Heretyk zasługuje na proces

Jacek Dziedzina Jacek Dziedzina

|

Historia Kościoła 02/2024

publikacja 29.02.2024 00:00

Pojawienie się procedury inkwizycyjnej to był skok cywilizacyjny: przejście od samosądów czy ordaliów do realnego rozumnego osądu. Od oskarżenia o herezję i następnie wrzucenia do wody czy nakazu biegania z rozpalonym prętem w celu „sprawdzenia” niewinności za pomocą „siły wyższej”, do oskarżenia o herezję i dania możliwości wykazania swojej niewinności – mówi o. Tomasz Gałuszka OP w drugim odcinku rozmów o źródłach i historii inkwizycji.

Heretyk zasługuje na proces ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ

Jacek Dziedzina: Przeciętny XXI-wieczny konsument treści medialnych pojęcie inkwizycji spontanicznie łączy z Kościołem w średniowieczu. Uznaje, że to rzeczywistość naturalnie związana z Kościołem i w jego ramach funkcjonująca. Historyk podziela taką perspektywę?

O. Tomasz Gałuszka OP: Z pewnością odpowiedź w rodzaju: „Inkwizycja to dzieło Kościoła” nie oddaje prawdy o tym zjawisku. Jako historyk powiem tak: procedura inkwizycyjna była nowatorskim sposobem radzenia sobie z tym, co wydarzyło się w wiekach XI i XII, kiedy na nowo pojawił się problem herezji, rozumianej jako błąd w rozumowaniu w sprawach wiary.

Herezje nie pojawiły się jednak nagle w XI wieku.

Oczywiście, ale ludzie wtedy zaczęli na nowo interesować się kwestią błędów w myśleniu, błędnymi poglądami, za którymi podążała błędna praktyka. Ostatnie prawdziwe, wielkie herezje, kiedy ludzi naprawdę ten problem interesował, wystąpiły w IV wieku. To wiek, w którym chrześcijaństwo stało się już oficjalną religią Cesarstwa Rzymskiego, wiek, w którym działali wybitni intelektualiści chrześcijańscy, a więc ludzie, którzy rozumieją, że wielkość człowieka polega na tym, iż jest jedyną na tym świecie istotą myślącą, zdolną do kontemplacji. I kiedy pojawią się heretycy, czyli ludzie, którzy błądzą w myśleniu i działaniu, będą powstawały całe traktaty, wymierzone a to w manichejczyków, a to w donatystów i innych.

W tę walkę z heretykami włącza się również państwo rzymskie.

Tak, bo władze orientują się, że heretycy rozbijają to, co jest wtedy traktowane jako podstawowa zasada porządku, czyli pewna uniformitas, to znaczy jednolitość i jednomyślność w światopoglądzie, w systemie wartości. Mamy zatem z jednej strony zachwyt nad ludzkim intelektem, z drugiej urzędników państwowych, którzy zastanawiają się, co zrobić z ludźmi, którzy myślą inaczej niż większość. Nie chcą dopuścić do pluralizmu myślenia, bo to – w ich mniemaniu – rozbije jedność cesarstwa.

I jedność Kościoła, więc władze państwowe i kościelne znajdują chyba wspólny język w walce z heretykami.

Nawet św. Augustyn, nasz wspaniały ojciec Kościoła, autor „Wyznań”, który jest niezwykle wrażliwym teologiem, równocześnie nie może znieść sytuacji, w której pojawiają się donatyści, grupa, która podważa choćby legalność święceń biskupich. Zwolennicy Donata powołują się na dawne zwyczaje, czego Augustyn nie jest w stanie tolerować, więc pisze traktaty wymierzone w donatystów, ale również nawołuje władze świeckie do zaprowadzenia porządku. Jeżeli nie da się zwalczyć herezji słowem, to w takim razie trzeba użyć przemocy.

Wyłania nam się tutaj obraz św. Augustyna jako protoplasty późniejszej inkwizycji?

Ważniejsze i przełomowe jest to, że w roku 397 cesarze Arkadiusz i Honoriusz wprowadzają zasadę lex Quisquis – pierwsze prawo przeciwko tym, którzy dopuszczają się obrazy majestatu. Nowe prawo mówi, że herezja jest takim samym przestępstwem crimen laesae maiestatis jak przestępstwo uderzenia we władcę. Ono zostaje wprowadzone do kodeksu Teodozjusza, później Justynian to powtarza w VI wieku. Od tego momentu herezja to już nie jest tylko kwestia myślenia czy wyznawania jakichś poglądów sprzecznych z prawdami wiary. Herezja staje się zbrodnią obrazy majestatu władcy, karaną tak samo jak zdrada państwa.

W ten sposób prawo rzymskie przygotowało grunt dla późniejszej inkwizycji?

Tak trzeba by powiedzieć, bo to jest naprawdę kluczowy moment dla rozwoju prawa, bez niego nie jesteśmy w stanie zrozumieć zjawiska inkwizycji. Patrzenie na herezję jako na zbrodnie w IV, V i VI wieku można by porównać do traktowania dziś jako zbrodni na przykład pedofilii. Wiemy doskonale, że przestępcą jest nie tylko ten, kto dopuszcza się aktów pedofilskich, ale również osoba, która kryje pedofila. Każdy z nas dzisiaj, bez względu na to, czy mamy światopogląd prawicowy, czy lewicowy, zgodzi się z tym, że pedofilia jest zbrodnią. A jeśli ktoś próbuje to niuansować i mówić, że nie każdy akt pedofilski jest zły, spotyka się z oczywistym potępieniem. Dokładnie tak samo traktowano herezję w okresie, o którym tutaj mówimy.

Mamy jednak pewną lukę czasową: ostatnie wielkie herezje występują w IV wieku, ściganie ich przez prawo staje się faktem od IV do VI wieku, ale następnie przez blisko 500 lat herezje nie znajdują się w centrum zainteresowania władz świeckich i kościelnych. Dlaczego dopiero w XI, a bardziej nawet w XII wieku pojawia się procedura, którą dziś określamy inkwizycyjną?

I to jest bardzo ważna kwestia. Bo od IV wieku zaczynają się wędrówki ludów, a w V, VI i VII wieku są już zjawiskiem tak znaczącym, że przedefiniowują Europę, jej kształt kulturowy i tożsamość. I nikt w tym okresie nie ma czasu na zajmowanie się kwestiami intelektualnymi. Od V do XI wieku wszystkie ludy barbarzyńskie poszukują swojego miejsca w Europie – Frankowie we Francji, Wizygoci w Hiszpanii, Ostrogoci i Longobardowie w Italii, Słowianie na naszych ziemiach… Wszyscy wędrują i nikt nie myśli o pisaniu ani zajmowaniu się intelektem. Mówimy oczywiście o Europie Zachodniej, bo problemy dogmatyczne są nadal roztrząsane w Konstantynopolu, chociaż tam to też się powoli kończy, gdyż w wieku VII pojawia się islam – i tam też skończą się spory doktrynalne, ponieważ będzie trzeba po prostu zająć się zapewnieniem bezpieczeństwa. Dlatego właśnie wczesne średniowiecze w ogóle nie zajmuje się herezją, nie ma procesu inkwizycyjnego w sprawach herezji, bo ludzie mają naprawdę inne problemy. Muszą przeżyć. Jedynymi ośrodkami intelektualnymi są klasztory benedyktynów i innych zakonów, ale to są nieliczne środowiska. Podobnie dzisiaj nikt nie pyta, jak na Ukrainie wygląda rozwój życia intelektualnego i kulturalnego, ponieważ trwa wojna, trzeba po prostu przeżyć, walczyć o byt.

Ktoś może wyciągnąć z tego wniosek, że pokój i dobrobyt sprzyjają rodzeniu się herezji.

W przypadku wczesnego średniowiecza można, mocno uogólniając, tak właśnie powiedzieć. Nie ma herezji, ponieważ nie ma ku temu warunków, po prostu ludzie żyją czymś innym. Sytuacja radykalnie zmienia się właśnie w XI wieku. Chrystianizacja Europy jest już faktem, mamy christianitas, a zatem wytworzona zostaje pewna jedność. Większość barbarzyńców i różnych plemion przyjmuje chrzest, tworzy się zatem pewna unifikacja systemu wartości. To sprawia, że można przejść na kolejny poziom zaspokajania ludzkich potrzeb, czyli na zajęcie się kulturą i życiem intelektualnym.

Średniowieczny raj?

Niezupełnie. Z jednej strony, owszem, mamy pewien wspólny chrześcijański światopogląd, ale jeśli chodzi o kwestię radzenia sobie z podstawowymi elementami życia społecznego, na przykład z konfliktami, to tutaj wszystko dopiero raczkowało. Wśród ludów istniała procedura skargowa. Pojawiał się ktoś, kto czuł się skrzywdzony, składał skargę do jakiegoś przedstawiciela, sędziego lub kogoś wyznaczonego do rozstrzygania sporów – to mógł być wójt czy władca danego grodu, właściciel ziem. I zazwyczaj takie sprawy były rozwiązywane szybko, a oskarżony mógł się wykupić, jeśli miał na to środki. Ale co zrobić w sytuacji sporu, w którym osoba oskarżona mówi, że jest niewinna? Najbardziej znanym i prostym sposobem były tzw. ordalia, czyli sądy Boże. Te sprawy były zostawiane Bogu, sile wyższej, która miała rozstrzygnąć spór. To scheda po kulturze barbarzyńskiej, przedchrześcijańskiej, przedprawnej. Stosowano je między innymi w sprawach małżeńskich, było to na przykład ordalium krzyża: małżonkowie stawali przed krzyżem, rozpościerali ręce i kto wcześniej je opuścił, bo nie miał już sił, był uznawany za winnego. Znane były również ordalia ognia: rozpalano kawałek sztabki metalu i wręczano osobie oskarżonej, ona zaś miała albo trzymać to przez pewien czas, albo przejść parę kroków z tą sztabką, a następnie odpowiednia „komisja lekarska” po kilku dniach patrzyła, w jaki sposób ręka się goi. Jeśli goiła się źle, ogłaszano, że taka osoba była winna. Jeszcze innym ordalium była próba wody: oskarżonego wrzucano do czystej wody; jeżeli się topił, to oznaczało, że jest niewinny, bo wierzono, że czysta woda nie przyjmie winowajcy, a jeśli się nie topił, był uznawany za winnego – czysta woda nie chciała go przyjąć. Najbardziej klasycznymi ordaliami były oczywiście pojedynki – winny jest ten, kto pojedynek przegra. Generalnie chodziło o to, że tym, co ma rozstrzygnąć o czyjejś winie lub niewinności, jest siła wyższa.

To przekonanie pokutuje do dzisiaj, ale jednak w XI wieku następuje jakaś wyrwa w tym zabobonnym myśleniu?

W wieku XI wszystko zaczyna się zmieniać, bo ludzie zaczynają sobie zadawać pytania o to, kim jesteśmy i czy człowiek nie powinien reprezentować sobą wyższych norm moralnych i w ogóle myślenia. Jako pierwsi zajmują się tymi kwestiami duchowni. Przełomowe okazują się lata 30. i 40. XI wieku, kiedy pojawia się najgorszy papież w dziejach, Benedykt IX, który jest takim papieżem wczesnego średniowiecza par excellence: brutalny, rozpustny, nawet pogański w sposobie działania, kompletnie nie rozumie tego, jaki pełni urząd, nawet jest gotów sprzedać swój urząd – czy też go sprzedał. Równocześnie w otoczeniu tego zepsutego papieża pojawia się grono wybitnych uczonych, m.in. benedyktyn brat Hildebrand, czyli przyszły Grzegorz VII, a także Piotr Damiani, przyszły święty i doktor Kościoła. Całe to grono chce czegoś więcej, chce wyjścia poza zwykłe, naturalne spełnianie ludzkich potrzeb, jakim jest vis generativa, czyli płodzenie, oraz vis nutritiva, czyli odżywianie. I od 1046 roku zaczyna się pojawiać grupa papieży, ale również pewna elita, dziś powiedzielibyśmy think tank, która projektuje kompletnie nową wizję Kościoła jako instytucji, ale również pewną nową wizję człowieka – z jego intelektem, myśleniem. Ówczesne elity intelektualne widzą, że większość ludzi to analfabeci, którzy nie czytają, którzy załatwiają sprawy między sobą tak, jak dzisiaj załatwiają je różnego typu gangi, mafie. Decyduje siła, a nie rozum. I od drugiej połowy XI wieku elity rozumieją, że aby ucywilizować współczesnego im człowieka, trzeba sobie jakoś poradzić z tą naturalną potrzebą rozstrzygania konfliktów przemocą. I tutaj Kościół robi niezwykłe rzeczy. To są takie maluteńkie kroczki, którymi próbuje ucywilizować istniejące sposoby rozwiązywania konfliktów. Na przykład ludzie organizują tak zwane wróżdy, czyli krwawe najazdy na siebie poszczególnych rodów, więc elity kościelne wpadają na pomysł: skoro nie możemy tego zatrzymać, trzeba to jakoś inaczej skanalizować, zaproponować ludziom coś w zamian i uregulować tę sytuację. Wtedy zaczynają się pojawiać słynne przepisy dotyczące Pax et Treuga Dei, czyli pokoju i rozejmów Bożych, tzn. ścisłego określenia, w jakich dniach nie wolno organizować tego szukania sprawiedliwości na własną rękę, czyli owych najazdów, kiedy nie wolno stosować przemocy wobec drugiej strony.

Obraz Josepha Nicolasa Roberta-Fleury’ego przedstawiający Galileusza przed inkwizycyjnym trybunałem.   Obraz Josepha Nicolasa Roberta-Fleury’ego przedstawiający Galileusza przed inkwizycyjnym trybunałem.
WIKIMEDIA

Po jedenastu wiekach chrześcijaństwa Kościół niejako musiał zaczynać od początku i tłumaczyć tak oczywiste rzeczy?

W takich warunkach Kościół działał, mówimy przecież o społecznościach powstałych z barbarzyńskich ludów. I te działania Kościoła to była fantastyczna rzecz, bo to było pierwsze w tamtych warunkach racjonalne radzenie sobie z przemocą. Pojawia się na przykład przepis, że można wprawdzie rozstrzygać konflikty, stosując przemoc, ale tylko od poniedziałku do środy, bo w czwartek Pan Jezus był w Ogrójcu, w piątek umarł, w sobotę leżał w grobie, a w niedzielę tym bardziej nie wypada… Później dochodzi zakaz najazdów w święta, uroczystości patronalne, na terenie parafii, w której jest odpust. Nagle pojawia się ogromna ilość regulacji, która sprawia, że ówczesny człowiek zaczyna się zastanawiać, w jaki sposób powinien rozstrzygać konflikty. Nie można już było tego robić za pomocą ordaliów, które zaczynają być coraz częściej zakazywane.

Nie tylko z powodów teologicznych, ale czysto zdroworozsądkowych?

Oczywiście, przecież ordalia były zaprzeczeniem racjonalnej natury człowieka. Coraz mocniej zdawano sobie sprawę z tego, że zamiast posługiwać się discretio, czyli zdolnością rozstrzygania, oraz inquisitio, czyli zdolnością poszukiwania prawdy, zadawania pytań, jedynym sposobem na rozstrzyganie tego, kto ma rację, było np. bieganie z rozpalonym metalem… Zrozumiano, że jest to wystawianie Boga na próbę, traktowanie Go instrumentalnie. Dlatego też kościelni intelektualiści uznali, że racjonalnym sposobem roztrząsania sporów będzie ustanowienie obiektywnego sędziego i stosowanie prawa. I nastąpił powrót do prawa rzymskiego. Odgrzebano na nowo stare kodeksy. Osobą kluczową jest tu najwybitniejszy prawnik XII wieku, Gracjan. W roku 1140 tworzy pierwszą kodyfikację prawa kanonicznego, które łączy w sobie zarówno rozporządzenia, jak i elementy prawa rzymskiego, ale też różne wypowiedzi papieży.

Procedura inkwizycyjna to również jego robota?

Gracjan próbuje odpowiedzieć na pytanie, co zrobić, jeżeli ktoś sprzeciwia się nauczaniu Kościoła, zaczyna głosić heretyckie tezy. A w wieku dwunastym herezje zaczynają odżywać. Pojawiają się grupy, które głoszą tezy odstające od oficjalnego nauczania Kościoła. Na przykład katarzy, ale też waldensi i wielu innych. I tutaj są zalążki tego, co później zostanie nazwane procedurą inkwizycyjną.

Można powiedzieć, że procedura ta ucywilizowała sposoby rozwiązywania konfliktów?

Na pewno była wynikiem niezwykłego namysłu nad rozumnością człowieka i przyczyniła się do rozwoju cywilizacyjnego. I na tym polega nieporozumienie związane z mówieniem o inkwizycji, bo ja mam coś innego na myśli, a ktoś, kto mnie słucha, myśli prawdopodobnie tylko o palonych na stosach czarownicach. A procedura inkwizycyjna to coś, co ma swój ślad nawet w dzisiejszym polskim systemie prawa karnego, który ma charakter inkwizycyjno-skargowy. I Bogu dziękować, że tak jest, bo alternatywą byłyby ordalia albo pojedynki.

Mówimy o XII wieku jako przełomowym dla regulacji prawnych, ale formalnie sama procedura inkwizycyjna w trybunałach kościelnych pojawiła się dopiero w pierwszej połowie XIII wieku?

Tak, ale ja dlatego tak dużo mówiłem o Lex Quisquis i o Gracjanie, ponieważ korzenie tego, co my znamy pod hasłem „inkwizycja”, nie są tylko kościelne – jest ona przede wszystkim osadzona w prawie rzymskim. I żeby zrozumieć w ogóle procedurę w sprawach wiary, trzeba równocześnie operować na dwóch porządkach: prawa świeckiego i prawa kościelnego. One są ściśle ze sobą powiązane. Kwestie herezji wprowadza nam do prawa karnego władca świecki. A równocześnie ten przepis – Lex Quisquis – zostaje wprowadzony do Decretum Gracjana, czyli prawa kanonicznego kościelnego, w którym jest jasno powiedziane, że sprawami herezji zajmuje się sąd kościelny. A ramię świeckie ma wspomagać Kościół. Zatem Kościół wsparty na prawie świeckim wprowadza tę procedurę. Bo duchowni czują, że herezja to jest coś więcej niż tylko kwestia obrazy majestatu władzy, że to jest kwestia wiary. Obie strony – kościelna i świecka – nawzajem się inspirowały. Dlatego potem pojawiają się procesy inkwizycyjne in causa fidei – w sprawach wiary. Później powstanie spór kompetencyjny, kto się tym ma zajmować, Kościół czy państwo. A gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, i na tym sporze de facto najlepiej skorzystały osoby oskarżone.

Bo miały zagwarantowany stosunkowo uczciwy proces?

Bo miały w ogóle jakiś proces! Racjonalny sposób orzekania o ich winie lub niewinności. Nie powiedziałbym, że całkiem uczciwy w dzisiejszym rozumieniu, ale to był jednak kamień milowy – przejście od samosądów czy ordaliów do realnego, rozumnego osądu. Od oskarżenia o herezję i następnie wrzucenia do wody czy nakazu biegania z rozpalonym prętem w celu „sprawdzenia” niewinności za pomocą „siły wyższej” do oskarżenia o herezję i dania możliwości wykazania swojej niewinności. To jest bardzo ważny etap w rozwoju cywilizacji. Widać to wyraźnie, gdy przyglądamy się cechom procedury inkwizycyjnej i porównujemy je z prawem zwyczajowym czy nawet zwykłej skargi. W przypadku procedury skargowej sprawa czy też proces były wszczynane tylko wtedy, kiedy pokrzywdzony się zgłosił. Nie było ścigania z urzędu.

Kolejny odcinek rozmowy o inkwizycji – w trzecim numerze „Historii Kościoła” (maj-czerwiec).

Herezja w prawie świeckim

  • 397 r. – Lex Quisquis – konstytucja wydana przez cesarzy Honoriusza i Arkadiusza (Codex Theodosianus, 438) – w którym mowa o herezji jako crimen laesae maiestatis
  • 530 r. – Codex Iustiniani (Lib. I, tit. 5: De haereticis)
  • 1194 r. – edykt króla aragońskiego Alfonsa II zrównujący herezję z crimen laesae maiestatis
  • 1198 r. – edykt króla aragońskiego Piotra II – potwierdzenie edyktu ojca i wyznaczenie kary śmierci za herezję
  • 1226 r. – edykt króla francuskiego Ludwika IX – herezja jako crimen laesae maiestatis
  • 1220-1239 – leges Friderici secundi – konstytucje cesarza Fryderyka II. Cesarz nakazał władzom świeckim ściganie herezji jako crimen laesae maiestatis

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.