Wiedza dla zrozumienia

Dobrze jest więcej wiedzieć po to, żeby więcej rozumieć.

Wiedza dla zrozumienia

Jakoś wracają do mnie słowa biblijnego mędrca Koheleta: „Nie ma pamięci o tych, co dawniej żyli, ani też o tych, co będą kiedyś żyli, nie będzie wspomnienia u tych, co będą potem” (1,11).

Rzeczywiście, nie ma pamięci – chyba że się ją utrwali. Ludy nieznające pisma kręciły się w kółko, powtarzając błędy swoich przodków. Inaczej było tam, gdzie ludzie nauczyli się utrwalać słowa, czyny i myśli.

My pismo znamy. Praktycznie wszyscy, co ma przełożenie na globalny postęp kulturowy, technologiczny i wszelki inny. Kiedyś wydanie książki było takim wysiłkiem i tyle kosztowało, że nie publikowało się byle czego. Potem słowo publikowane taniało, aż nastały media społecznościowe, w których każdy może za darmo obdarzyć ludzkość swoimi przemyśleniami. Problem dzisiejszego czasu jest więc taki, że wobec niebywałej nadpodaży tekstów, często niesprawdzonych i mało wiarygodnych, czytamy niekoniecznie to, co trzeba, a tym samym wyciągamy nieadekwatne wnioski. Szczególnie narażona na przekłamania jest, uważam, historia Kościoła. Sporo się o niej mówi, ale najczęściej dla udowodnienia, jak złą instytucją jest Kościół. Drastycznym tego przykładem jest histeria rozpętana w 2021 roku wokół rzekomych masowych grobów dzieci indiańskich w Kanadzie. Miały to być ofiary warunków panujących w szkołach prowadzonych przez Kościół. Zanim okazało się, że to wszystko zostało wyssane z palca, zdewastowano ponad 60 kanadyjskich kościołów, a i tak mało kto przyjmuje prawdę do wiadomości.

Takie rzeczy, w połączeniu z autentycznymi zgorszeniami i skandalami, przyczyniają się z jednej strony do wzrostu agresji wobec Kościoła, a z drugiej do przesadnego dramatyzowania po stronie katolickiej. Mówią ludzie, że chrześcijański świat się rozpadł. „Mamy największy kryzys w historii Kościoła!” – słyszę często. Tak może mówić ktoś, kto z historii Kościoła zna tylko niewielkie wyrywki. Temu, co mamy teraz, daleko do tego, co było w Europie choćby 500 lat temu, gdy wskutek reformacji całe państwa zaczęły odpadać od Kościoła, księża, a nawet biskupi masowo porzucali swój stan, zakonnicy i zakonnice odchodzili z klasztorów, połowa Europy zmieniła wyznanie, a cały kontynent pogrążył się w wojnach na tle religijnym.

Nie chodzi o pocieszanie się, że kiedyś było jeszcze gorzej, chodzi o świadomość, że kryzys zwiastuje nadejście uzdrowienia i wzrostu. Ten schemat powtarzamy zresztą we własnym życiu, które także jest pasmem kryzysów i wychodzenia z nich. Na ogół dla siebie znajdujemy usprawiedliwienie popełnionych błędów – na przykład takie, żeśmy byli młodzi i nie rozumieliśmy pewnych spraw, które dziś są dla nas jasne.

Miło by było, gdyby ludzie podobną wyrozumiałość okazywali wobec procesów historycznych i nie dawali się napuszczać, w imię rewolucyjnego wzmożenia, na deptanie przeszłości. Rozsądny człowiek powinien rozumieć przecież, że nie da się sprawiedliwie ocenić minionych zjawisk bez uwzględnienia ich kontekstu kulturowego, społecznego czy politycznego.

Nie ma się co nadymać, że my wiemy więcej niż przodkowie, bo wiedza to nie mądrość. W każdej epoce byli ludzie mądrzy nie tyle pakietem informacji, ile zdolnością wyciągania wniosków z tego, co wiedzieli. Dobrze jest więcej wiedzieć po to, żeby więcej rozumieć. Między innymi to, że prawdziwy rozwój dokonuje się jedynie w tym, co dobre. Ludzie doskonalić się mogą tylko w cnotach. W grzechach można się wyłącznie kręcić w kółko. Miłość jest twórcza, a grzechy nie są oryginalne. Wszystkie błędy, odstępstwa i herezje, zdrady i bunty – to wszystko już kiedyś było i jeśli teraz się pojawia, to tylko w zmienionym kostiumie. W środku jest zawsze ta sama, nudna i zapyziała pycha.

Kiedy te procesy rozumiemy, inaczej oceniamy to, co było i co dzieje się dzisiaj – spokojniej i bardziej świadomie. A to wielka wartość, jaką otrzymujemy dzięki znajomości historii.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.