Darz Bór. Zrozumieć myśliwych

Katarzyna Widera-Podsiadło

|

GN 10/2024

publikacja 07.03.2024 00:00

Doświadczają hejtu, spotykają się z wyzwiskami, nawet groźbami. Myśliwi. Czy na to zasłużyli?

Brak wiedzy na temat łowiectwa powoduje, że myśliwych spotykają hejt i niezasłużona krytyka. Brak wiedzy na temat łowiectwa powoduje, że myśliwych spotykają hejt i niezasłużona krytyka.
istockphoto

Byli pierwszą grupą społeczną, która odpowiedziała na apel o poparcie rolniczych protestów. Dlaczego wspierają rolników? Bo wiele ich łączy. Jak mówi myśliwy Kamil Kulejewski z Ostoi Sądeckiej, są na siebie skazani, bo większość polowań odbywa się na gruntach rolnych. Koła łowieckie są zobligowane przez państwo do zarządzania zwierzyną w stanie wolnym, czyli do regulowania populacji. Jednocześnie koła łowieckie odpowiadają za szkody wyrządzone przez zwierzynę na obszarach rolnych, a także za szacowanie tych szkód. – Myśliwi robią to w ramach gospodarki łowieckiej nieodpłatnie. Można powiedzieć, że niemal codziennie utrzymują kontakt z rolnikami, ponieważ szacują szkody, prowadzą prace prewencyjne, by do tych szkód nie dochodziło, i organizują polowania – tłumaczy K. Kulejewski. Z tytułu szkód rocznie blisko 130 mln zł trafia do rolników.

Warto podkreślić, że tak jak cała Polska podzielona jest na województwa, powiaty i gminy, tak również podzielona jest administracyjnie na obwody łowieckie. Są tereny wyłączone, jak parki narodowe czy granice administracyjne miast, ale zdecydowana większość leży w granicach obwodów łowieckich. Myśliwi w każdym obwodzie mają zatwierdzany przez wiele instytucji (m.in. gminy, izby rolne, nadleśnictwa) tzw. roczny plan łowiecki, poprzedzony inwentaryzacją zwierzyny. To pozwala określić, jaka jej ilość musi być zredukowana. A gdyby nie prowadzić polowań? Kamil Kulejewski wskazuje, że wówczas szkody byłyby coraz wyższe, wypadków komunikacyjnych z udziałem zwierzyny łownej byłoby również więcej: – Przykładem są łosie, na które od kilkunastu lat nie wolno polować. Ich udział w wypadkach komunikacyjnych drastycznie wzrósł – mówi myśliwy. Podkreśla, że jeśli koła łowieckie nie wywiązałyby się z założonych planów łowieckich, państwo nałożyłoby na nie kary finansowe i inne sankcje, np. odebranie dzierżawy obwodu łowieckiego. Podobnie stanie się, jeśli myśliwi nie wykonają planów odstrzału sanitarnego dzików zarządzonego przez stacje sanitarno-epidemiologiczne.

Czas na zmiany?

Myśliwi protestują, bo dmuchają na zimne. Kiedy czytają, jakie postulaty przedstawiają tzw. aktywiści, boją się, że jeżeli natychmiast nie zareagują, to gdy decyzje zapadną, będzie za późno. A to będzie oznaczało koniec tradycji łowieckich i koniec myślistwa. Z czym się nie zgadzają? – Myśliwym proponuje się odejście od noktowizji i termowizji, co spowoduje, że nie będą w stanie realizować odstrzałów sanitarnych. Nie podoba się im również zapis dotyczący polowań zbiorowych, które mają być ograniczone lub wręcz zakazane. To nierealne, ponieważ 50–60 proc. planów jest realizowanych właśnie podczas polowań zbiorowych – tłumaczy K. Kulejewski. – Jeśli tych polowań nie będzie, to my tego planu nie zrealizujemy. Ale też uważamy, że nie będzie można karać kół łowieckich za niezrealizowanie planów, bo próbuje nam się odebrać stosowne narzędzia.

Trudno sobie dziś wyobrazić, jak będzie wyglądała skala zniszczeń wyrządzonych przez zwierzęta na polach rolników czy w lasach, ale również w granicach wiosek i miast. Choć można to prześledzić na przykładzie inwazyjnego gatunku szopa pracza, który dociera do Polski z zachodu. Zwierzę to nie tylko roznosi wiele chorób, w tym groźną wściekliznę, ale i jest dla polskiej przyrody i jej rodzimych gatunków bardzo niebezpieczne. Zagraża ptactwu, ponieważ jest drapieżnikiem niszczącym lęgi ptaków gniazdujących na ziemi czy na drzewach i w dziuplach, a także płazom. Tam, gdzie są szopy, giną niemal całkowicie dzięcioły. – Myśliwi wspólnie z leśnikami odbudowują populację głuszca i cietrzewia w Polsce, których dość duża liczba jest w borach dolnośląskich. Niestety, jest tam również szop pracz, a gniazda głuszca i cietrzewia znajdują się na ziemi. Dlatego redukcja tego drapieżnika jest bardzo intensywna, zwłaszcza że populacja tych zwierząt szybko się rozwija. Są jednak też takie miejsca jak park narodowy, obszar ściśle chroniony, w którym my nie możemy polować, a np. u ujścia Warty jest „wylęgarnia” szopów praczy. Są też na Mazurach. Na takim terenie powinni działać myśliwi specjalnie przeszkoleni, bo jeśli się to nie stanie, w ciągu kilkunastu lat wyginą tutaj rodzime gatunki ptaków.

Nie tylko zabijają

Przez wiele lat myśliwy i sokolnik Henryk Mąka opiekował się Ośrodkiem Rehabilitacji Dzikich Zwierząt przy Stacji Badawczej Polskiego Związku Łowieckiego. Leczył i rehabilitował dzikie zwierzęta, które ktoś przynosił do ośrodka: jeże, sarny, ptaki drapieżne. Obserwował brak właściwej edukacji dotyczącej dzikich zwierząt i szerzej – przyrody. – Zdarzało się, że przywożono do nas zdrowe zwierzęta, np. małe sarenki, które znaleziono w lesie. Ktoś dochodził do wniosku, że skoro nie ma matki w pobliżu, to zwierzę jest opuszczone i może sobie samo nie poradzić. Ludzie nie mają świadomości tego, że np. mały koźlak przez tydzień, dwa sam leży w lesie – tłumaczy H. Mąka. – Dlaczego matka się oddala? By swoim zapachem nie ściągać na małego niebezpieczeństwa ze strony drapieżników. Czeka, aż małe stanie na nogi i będzie potrafiło w sytuacji zagrożenia uciekać z nią. Oczywiście przychodzi je nakarmić, a następnie oddala się, ale tak, że ma je na oku. Dla takiego maleństwa największą traumą jest wyrwanie go przez człowieka z tego leśnego środowiska.

– Tylko dzięki leśnikom i myśliwym mamy dziś w Polsce żubry, bobry, wilki czy sokoły wędrowne, bo żadna inna organizacja na terenie Polski nie wspierała tych gatunków i mogły całkowicie wyginąć – dodaje Kamil Kulejewski. Ubolewa, że mimo to hejtuje się myśliwych. – Media pokazują nas głównie wtedy, gdy podczas polowania zdarzy się jakieś nieszczęście. Bardzo rzadko pokazuje się dobro, które czynimy poza myślistwem. Przykładem niech są zawody strzeleckie sprzed kilku tygodni, kiedy zbieraliśmy pieniądze na leczenie chorego dziecka. Udało się zebrać 40 tys. zł – opowiada. Koła łowieckie organizują też wiele imprez dla dzieci, np. Dzień Dziecka, podczas którego jest wiele zabawy, ale też kontaktu ze zwierzętami. Myśliwy Aleksander Skrzydłowski od lat obserwuje, jak chłonne wiedzy tego rodzaju są dzieci. Jako ojciec dwóch synów ogromnie żałuje, że nie może ich zabierać na polowania, bo zakazuje tego ustawa z 2018 roku, podnosząc wiek uczestników polowania do 18. roku życia. – Jesteśmy jedynym państwem w świecie, gdzie granica wieku jest tak wysoka. To zupełnie dla nas niezrozumiałe. Gdybym mógł dziś wziąć chłopaków na polowanie, na pewno na początek nie brałbym w ogóle broni. Wziąłbym wabik, aparat, poszedł z nimi na skraj lasu, na ambonę (myśliwi je budują i remontują), i o poranku pokazałbym, jak przyroda budzi się do życia – mówi.

Trauma na całe życie?

Myśliwi, którzy wywodzą się z rodzin o tradycjach łowieckich, wspominają, że nigdy nie przeżyli traumy związanej z polowaniem. – Strzelectwem zaraził mnie dziadek. Chodziłem na polowania od 7. roku życia. Ale wtedy dziadek przy mnie na polowaniu nie strzelał. On mnie uczył szacunku do przyrody, jej rozumienia. Dopiero gdy miałem około 14 lat, padł przy mnie pierwszy strzał do zwierzęcia. Po latach przygotowań nie przeżyłem z tego powodu traumy, to było następstwo tego, o czym wcześniej mówił dziadek. Ponieważ pochodzę ze wsi, nieraz widziałem, jak babcia szła na podwórko, łapała kurę, ucinała jej głowę i przygotowywała z niej rosół. Dla mnie jako dziecka była to zupełnie normalna rzecz – opowiada Kamil Kulejewski. W przeszłości normalne było towarzyszenie ojcu np. w polowaniu. W ten sposób młody człowiek zdobywał wiedzę, umiejętności i zacieśniał relację z ojcem. – Nasze dzieci są świetnie przygotowane do trudnych warunków, nabywają umiejętności survivalowych, które mogą się przydać w życiu dorosłym w najmniej spodziewanym momencie, chociażby zagrożenia wojennego – dodaje A. Skrzydłowski.

Brak wiedzy na temat łowiectwa powoduje, że myśliwych spotykają hejt i niezasłużona krytyka. – My nie oczekujemy od nikogo, by nas kochał, my oczekujemy szacunku i zrozumienia – mówi Kulejewski i porównuje myślistwo z gospodarstwem rolnym, podkreślając, że dobry gospodarz o swoje bydło i trzodę dba, bo z tego żyje. Tak samo myśliwi dbają o zwierzynę w lesie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.