rosyjska mniejszość na Litwie.

Liczby te znajdują odbicie na scenie politycznej trzech państw. Na Łotwie przez 11 lat (2011–2022) wszystkie wybory wygrywała uważana za prorosyjską Socjaldemokratyczna Partia Zgoda, zyskując od 20 do 25 proc. poparcia. Co prawda nigdy nie udało jej się zdobyć większości wystarczającej do rządzenia państwem, królowała jednak w samorządach Rygi, czyli stolicy, oraz drugiego co do wielkości Dyneburga (Daugavplis). Po inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku poparcie dla Zgody gwałtownie spadło. Straciła ona nie tylko elektorat łotewski, ale także prorosyjski. Reprezentująca obecnie najbardziej radykalnych rosyjskojęzycznych wyborców partia Dla Stabilności (powstała w wyniku rozłamu w Zgodzie) ma 5-, 6-procentowe poparcie i w zasadzie żadnego wpływu na łotewski parlament.

Estońskich rosyjskojęzycznych wyborców skupia istniejąca od wielu lat Estońska Partia Centrum, będąca do niedawna jednym z trzech głównych ugrupowań politycznych. Wywodził się z niej m.in. premier Jurii Ratas, co jest o tyle zrozumiałe, że EPC uchodzi za partię umiarkowaną w narracji i wyważoną w postępowaniu. Radykalnie prorosyjskich działaczy skupia powstały dwa lata temu ruch Koos, czyli Razem. Tyle że nawet w zdominowanej przez Rosjan przygranicznej Narwie Koos nie jest w stanie zdobyć większego poparcia.

Mniejszość rosyjska na Litwie jest najmniej liczna i dlatego jej wpływy polityczne są raczej marginalne. Aby przekroczyć wymagany 5-procentowy próg wyborczy, litewscy Rosjanie jednoczą się od kilkunastu lat z Akcją Wyborczą Polaków na Litwie. Ugrupowanie to długo było znane z prorosyjskich sympatii, widocznych jeszcze po 2014 roku, czyli po zajęciu przez Rosję Krymu i Donbasu. Teraz jednak, jak ocenia ekspert ds. Państw Bałtyckich z Ośrodka Studiów Wschodnich Bartosz Chmielewski, sytuacja się zmieniła i w głównym nurcie litewskiej polityki trudno znaleźć kogoś publicznie wyrażającego sympatie czy to do Rosji, czy do Białorusi.

Rosyjskojęzyczna mniejszość miała nie tylko legalnie istniejące ugrupowania. W jej szeregach byli także mniej oficjalni, za to bardziej niebezpieczni agenci wpływu oraz tzw. pożyteczni idioci, uważający, że propagowanie dobrych stosunków z Rosją przynosi im zysk polityczny.

Piąta kolumna?

Od czasu odzyskania na początku lat 90. niepodległości rosyjska mniejszość była traktowana przez władze krajów bałtyckich nieufnie, co znalazło odbicie w dosyć restrykcyjnych, zwłaszcza na Łotwie i w Estonii, ustawach o obywatelstwie. Konieczność zdawania przez osoby, które zamieszkały w tych krajach po 1940 roku, egzaminu z języka państwowego i znajomości konstytucji zaowocowała pojawieniem się tzw. bezpaństwowców (ok. 6 proc. w Estonii i 11 proc. na Łotwie), czyli ludzi bez obywatelstwa, z definicji bardzo podatnych na rosyjskie wpływy. Obawy Tallina i Rygi z nimi związane miały dosyć uzasadnione podstawy. Świadczyć o tym mogą rozruchy, do jakich doszło w stolicy Estonii w kwietniu 2008 roku, podczas przenoszenia z centrum miasta na cmentarz pomnika żołnierzy sowieckich i ciał pochowanych pod nim czerwonoarmistów. W inspirowanych przez Moskwę zamieszkach zginęła wówczas jedna osoba, a 44 zostały ranne. Z kolei w Rydze regularnie dochodziło do starć rosyjskich i łotewskich nacjonalistów podczas organizowanych przez rosyjskie stowarzyszenie „Rodina” manifestacji z okazji 9 maja. W 2014 roku władze zakazały tych obchodów. Było to dwa miesiące po zajęciu przez Rosjan Krymu.

Zdaniem Bartosza Chmielewskiego to właśnie wydarzenia z roku 2014 zapaliły czerwone światło w głowach Litwinów, Łotyszy i Estończyków. Temat ewentualnych wewnętrznych zagrożeń wywołanych przez rosyjskojęzyczną mniejszość na stałe wszedł do debaty publicznej, nie tylko w krajach bałtyckich. Pojawiały się artykuły przestrzegające, że do rosyjskiej interwencji mogłoby dojść np. w estońskiej przygranicznej Narwie czy łotewskim Dyneburgu, miastach zamieszkanych w większości przez rosyjską mniejszość. Na razie jednak nic nie potwierdza separatystycznych inklinacji rosyjskojęzycznych mieszkańców trzech państw. Mimo że, jak zauważa Bartosz Chmielewski, od 2022 roku, czyli od wybuchu pełnoskalowej rosyjskiej wojny z Ukrainą, Łotwa i Estonia przeprowadzają kolejne etapy desowietyzacji swojej przestrzeni publicznej. Likwidowane jest nauczanie w języku rosyjskim, ogranicza się używanie tego języka w przestrzeni publicznej, nakłada restrykcje na rosyjskie media, usuwa pozostałe jeszcze, głównie na Łotwie, pomniki sowieckich bohaterów, zaostrza ustawy migracyjne. Na Łotwie np. znowelizowana ustawa zobowiązuje rosyjskich obywateli mających prawo stałego pobytu w tym kraju do zdania do 1 września 2024 r. egzaminu z języka łotewskiego na poziomie A2. Jeżeli tego nie zrobią, będą musieli wyjechać. To właśnie ta poprawka i wydalenie w styczniu tego roku z Łotwy rosyjskiego działacza Borysa Katkowa wywołały wściekłość Kremla. Żadne z tych działań jednak nie wzbudziło większych protestów rosyjskojęzycznej mniejszości.

W związku ze zbliżającymi się wyborami prezydenckimi Rosja zażądała, by władze państw bałtyckich zorganizowały lokale i zapewniły możliwość bezpiecznego głosowania przebywającym na ich terytoriach rosyjskim obywatelom (na Łotwie to ponad 2 proc. mieszkańców, w Estonii i na Litwie mniej). Najwyraźniej Kreml uważa, że byłaby to jakaś legitymizacja pseudowyborczej farsy (wynik głosowania jest już znany). „Stwarzanie trudności podczas wyborów może spowodować poważne protesty wśród rosyjskiej ludności zamieszkującej kraje bałtyckie, gdyż ich konstytucyjne prawa byłyby łamane” – ostrzegła niedawno Tallin, Rygę i Wilno rzecznik rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa. Ostatecznie estońskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zezwoliło Rosji na otwarcie na swoim terytorium jednego lokalu wyborczego – w ambasadzie w Tallinie. Być może podobnie postąpią Łotwa i Estonia. Ministrowie spraw zagranicznych bałtyckiej trójki wydali natomiast wspólne oświadczenie, w którym stwierdzili, że „zbliżające się »wybory« prezydenckie w Rosji nie będą ani wolne, ani uczciwe. W warunkach całkowitego rozprawienia się z opozycją i niezależnymi mediami, przy braku wiarygodnych alternatywnych kandydatów i bez międzynarodowego monitorowania, wybory te będą pozbawione legitymacji demokratycznej”.

Nie ma się czego bać?

Amerykański Instytut Studiów nad Wojną napisał niedawno, że obecnie nic nie wskazuje na prawdopodobieństwo ataku Rosji na kraje bałtyckie, niezależnie od pretekstów. Jednocześnie eksperci think tanku nie wykluczają, że „Putin tworzy sprzyjające warunki do przyszłych agresywnych działań za granicą, realizowanych pod pretekstem ochrony Rosjan zamieszkałych w krajach byłego ZSRS”. Rok temu międzynarodowa grupa dziennikarzy śledczych z Estonii, Litwy, Szwecji, USA oraz niezależnego rosyjskiego Dossier Center dotarła do dokumentów administracji kremlowskiej dotyczących rosyjskiej strategii wpływu na kraje bałtyckie, mającej doprowadzić do odzyskania przez Moskwę kontroli nad tym terytorium.

Przyjęta najprawdopodobniej jeszcze przed inwazją na Ukrainę strategia została rozpisana do 2030 roku i przewidywała m.in. organizowanie protestów rosyjskojęzycznej ludności. Nie tylko w obronie języka rosyjskiego oraz sowieckich pamiątek, ale także przeciwko natowskim instalacjom przeciwlotniczym i bazom w trzech państwach. Powodem do rosyjskiej interwencji miało stać się zagrożenie, jakie Moskwa dostrzegłaby w polityce władz Litwy, Łotwy i Estonii. Dziwnie przypomina to scenariusz rosyjskich działań w 2014 roku na Ukrainie. Oczywiście trwająca wojna zmieniła sytuację. Rosja zajęta jest gdzie indziej, ale jeżeli Putin nie dostanie zdecydowanej odprawy, historia może się powtórzyć. Nie dzisiaj, nie jutro, nie za rok, ale np. przy okazji kolejnej sześcioletniej kadencji Władimira Władimirowicza…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.