Proszę Kościołem gęby nie wycierać

ks. Dariusz Kowalczyk

|

GN 21/2011

publikacja 26.05.2011 13:28

Każda prawdziwa reforma Kościoła rozpoczyna się od budzenia wiary.

Proszę  Kościołem  gęby nie wycierać ks. Dariusz Kowalczyk jezuita, wykładowca teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie

W jednej z internetowych dyskusji na temat odszkodowań dla wspólnot wyznaniowych za ukradzione im przez PRL dobra ktoś napisał: „Z jednej strony Kościołowi należy się zwrot majątku, a z drugiej, skoro przy jego zwracaniu dopuszczano się oszustw, to teraz nie sposób zaufać Kościołowi, że ma rację”. Przyznam, że jak słyszę tego rodzaju „mądrości”, to burzy się we mnie krew. Bo jak ma się nie burzyć, kiedy nagminnie stosuje się odpowiedzialność zbiorową i oczernia cały Kościół, a szczególnie wszystkich duchownych, gdy tymczasem to konkretne osoby, które bynajmniej całego Kościoła nie reprezentowały, coś zrobiły lub czegoś nie zrobiły. Sposób pisania o sprawach kościelnych jest taki, że ludziom wszystko miesza się ze wszystkim, i jak coś niedobrego wydarzy się w kółku różańcowym w Pcimiu Dolnym, to zaraz różni komentatorzy ubolewają nad Kościołem jako takim.

To prawda, że Kościół jest wspólnotą wiary, której przewodzą biskupi, wśród których prymat (nie tylko honorowy) przynależy Biskupowi Rzymu. Istnieje zatem coś takiego jak nauczanie Kościoła. Zawarte jest ono m.in. w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Słusznie zatem mówimy, że Kościół głosi zmartwychwstanie Jezusa i Jego obecność w Eucharystii, albo że zdecydowanie przeciwstawia się aborcji. Jeśli jednak jakaś np. fundacja umocowana przy jakimś zakonie złamie prawo kraju, na terenie którego działa, to nie tylko absurdem, ale oszczerstwem jest twierdzenie, że Kościół łamie prawo. Nie wolno tak mówić! Prawo złamała konkretna osoba reprezentująca konkretną fundację, która jest w określony sposób umocowana w przestrzeni prawa kościelnego i państwowego.

Przy konkretnych odszkodowaniach za majątek zagrabiony różnym podmiotom kościelnym (diecezjom, parafiom, prowincjom zakonnym, stowarzyszeniom i fundacjom) to nie Kościół jako taki prowadził sprawy, ale te właśnie podmioty, każdy na własną odpowiedzialność i w jakiejś mierze odpowiedzialność tych, którzy ewentualnie mogliby je realnie skontrolować. Stosowanie zbiorowej odpowiedzialność i obwinianie całego Kościoła za każdą jednostkową sprawę jakiegoś kościelnego podmiotu jest bezsensowne i niesprawiedliwe. To jest tak, jak gdyby karać wszystkich właścicieli prywatnych starających się o odszkodowania (a wielu z nich odebrało różne nieruchomości) za to, że jeden z nich dopuścił się machlojek. Zacytowany na początku internauta nie widzi problemu, aby twierdzić, że „teraz nie sposób zaufać Kościołowi, że ma rację”. Z taką logiką to nie sposób było zaufać apostołom, bo jeden z Dwunastu, Judasz, okazał się zdrajcą.

Nie neguję oczywistej prawdy, że grzechy członka wspólnoty Kościoła osłabiają całą wspólnotę. Jeśli katolik świecki oszukuje i kradnie, to tym samym umniejsza Kościół, którego jest członkiem. Jeśli duchowny czyni zło, to jeszcze bardziej niż świecki osłabia wspólnotę wierzących, gdyż jest za nią bardziej odpowiedzialny z racji powołania. Widząc grzech we własnych szeregach, Kościół musi się oczyszczać i nawracać zgodnie z soborowym wezwaniem: Ecclesia semper reformanda. Jako członkowie duchowej wspólnoty nosimy w jakiś sposób nawet ciężar grzechów tych, którzy żyli wiele wieków przed nami. Dlatego Jan Paweł II mógł w Roku Jubileuszowym prosić o wybaczenie za grzechy przeszłości, za które współcześni katolicy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Nawiasem mówiąc, papież nie znalazł – niestety – naśladowców w innych wspólnotach wyznaniowych i państwowych, z których żadna nie wydukała prostego „przepraszam” za swe winy wobec katolików. Tych duchowych zależności nie należy jednak mylić ze zbiorową odpowiedzialnością oraz z językiem oskarżeń, że skoro jeden oszukał, to cały Kościół oszukał i nie można mu ufać.

Ludziom wydaje się, że skoro Kościół ma swoją hierarchiczną strukturę, to duchowni tworzą coś w rodzaju wojska, gdzie rozkazy płyną nieustannie z góry na dół i wszystko jest pod ścisłą kontrolą. Otóż tak nie jest. Istnieje oczywiście władza kościelna, która podejmuje różne decyzje, ale opiera się ona przede wszystkim na zaufaniu i wspólnej wierze w charyzmaty, jakie swojemu Kościołowi daje Chrystus. Biskupi i przełożeni nie mają wojska, policji, prokuratorów, wywiadu, urzędów skarbowych, by kontrolować podwładnych. Narzędzia, jakimi dysponują, są „słabe” w tym sensie, że ostatecznie odwołują się do dobrej woli i ewangelicznej duchowości. Czepianie się przy każdej okazji „Kościoła”, a szczególnie biskupów, że nie dopilnowali, że w porę nie przyłapali i nie zdemaskowali, sugerowanie, że być może byli w zmowie, itd., to dobry sposób na walkę z Kościołem, któremu niekiedy sprzyjają różni naiwni lub zmanipulowani z jego wnętrza.

Benedykt XVI w książce „Światłość świata” z uśmiechem stwierdził, że „Stalin miał rację co do tego, że papież nie ma żadnej dywizji i nie może rozkazywać”. Po czym zauważył, że z jednej strony papież jest bezsilnym człowiekiem, a z drugiej spoczywa na nim wielka odpowiedzialność, „aby trwała wiara, która scala ludzi”. Każda prawdziwa reforma Kościoła rozpoczyna się od budzenia wiary i powrotu do osobistej i wspólnotowej więzi z Jezusem. Już św. Paweł pisał o „głupstwie przepowiadania”, które jest głównym orężem Kościoła. Widząc zło, nazywajmy je konkretnie po imieniu i wzywajmy do naprawy sytuacji, ale Kościołem gęby sobie nie wycierajmy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.