Proste historie

GN 21/2011

publikacja 27.05.2011 00:36

To opowieści o zaufaniu maluczkich. O wierze tych, którzy szturmując bramy królestwa, stają się jak dzieci. Czy to nie o nich myślał Jezus, wołając: Wysławiam Cię, Ojcze, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom?

Bóg wybrał to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców – przypominał św. Paweł Bóg wybrał to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców – przypominał św. Paweł
fot. Roman Koszowski

Zostałem wezwany z posługą do chorego będącego w stanie niebezpieczeństwa śmierci – wspomina ks. Paweł Buchta, proboszcz parafii Świętych Piotra i Pawła w Katowicach. – Byłem wówczas wikarym w parafii św. Marii Magdaleny w Tychach. Ubrałem się i ruszyłem. Zabrałem Najświętszy Sakrament i oleje. Podszedłem pod wskazany adres. Domeczek, drzwi otwarte. Wszedłem do środka, nikogo nie ma. Pusto. Na stole piękny obrus, postawione świece. Wszystko przygotowane, ale w domu nie ma żywego ducha. Wychodzę na zewnątrz, patrzę, a pod szopą jakiś staruszek rąbie drzewo. Odwrócił się i zawołał: „O, jesteście księżoszku, to dobrze. To ja was wzywałem do namaszczenia. Mieszkam tu sam, córka przychodzi, by się mną opiekować”. Weszliśmy do pokoju. Zdjął buty, położył się na łóżku i mówi: „Będzie ksiądz maścić wedle starego zwyczaju: nogi, głowę. Bo to wszystko grzeszyło”. Wyspowiadał się, przyjął sakrament namaszczenia, Komunię świętą. Pomodliliśmy się wspólne. Spojrzałem mu w oczy i mówię: „Ale chyba trochę na wyrost zawołał pan księdza?”. „Dlaczego?”. „Przecież pan jeszcze drzewo rąbie!”. A on westchnął: „A księżoszku, nie dziś, to jutro. Odchodzę stąd. A drzewo rąbię dla wnuczki, bo ona tu będzie mieszkała. Chcę, by miała czym palić przez pół roku. Idzie zima. Mnie nie będzie, a ona jeszcze będzie korzystać z tego drewna”. Wróciłem na plebanię. Moje zdumienie było przeogromne, gdy po dwóch dniach do drzwi dzwoni kobieta: „Tata zmarł. Chcę zamówić Mszę”. Włosy na głowie stanęły mi dęba.

Aniele, kombinuj!

Podobny przykład ufnej, prostej wiary spotkałem, gdy pracowałem w Tarnowskich Górach – dopowiada ks. Buchta. – Miałem tam parafiankę, panią Klarę. Współpracowała z ks. Blachnickim przy jego pierwszych oazach. Staruszka, po osiemdziesiątce. Była bardzo schorowana, nie mogła poruszać się o własnych siłach. „Ale ja jestem w dobrej zażyłości z Aniołem Stróżem – opowiadała mi. – Wie ksiądz, jak bardzo chcę iść do kościoła, to wołam mego anioła i mówię mu: »Zrób coś. Dziś jest świętego Benedykta i ja muszę być w kościele. Kombinuj coś!«. I wie ksiądz, ubieram się powoli, biorę laseczkę i idę. Córka wie, że nie można mi się wtedy przeciwstawiać, bo Anioł Stróż jest ze mną (śmiech). I wie ksiądz, zawsze jakimś cudem do tego kościoła dochodzę”.

Śmierć jak wigilia

– Pani Klara Anderska pracowała przez kilkadziesiąt lat w pszowskiej zakrystii – wspomina ks. prof. Jerzy Szymik. – Niskiego wzrostu, drobnej budowy ciała. Była tytanem pracy i dobrą duszą całej parafii. Znali ją wszyscy. Ona też znała Pszów na wylot. Kiedy w zakrystii pojawiał się ktoś zamawiający Mszę św., pani Klara była w stanie napisać mu z pamięci dwustronicowe zalecki, obejmujące detalicznie i dokładnie całe zmarłe bliższe i dalsze pokrewieństwo, oraz – jakżeby inaczej – tzw. dusze opuszczone, których tajemniczy status i los najbardziej mnie w ministranckim dzieciństwie intrygował. Zresztą właśnie nas, rozwydrzonych małych ministrantów, trzymała nadzwyczaj krótko, korzystając czasem z pomocy drewnianych (i, jak doskonale pamiętam, bardzo twardych) wieszaków. Była panną, całym jej życiem był Kościół, parafia i jej sprawy. Pamiętam, że dużo się modliła w samotności, wertując w ciszy, w pustym kościele, gruby i mocno podniszczony modlitewnik. Od tamtej pory, kiedy czytam o prorokini Annie, córce Fanuela, która, jak pisze św. Łukasz: „nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą”, wtedy zawsze myślę o pani Klarze. I wierzę, że ona też myśli, pamięta i pomaga. Communio sanctorum. Świętych obcowanie. Pani Anna Gojny też była pszowską zakrystianką w latach 80. i 90. ubiegłego wieku. Jej pogrzeb odbył się 10 lutego 1999 roku, pamiętam. Wszyscy, którzyśmy ją znali, wiemy: w łupince szczupłego, schorowanego ciała mieszkała wielka, pokorna i życzliwa wszystkim dusza. Trzy lata przed śmiercią powiedziała mojej mamie podczas sprzątania kościoła: „Pani Szymikowa, jo się ciesza na śmierć jak na Wilijo...”.

Ucieczka z łagru

Niepozorna staruszka Mieczysława Faryniak szturmowała niebo, by na doliny Spisza Bóg wylał deszcz łask. Gdy pojawiła się w ukrytym między Tatrami i Pieninami Dursztynie, zaczęły się tu dziać same „przypadkowe” rzeczy. Młodzi, którymi się zajmowała, wstępowali do zakonów, swą oazę znalazł tu ksiądz Blachnicki, częstym gościem w pustelni był kardynał Wojtyła, obok jej pustelni wystartowały pierwsze w Polsce spotkania muzyków chrześcijan. Wielu „Spisoków” nie ma pojęcia, że mieszkali obok jednej z największych polskich mistyczek. Może i dobrze? Skoro sama prosiła: „Od pragnienia, aby mnie chwalono, wybaw mnie, Jezu”. – Nie opowiem o pani Mieczysławie, bo musiałabym opowiadać godzinami – śmieje się piosenkarka Antonina Krzysztoń. – Opowiem inną krótką historię. Ojciec mojej przyjaciółki Franciszek Konador trafił w czasie wojny do kopalni pod Baku. I stała się rzecz niesamowita, świadcząca o jego ogromnym zaufaniu. Cudem uciekł z łagru. Przedzierał się do Polski. Szedł, trzymając w dłoni medalik Matki Boskiej. Wyczerpany zapukał do drzwi rodzinnego domu w Wilnie. Był tak brudny, że najbliżsi rozebrali go już w progu. Miał zaciśniętą pięść. Zaciskał ją na maryjnym medaliku. Nie mógł rozprostować dłoni. Zdrętwiała do tego stopnia, że przez trzy dni musiał moczyć ją w wodzie. Moja przyjaciółka Maja Berlińska prowadzi rodzinny dom dziecka. Robi wokół siebie sporo dobra. Skąd ona ma tyle poweru, tyle siły do życia? – zastanawiałam się. Zrozumiałam to dopiero, gdy opowiedziała mi historię swego ojca.

Mama mówi „nie”

– Rozmawiała często z duszami czyśćcowymi i traktowała to jako rzecz absolutnie oczywistą – nasz redakcyjny kolega Franciszek Kucharczak wspomina panią Filomenę Nycz, gospodynię na probostwie w Radoszowach. – Opowiadała na przykład, że przychodził do niej zmarły brat i prosił o modlitwę. „Kiedyś powiedziałam mu: »Właściwie to ja już za ciebie dość się modliłam. Masz żonę, dzieci, to one będą się teraz modlić« – wspominała. – Ale jeszcze tej nocy prziszoł i godo, żebych tego absolutnie nie robiła!”. Kiedyś chciałem przeprowadzić z nią wywiad do GN. Miała opowiedzieć o swojej zmarłej matce. Powiedziała: „Dobrze, Franuś, przyjdź”. Przyszedłem. Krzątała się na probostwie. Podniosła głowę i mówi: „Franuś, mam kłopot. Bo jo się z tobą umówiła, ale mama mi pedziała, że ona nie chce rozgłosu. »Jo nie chca – mówiła ze śląskim akcentem – żeby to było opisane«. No to jo jej godom: »Mamo, ale jo się już umówiła z panem Frankiem«. – A ona odrzekła: »To mu powiedz, że to bydzie już nieaktualne«” (śmiech). A przecież jej mama nie żyła od lat! Pan Bóg potwierdzał często skuteczność jej modlitw. Pani Filomena bardzo kochała Maryję. Zmarła w dzień Zwiastowania. Wchodziła po schodach na plebanię, zasłabła, usiadła i tak już pozostała. Moja mama powiedziała wówczas: „Dziś pani Filomena poszła do nieba”. Nie „umarła”, ale „poszła do nieba”. To było oczywiste. Promieniowała z niej ogromna dobroć. Świętość. Prostota.

Cicho!

Prostoty modlitwy uczyłem się nie od niepiśmiennego pastuszka, ale od… arystokraty. Od sędziwego mnicha sypiącego z rękawa cytatami z Orygenesa, Arystotelesa i Tolkiena. Ojciec Joachim Badeni wyjaśniał mi: „Spotkanie z Bogiem to uczestniczenie w Jego prostocie! Do Niego trzeba podejść »po prostu«. Bez żadnej wielkiej szkoły, bez żadnej kombinacji! Nie trzeba nawet niczego mówić!”.

– W tym roku w pierwszą rocznicę śmierci o. Joachima postanowiłem uczcić pamięć zakonnika, słuchając jego konferencji – wspomina o. Paweł Kozacki, przeor klasztoru, w którym umierał dominikanin. – Dostałem nową książkę z płytą CD. „Jedyna książka na rynku wydawniczym, która jest zapisem cyklu konferencji o. Badeniego wraz płytą CD z oryginalnymi nagranymi konferencjami” – głosiła reklama. Włożyłem płytkę do odtwarzacza, siadłem wygodnie w fotelu i zamieniłem się w słuch. A tu… cisza. Podchodzę do aparatury, zwiększam natężenie głosu: cisza… Przekładam płytkę do komputera. „Może to nagranie w mp3, którego nie czyta odtwarzacz? Cisza… „Co jest? Może ojciec Joachim zaczął konferencję od chwili milczenia i zaraz zacznie mówić?”. Przerzuciłem płytkę do odtwarzacza i słucham: cisza. 24 minuty i 29 sekund ciszy! Przypomniałem sobie, co mi ojciec Joachim kiedyś w czasie spowiedzi mówił o wyciszeniu. Nie spodziewałem się jednak, że rok po swojej śmierci zadba o to, bym się zatrzymał i posiedział w ciszy.

„Przypatrzcie się, bracia, powołaniu waszemu! – wzywa św. Paweł. – Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć”. – Przed chwilą – podsumowuje ks. prof. Jerzy Szymik – podczas telefonicznej rozmowy, powiedziała mi młoda katechetka wyraźnie przemęczonym głosem, po całym dniu strojenia kwiatami kościoła na dzień Pierwszej Komunii „swoich” dzieci: „Wie ksiądz, móc przebywać cały dzień w kościele poczytuję sobie za wielką łaskę. To piękne móc tu być. Do tego praca z kwiatami”. Kto wie, może nasz świat jednak będzie ocalony, skoro były na nim (i są) takie kobiety?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.