Trzy pęta kiełbasy za bazylikę

Przemysław Kucharczak Przemysław Kucharczak

|

Historia Kościoła 02/2024

publikacja 29.02.2024 00:00

Żołnierze Wehrmachtu w 1945 r. zaminowali wieże kościoła św. Antoniego w Rybniku, najwyższe na całym Górnym Śląsku. Ładunki jednak nie eksplodowały, bo prowadzące do nich kable przecięła pewna… siostra zakonna.

Damascena Hary i ocalona przez nią bazylika św. Antoniego w Rybniku. Damascena Hary i ocalona przez nią bazylika św. Antoniego w Rybniku.
PRZEMYSŁAW KUCHARCZAK /FOTO GOŚĆ; ARCHIWUM SS. BOROMEUSZEK

To boromeuszka o imieniu Damascena. Była energiczna, bezpośrednia i bardzo wesoła. W dniach próby w czasie II wojny światowej okazało się, że ma też ogromną odwagę. W 1945 roku jak lwica broniła Najświętszego Sakramentu i walczyła o ocalenie kościoła św. Antoniego w Rybniku – świątyni, do której przez całe życie miała szczególny sentyment.

Kukła w łóżku

Przyszła na świat w 1903 r. w Książenicach koło Rybnika jako Jadwiga Hary. Od młodości było widać, że ma gorący temperament i fantazję. Kiedy była nastolatką, mama nie pozwoliła jej pewnego razu pójść „na muzyka”, jak kiedyś na Górnym Śląsku nazywano potańcówki. Dziewczyna zrobiła wtedy kukłę, opatuliła jej głowę chustą i położyła do swojego łóżka. Sama wyskoczyła oknem i pobiegła tańczyć... „W tamtych czasach na potańcówki z pannami chodziły ich mamy. Stały pod oknami i pilnowały córek. Inne matki podobno się dziwiły, że »Jadwiga tańcuje, a kaj Harzyno jest?«” – śmiała się w 2019 r. w rozmowie z autorem tego tekstu Pelagia Gawliczek z Książenic, siostrzenica siostry Damasceny. „Harzyno” to w ślonskij godce żeńska forma nazwiska Hary – chodziło o matkę Jadwigi.

Piękny, neogotycki kościół świętego Antoniego w Rybniku zaczął powstawać w tym samym 1903 roku, w którym urodziła się Jadwiga. Można ich uznać za rówieśników... Świątynia została poświęcona w 1906 roku. Wtedy też do środka została przeniesiona – ze stojącej obok kapliczki – figurka św. Antoniego, ciesząca się w mieście wielką czcią.

Mama sporo opowiadała przyszłej siostrze Damascenie o „nowym kościele”, jak nazywa się w Rybniku wielką świątynię. Wspominała też, że kiedy Jadwiga ciężko zachorowała, a lekarze zwątpili w jej wyleczenie, pobiegła z Książenic do Rybnika przed figurkę św. Antoniego. Podkreślała, że wymodliła tam córce zdrowie.

Dokonuje się zbrodnia!

Kiedy Jadwiga dorosła, postanowiła wybrać życie zakonne. Wstąpiła do zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi w Łabuniach pod Zamościem. Przybrała imię Łucja.

W 1921 r. Rybnikiem wstrząsnęła olbrzymia eksplozja na bocznicy dworca kolejowego. Wyleciały tam w powietrze cztery wagony z materiałami wybuchowymi dla kopalń. Fala uderzeniowa zdemolowała miasto i poważnie uszkodziła kościół św. Antoniego.

„Moja rodzina z Książenic informowała mnie listownie, że władze świeckie chcą kościół św. Antoniego w Rybniku zamknąć jako grożący dewastacją i prosiła mnie, bym się mocno modliła w obronie tego kościoła. Modliłam się wiele w tej intencji. W tym też celu ofiarowałam Bogu różne swoje trudności. Sprawą ratowania tego kościoła byłam przejęta do tego stopnia, że wyśniła mi się dokładnie cała mająca nastąpić tragedia wojenna tego sanktuarium św. Antoniego” – napisała po latach siostra Damascena we wspomnieniu, spisanym na prośbę księdza Adama Bieżanowskiego, rybnickiego proboszcza w latach 1950–1955.

Sen był tak wyrazisty, że Jadwiga dokładnie go zapamiętała. Widziała w nim kościół św. Antoniego w Rybniku zrujnowany. Przed nim leżało wiele trupów. Słychać było jęki rannych. Na placu kościelnym od strony ulicy Żorskiej stały armaty, a wokół biegali żołnierze z ospowatymi twarzami, ubrani w baranie czapy. A ona – nowicjuszka Łucja – słyszała głos, który mówił: „Idź do tabernakulum! Tam dokonuje się wielka zbrodnia!”.

Siostra twierdziła, że jej sen po latach się spełnił – ale wtedy ona nie nazywała się już Łucja i należała do zupełnie innego zgromadzenia.

„Wydalono mnie”

„Po czterech latach pobytu u sióstr misjonarek w Łabuniach wydalono mnie. Powróciłam więc na Śląsk. Znów często chodziłam do kościoła św. Antoniego w Rybniku. Szyłam tam i haftowałam różne rzeczy dla tego kościoła” – napisała. „Aż tu po dniach smętnych spotkało mnie wielkie szczęście. Zostałam przyjęta do zgromadzenia sióstr boromeuszek w Rybniku. Do tego Dom sióstr boromeuszek znajdował się w pobliżu kościoła św. Antoniego. Jako kandydatka zakonna mogłam już teraz więcej pracować dla tego kościoła” – dodała.

W tamtych czasach kandydatki do zgromadzenia musiały coś do niego wnieść. „Jej taty, a mojego dziadka nie było stać na posag, bo w domu było dużo dzieci. W zamian tata obrabiał więc pole sióstr boromeuszek, blisko dzisiejszej ulicy Byłych Więźniów Politycznych w Rybniku” – relacjonowała Pelagia Gawliczek.

Pierwsze śluby Damascena składała u św. Antoniego w Rybniku. „Modliłam się w tym dniu ogromnie za ten kościół, aby Bóg zachował go od zamknięcia i podniósł kościół św. Antoniego do wyższej rangi chwały Bożej” – zanotowała. Nie doczekała roku 1993, gdy świątynia została wyniesiona przez Jana Pawła II do rangi bazyliki mniejszej – zmarła ponad 20 lat wcześniej, w 1971 roku.

Siostra Damascena przedstawiona na drzwiach bazyliki św. Antoniego.   Siostra Damascena przedstawiona na drzwiach bazyliki św. Antoniego.
PRZEMYSŁAW KUCHARCZAK /FOTO GOŚĆ

Naprawa nocą

W czasie wojny siostry boromeuszki wyznaczyły ją do prowadzenia pomocy charytatywnej. Pomagała m.in. robotnikom przymusowym z Rosji. Dla jej niespożytej energii to ciągle było mało. Została zakrystianką w kościele św. Antoniego. Księża poprosili ją też, żeby doglądała tam prac remontowych. Z powodu uszkodzeń przy głównym wejściu Niemcy zapowiadali bowiem zamknięcie tej świątyni.

Jak jednak zdobyć w czasie wojny materiały budowlane? Za ich przydział w Rybniku odpowiadali dwaj Niemcy, niechętni Kościołowi katolickiemu. Damascena zaczęła więc od przekonania ich... żon. Kiedy miała je już po swojej stronie, dalej poszło gładko. Materiały uzyskała w ciągu dwóch dni.

Korzystając z tego, parafianin Czarnecki z innymi mężczyznami przystąpili nocą do naprawy. „Rusztowań nie można było stawiać – by się nie zdradzić, więc przy pomocy kosza żelaznego, umocowanego na linie, obwarowywali wszelkie dziury i pęknięcia” – czytamy w kronice rybnickiego domu generalnego zgromadzenia sióstr boromeuszek. Jej tekst otrzymaliśmy dzięki uprzejmości siostry Natany z Mikołowa.

Wkrótce do rybnickiego „Antoniczka” dotarła niemiecka komisja, która miała zdecydować o zamknięciu budowli. Urzędnicy zdziwili się, że uszkodzenia są naprawione. „Kontrolując naprawę, chcieli wiedzieć, kto to zrobił” – czytamy w kronice boromeuszek. „Przywołana siostra Damascena odesłała ich do księdza proboszcza. Księża tłumaczyli, że tylko Mszę św. odprawiają, a potem nie pokazują się w kościele”.

Siostra Damascena powiedziała w końcu, że ta naprawa być może nastąpiła przy okazji trwającego równolegle remontu piwnicy na węgiel, „ale nie może stwierdzić, który z pracowników to zrobił”.

Wkracza Gestapo

Wywinęła się urzędnikom z komisji, ale po nich przyszli gestapowcy. Okazało się, że Niemcy, którzy dali jej materiały budowlane, wysłali też donos... Na jego podstawie Gestapo zarzuciło Damascenie kierowanie naprawą kościoła, wspieranie Polaków i wysyłanie paczek do obozów.

Gdy Gestapo wkraczało do kościoła, sprzątająca kościół kobieta zapaliła świecę przed figurą św. Antoniego, cieszącą się w Rybniku wielka czcią. Sama pobiegła po właścicielkę rybnickiej restauracji, katoliczkę. Gestapowcy często u niej biesiadowali. Jak zapisano w kronice boromeuszek, ta kobieta „znała ich grzechy”, a poza tym „niestety – syn jej był w Gestapo”.

Restauratorka wywołała z chóru jednego z gestapowców. „Jeżeli nie puścicie tej siostry, zawiadamiam władze w Berlinie i wy pójdziecie do Oświęcimia” – oświadczyła bezceremonialnie. Niemiec podobno zbladł. Damascena pozostała na wolności.

Ukryte naczynia

W styczniu 1945 r. do Rybnika zbliżyli się Sowieci. Księża konsekrowali wtedy dużą ilość komunikantów, bo wierni chcieli być gotowi na śmierć.

Następnego dnia gruchnęła wieść, że Armia Czerwona oskrzydliła miasto „podkową”. W zamieszaniu ksiądz i wierni wybiegli z kościoła, a niemieccy żołnierze... już nie wpuścili ich z powrotem. W środku pozostała tylko Damascena. Ignorowała groźby i wrzaski oficerów, że ma się wynosić. Nikt nie odważył się podnieść na nią ręki.

„W tym samym czasie żołnierze biegali po kościele jak wściekli. Jedni ciągnęli czerwone druty, mówiono, że to przewody telefoniczne. Drudzy ciągnęli druty innego rodzaju, owijali je o filary i ciągnęli je aż do wieży” – czytamy w relacji Zygmunta Godźka, który opisał dokonania siostry Damasceny. Zrobił to na podstawie jej notatek, które dostał od niej w 1955 roku, oraz przeprowadzonych z nią rozmów. „Siostra modliła się. Tą modlitwą wzmocniona zabrała się do działania. Duże świeczniki z głównego ołtarza przeniosła najpierw do zakrystii, a stąd do piwnicy. Potem ze wszystkich ołtarzy zebrała bieliznę, pozdejmowała różne relikwie i te również schowała” – napisał. Damascena ukryła też kielichy i monstrancję. Niektóre schowki, które urządziła w piwnicy, przysypała przeznaczonym do ogrzewania koksem.

Ciało na progu

Damascena pilnowała Najświętszego Sakramentu. Z czasem zaprzyjaźniła się z oficerami Wehrmachtu.

Pomagała też rosyjskim robotnikom przymusowym, którzy ukryli się w tzw. kopułach kościoła, czyli nad sklepieniem, w przestrzeni pełnej zakamarków. Były wśród nich dwie nawrócone Rosjanki, Kamila i Marysia, związane z rybnickimi boromeuszkami już od dłuższego czasu.

Na placu kościelnym od strony ul. Żorskiej stała wtedy niemiecka artyleria. Niemcy strzelali, ale sami byli dla czerwonoarmistów trudnym celem, bo chroniły ich wysokie mury świątyni. Sowieckie pociski artyleryjskie, zamiast razić żołnierzy Wehrmachtu, uderzały więc w kościół… Neogotyckie wnętrze powoli zamieniało się w gruzowisko.

Sowieci z czasem coraz bardziej się zbliżali. Niemcy w okolicy kościoła ponosili poważne straty. Damascena zaczęła więc też pomagać niemieckim rannym.

Pierwszego zakrwawionego trupa, przysypanego gruzem, znalazła po ostrym ostrzale. Leżał na progu zakrystii. „Miał wysokie czoło. Siostra bardzo się przelękła, bo myślała, że to ksiądz Juraszek. Może biegł po Najświętszy Sakrament?” – napisał Zygmunt Godziek.

Damascena odkopała zwłoki. Okazało się, że należały do żołnierza z Wiednia. W kieszeni był list ze słowami: „Mój Synu, poproś w szpitalu lekarza, by dał ci urlop. Jesteś przecież trzecim i ostatnim synem. Dwóch Twoich braci już zginęło, a Ty masz wrócić do domu. Twoja chora Matka czeka na Ciebie!”.

Ślązaczka zaczęła grzebać Niemców w rowach wykopanych przy kościelnym płocie. Składała ich ciała w całość, kropiła wodą święconą i modliła się za nich. Gasiła też w zarodku powstające w kościele pożary.

Nie wolno Go znieważać!

Nagle usłyszała łomot, dochodzący z prezbiterium. To jakiś żołnierz uderzał łomem w pancerne drzwiczki tabernakulum. Zareagowała natychmiast. „Biegnie bez namysłu i wyskakuje na ołtarz. Rękami obejmuje tabernakulum i krzyczy, jak tylko może: »To mój Jezus i Bóg! Nie wolno Go znieważać!«. Siostra Damascena czeka, aż żołnierz uderzy ją łomem w plecy. Myśli, że stanie się męczenniczką obrony Świętej Hostii. Zdziwiona zauważa, że żołnierz porzuca łom na ziemię i ucieka. Na głowie miał baraninkę” – czytamy w relacji Zygmunta Godźka.

Okazało się, że był to żołnierz sowiecki. Armia Czerwona nie utrzymała się jednak dłużej w okolicy kościoła św. Antoniego, bo Niemcy przeprowadzili skuteczny kontratak.

„Siostra wkłada klucz do zamka tabernakulum, ciągnie z całego tchu. Ale otworzyć się nie da, gdyż pod wpływem uderzenia łomem drzwi zostały uszkodzone. Temu przyglądał się z chóru żołnierz niemiecki. Przyszedł siostrze z pomocą. Włożył do szpary kawał żelaza, pociągnął za drzwi, a te się otworzyły. Oboje uklęknęli na kolana, bo było w nim pełno konsekrowanych hostii”.

Ten żołnierz okazał się niemieckim klerykiem. Pomógł siostrze wyjąć z tabernakulum Ciało Pańskie i włożyć w pakunku na plecy. Stąd Damascena pobiegła wśród piekielnego huku artylerii, niosąc Pana Jezusa do pobliskiego domu generalnego boromeuszek. „I tak spełnił się siostrze ów sen u sióstr misyjnych, w którym śniło jej się o kościele św. Antoniego” – skomentował Zygmunt Godziek.

Gmach domu generalnego sióstr boromeuszek stoi do dzisiaj. Jest obecnie siedzibą rybnickiej szkoły muzycznej.

Tylko trzymać gębę!

Niemcy przewidywali, że będą musieli wycofać się ze wzgórza, na którym stoi kościół św. Antoniego. Z tego powodu zaminowali wieże tej świątyni – najwyższe na Śląsku, wysokie na 95 metrów. Zapewne nie chcieli zostawiać tak wspaniałego punktu obserwacyjnego sowieckim żołnierzom, którzy mogliby z góry kierować na nich ogień artylerii. Może mieli też nadzieję, że eksplozja spowoduje jakieś straty wśród nacierających Sowietów? Mamy wiele podobnych przypadków nawet w najświeższej historii: w czasie wojny rosyjsko-ukraińskiej obrońcy Sołedaru i Bachmutu często wysadzali wysokie gmachy dopiero wtedy, gdy weszli do nich atakujący Rosjanie.

O tym, że kościół został zaminowany, niemiecki kapelan wojskowy powiedział przełożonej sióstr boromeuszek. Za jej zgodą Damascena spróbowała coś zrobić, żeby ratować budowlę. Poszła do rybnickiego rzeźnika Bonka. W ukryciu robił on niemieckim żołnierzom kiełbasy z pozabijanych świń i innych zwierząt, które mu przynosili. Pan Bonk częstował też czasem alkoholem żołnierza Józefa, który z kolei miał kolegę sapera – Alfonsa.

W 1945 r. Niemcy chcieli już tylko dożyć do końca wojny. Żołnierzy Wehrmachtu, Józefa i Alfonsa, siostra Damascena i rzeźnik Bonk przekupili więc... trzema wieńcami suszonej kiełbasy. Według Zygmunta Godźka Józef oświadczył: „Miny zostały unieruchomione u źródła (w detonatorze). Siostra może spokojnie druty przecinać. Tylko trzymać gębę, bo Hitler dałby nas wszystkich powiesić”.

Saper Alfons poszedł z Damasceną do kościoła i pokazał jej, które druty może przeciąć. Kiedy po chwili siostra chciała to zrobić, do świątyni akurat weszli inni niemieccy żołnierze… Ukradkiem udało się jej jednak rozciąć właściwe przewody.

Wy diabły, co tu chcecie?!

O tym, że wieże dzisiejszej bazyliki były zaminowane, pisał też w 1948 r. biskup katowicki Stanisław Adamski. Stwierdził: „Kościół miał być wysadzony w powietrze przez Niemców. Z każdej wieży wyniesiono kosze dynamitu”. Także rodzina siostry Damasceny wspominała otwory po minach, które po wojnie były widoczne w wieżach.

Po ucieczce Niemców siostra strzegła kościoła przed Sowietami. Niestety, odkryli oni jej skrytki z naczyniami i księgami liturgicznymi. Damascena z furią natarła wtedy na nich w piwnicy na węgiel, krzycząc: „Wy diabły! Co tu chcecie?!”. Wyrwała jakiejś Rosjance wielką świecę kościelną i złamała ją na jej głowie. Mężczyzn w mundurach biła i kopała, a nawet na nich… pluła. Krasnoarmiejcy, zaskoczeni jej zdecydowaniem, zachowali się nietypowo – zbaranieli. Gdy jeden z nich skierował w jej stronę lufę karabinu, uderzyła go w wielką łapę. Odebrała Sowietom kielichy i monstrancję.

Ta historia jest mało znana nawet w samym Rybniku. Relację Zygmunta Godźka potwierdza jednak kronika rybnickiego domu generalnego sióstr boromeuszek, przechowywana obecnie w Mikołowie. O misji Damasceny wspomina też w autobiografii matka generalna Paula Rolnik.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.