Jak święty Józef mydlarnią pokierował. Joanna wytwarza mydła jak lekarstwo

Agata Puścikowska

|

GN 09/2024

publikacja 29.02.2024 00:00

Prababcia była dzielną kobietą. Joanna też jest. A Noemi… będzie.

Joanna Mazur-Niedziela prowadzi mydlarnię  we własnym domu. Joanna Mazur-Niedziela prowadzi mydlarnię we własnym domu.
Archiwum Joanny Mazur-Niedzieli

Ta jej pracownia i sklepik – niewielkie, skromne, czyściutkie i pachnące. Jasne, pastelowe i kobiece. Sklep stacjonarny z tyłu domu jednorodzinnego działa od sierpnia. A niemal wszystkie prace, by sklep mógł funkcjonować, Joanna Mazur-Niedziela wykonała sama. Majster samouk z temperamentem.

Takie to spełnienie marzeń przy pomocy… św. Józefa. Tym samym Mydlarnia Józefy – bo tak nazywa się firma Joanny – to już nie tylko pracownia, nie tylko sklep internetowy, ale i przytulne miejsce, w którym można dotknąć, wypróbować, powąchać. I spotkać się w dobrym, babskim gronie, by zadbać o siebie.

Zawiła droga

– W naszym życiu, działaniu, planach jest palec Boży. Czasem coś się dziwnie układa, bywają problemy, które jednak do czegoś dobrego prowadzą – uśmiecha się Joanna. – Poza tym nigdy nie wiemy, do czego jesteśmy zdolni, dopóki nie zawierzymy. Bo to Pan Bóg uzdatnia, daje siłę i narzędzia, by zmieniać świat wokół siebie, by służyć innym ludziom. Przecież w życiu właśnie o to chodzi: by służyć swoją pracą. Z miłością. Taka praca ma wartość i przynosi najlepsze efekty.

Joanna jest z wykształcenia filologiem angielskim. W zawodzie nie pracowała jednak nigdy. – Język angielski był dodatkiem w pracy, którą podejmowałam. Pracowałam w korporacjach przy planowaniu produkcji, w zarządzaniu obiektami przemysłowymi. W dużych wrocławskich firmach. To była praca ciężka, dość niewdzięczna. Oczywiście sporo się uczyłam. Ale każdy kolejny rok był trudniejszy i bardziej wyczerpujący…

Szczególnie gdy jest się też żoną i mamą dwójki dzieci. – Syn Józef i córka Tycjana byli mali, praca na etacie nie ułatwiała łączenia ról mamy i kobiety aktywnej zawodowo. Czułam się zmęczona, ale nie bardzo wiedziałam, czy mogę w jakiś sposób pokierować swoim życiem zawodowym tak, by było ciekawsze i lepsze. By nasze życie rodzinne raczej na tym zyskiwało, niż traciło…

Dwa lata przed pandemią rodzina nagle i niespodziewanie otrzymała możliwość przeniesienia się z mieszkania w bloku do jednorodzinnego domu w Nadolicach Wielkich pod Wrocławiem. – Po ludzku nie mieliśmy na to szans. Modliliśmy się jednak regularnie, powierzaliśmy rodzinę św. Józefowi. Okazja, która do nas przyszła, była zaskoczeniem. Przeprowadziliśmy się do domu z ogródkiem – wspomina Joanna. – W ogrodzie zastałam nawet drewnianą altankę, o której wcześniej marzyłam.

W niewielkiej kotłowni ze starym piecem, z boku domu, na szafce, rodzina postawiła malutką figurkę św. Józefa…

Zrób mydło

W czasie gdy rodzina układała sobie życie w nowym miejscu, Joanna i jej mąż zmagali się z problemami zdrowotnymi. – Mąż miał poważne alergie, ja podobnie. Nie mogliśmy używać nawet kosmetyków z aptek. Uczulały i powodowały nieznośne zmiany skórne – opowiada Joanna. – Szukałam takich specyfików, które chociaż nie będą nam szkodzić. I kiedyś, przypadkiem, na szkolnym kiermaszu w salezjańskiej szkole trafiliśmy na mydełka robione ręcznie z naturalnych składników. Poczuliśmy różnicę na własnej skórze.

Wbrew pozorom dobrych kosmetyków naturalnych jest na rynku… jak na lekarstwo. Któregoś razu pół żartem, pół serio mąż Joanny stwierdził: „A może byś zrobiła sama takie mydła? Będziemy przynajmniej wiedzieć, co w środku jest”. Co prawda, to prawda. Ale jak zacząć? Z czego? – Chodził za mną ten pomysł. Zaczęłam czytać, uczyć się. Wciągało mnie to coraz bardziej. I w pewnym momencie po prostu zaczęłam mydła robić – uśmiecha się Joanna. I pokazuje swoje pierwsze mydło lawendowe. – Ten skład, który wymyśliłam, jest tak dobry, że mydło nie potrzebowało żadnych zmian ani ulepszeń. I cały czas polecam je klientom.

Jak mówi Joanna, „mydło wciąga”. Gdy raz się je zrobi, powącha go i dotknie, gdy w końcu użyje się na własnej skórze, nie chce się przestać. – Mydło dobre to takie, które tworzy warstwę ochronną, a skóra staje się miła w dotyku. Większość mydeł dostępnych na rynku niszczy lipidową warstwę ochronną skóry, a to ma dla naszego zdrowia fatalne skutki – mówi Joanna.

– Doszliśmy do wniosku, że warto byłoby się tym dobrem podzielić. Przygotowywać więcej mydeł i legalnie sprzedawać. Przeszłam więc ścieżkę prawną, nauczyłam się wszystkiego, co potrzebne do tego, by produkować na nieco większą skalę. Wcześniejsze doświadczenie w pracy też mi się przydało. Zaczęłam sprzedawać – najpierw same mydła, przez internet i wśród znajomych. Miałam cały czas jeszcze etat, a moją firmę powoli rozkręcałam „po godzinach”, bez dotacji, własnymi środkami. O marketing nie umiałam zadbać i nie miałam na to czasu. Powierzałam wszystko Panu Bogu, św. Józefowi, Maryi.

Z czasem Joanna zrezygnowała z etatu, a prócz mydeł zaczęła też produkcję kremów, peelingów, balsamów czy szamponu w kostce. Wszystko działo się w domu, w niewielkiej pracowni. Gdy klientki chciały przyjechać, powąchać, dotknąć i sprawdzić, również dłużej porozmawiać, by dobrać produkt idealny, Joanna zapraszała je do własnego salonu.

Prababcia Józefa

A firma otrzymała wdzięczną nazwę: Mydlarnia Józefy. – To po mojej prababci. Mieszkała przed wojną pod Lwowem, wiem, że była niezwykle energiczna, zaradna, pracowita. Nie potrafiła usiedzieć w miejscu, miała pozytywną siłę wewnętrzną, która pchała ją do różnych działań. Na przykład po wojnie, na Ziemiach Odzyskanych, zarabiała, sprzedając wodę sodową. A saturator skonstruowała sama. Mój tata mówił, że mam po niej charakter.

Jednak czasem jest w życiu i tak, że mimo zaradności i pracowitości dzieją się rzeczy trudne. – Kilka lat temu nagle straciliśmy źródło ogrzewania. Nie mogliśmy zdobyć paliwa, było nieosiągalne na lokalnym rynku. To było tuż przed narodzinami naszego trzeciego dziecka. Przez zimę dogrzewaliśmy się prądem, co dało koszmarnie wysokie rachunki i wywołało spory kryzys w domowym budżecie. Nie bardzo wiadomo było, czy i jak się z tego podniesiemy. Dodatkowo bardzo ciężko zachorował mój mąż. Jego życie wisiało na włosku. Powierzałam to wszystko Panu Bogu, wierzyłam, że nam pomoże. Mąż modlił się do św. Józefa. Jednocześnie budzące się marzenie, by otworzyć sklep stacjonarny, wydawało się nierealne. Bo gdzie taki sklep wynająć, za co? I jak?

Po pewnym czasie pojawiła się możliwość, by skorzystać z jednego z programów proekologicznych: chodziło o zmianę sposobu ogrzewania na nowoczesne, na pompę ciepła. – Najpierw byłam sceptyczna. Ale byliśmy pod ścianą. Finansowo pomogli nam przyjaciele. W efekcie z dawnej kotłowni zniknął stary piec. I zdałam sobie sprawę, że jest to dla mnie szansa. W tym miejscu mogę otworzyć sklep!

Nie było to jednak proste również i dlatego, że Joanna opiekowała się już wtedy maleńką Noemi. Noemi urodziła się we wrześniu 2022 roku. Imię córki? Oczywiście od biblijnej Noemi – kobiety dzielnej, zaradnej i ofiarnej.

Kobieta dzielna

Joanna niemal wszelkie prace przy adaptacji kotłowni na sklep wykonywała sama. Mąż pracował zawodowo poza domem, dowoził materiały. – Nawet gniazdko elektryczne sama przenosiłam. Mam to chyba po dziadku, który był elektrykiem. Któregoś dnia kułam ścianę wiertarką z dużą mocą. Wszystko zrobiłam świetnie, ale potem dobę nie mogłam ruszyć ręką. Ból ogromny.

W sierpniu, po wielu miesiącach prac, malutki sklepik był gotowy i Joanna przyjęła pierwsze klientki. Na niewielkich półkach stoją słoiki i słoiczki. Dobroczynne masło shea, kremy pachnące olejkami eterycznymi najlepszej jakości, hydrolat różany, balsamy do ust. – Wszystko to robię sama. O tu, w pracowni obok. Podgrzewam, mieszam, dodaję, dolewam. I powstaje „magia”, czyli naturalne kosmetyki. Olejek „Moja słodycz” jest wyborny, a inspiracją do jego stworzenia była córeczka Noemi. Dominują tu nuty orientalna i kwiatowa. Można używać jako naturalnych perfum…

Noemi biega po pracowni i sklepie. Szesnastomiesięczna, rozbiegana i rozczochrana energia. – Nie jest łatwa praca z maluchem. Józef i Tycjana jeżdżą do jednej szkoły, ale na dwie zmiany. Lecz umiem być elastyczna, co jest w tym kluczowe. Przygotowuję jednorazowo kilkadziesiąt mydeł i kremów. Nie produkuję zbyt dużo, by wszystko było świeże. Bo przecież nie używam konserwantów. Gdy dany produkt się sprzedaje, dorabiam kolejną partię.

Sklep, choć mały, jest schludny i zadbany. Wszystko leży tu na właściwym miejscu. Paczki ze składnikami poukładane osobno, osobno suszą się wykonane mydła. Na białej tablicy wypisane to, co już udało się zrobić, i to, co czeka Joannę w kolejnych dniach. – Żeby wszystko działało, żeby nic się nie marnowało, bo przecież składniki są bardzo drogie, wszystko skrupulatnie liczę i planuję. Ten biznes to jednak wciąż bardziej pasja i chęć pomagania ludziom niż sposób na wielki zarobek.

Joanna receptury opracowuje sama. Ulepsza je, czasem zmienia. Szuka nowych rozwiązań. Stali klienci dopisują, zachęcają nowych. Szczególnie chętnie przychodzą do Joanny osoby z problemami skórnymi, alergiami. – Robię bezpłatne konsultacje, dzięki czemu możemy najlepiej dobrać pielęgnację do potrzeb konkretnej osoby. To daje mi wielką satysfakcję i radość, bo naprawdę pomagam ludziom – mówi. Do tego dochodzi zwykłe życie domowe: ogarnąć dzieci, ugotować i posprzątać. – Sama się o to prosiłam. I dużo lepiej mi się żyje teraz, mimo obowiązków, niż wcześniej, w korporacji na etacie. Robię to, co lubię, mam kontrolę również nad domem.

Nad pracownią wisi franciszkański krzyż. Mała figurka Józefa nadal wszystkiego bacznie pilnuje. A Madonna, stara ikona, jest ustawiona tuż przy półce z kosmetykami. – Ja odpowiadam sama za cały ten projekt. A Oni mnie wspierają i błogosławią. Tak to widzę.

Mała Noemi, oczywiście tuż przy mamie, grzebie paluszkiem w kremie. Taka zabawa najlepsza. Może kiedyś wyrośnie na dzielną, silną i sprawczą kobietę – jak jej mama i praprababcia Józefa.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.