Odkrywanie zakrytego, czyli o tym, jak konserwuje się zabytki

Karol Białkowski

|

GN 08/2024

publikacja 22.02.2024 00:00

Na dwóch stolarskich koziołkach leży obdrapana i popękana drewniana figura Chrystusa o długości około półtora metra. Została ściągnięta z krzyża, ale tylko „na chwilę”. Za kilka miesięcy na niego wróci, choć już nie taka sama.

Figura Chrystusa z wieluńskiej kolegiaty została już odczyszczona do warstwy pierwotnej i odrobaczona. Teraz czas na uzupełnianie ubytków. Figura Chrystusa z wieluńskiej kolegiaty została już odczyszczona do warstwy pierwotnej i odrobaczona. Teraz czas na uzupełnianie ubytków.
Karol Białkowski /Foto Gość

Zamknięte w drewnianej rzeźbie ciało jest powyginane, w boku zamierzona przez artystę dziura, z której „wypływają” misternie wykonane strużki i krople krwi. Ciernie korony niekompletne, pęknięcia drewna na prawej łydce i na głowie, a do tego malutkie dziurki wyżarte przez robactwo. I jeszcze ta twarz – oczy przymknięte i przejmujący ból zatrzymany dłutem artysty. Rąk brak. Zostały oddzielone od reszty postaci. Aż trudno uwierzyć, że da się tak zniszczony krucyfiks doprowadzić do stanu, w jakim był przed wiekami. W pracowni konserwatorskiej Arkadiusza Macieja dzieją się artystyczne cuda.

Na ratunek

Arek renowacją zabytków z obiektów sakralnych zajmuje się od kilkunastu lat. Prowadzi dwie pracownie – w Krakowie i we Wrocławiu. – Celem, który mi przyświeca w prowadzeniu tej działalności, jest nie tylko czysto techniczna naprawa zniszczeń, ale przede wszystkim takie odrestaurowanie rzeźb, obrazów czy ołtarzy, by mogły służyć swojemu pierwotnemu przeznaczeniu – mają pomagać wiernym w modlitwie. Kontemplacja dzieł sztuki ma zbliżać do Boga – wyjaśnia.

	Cieniutkie płatki złota przyklejane są na... wódkę.    Cieniutkie płatki złota przyklejane są na... wódkę.
Karol Białkowski /Foto Gość

Cały długotrwały proces konserwacji zabytku zaczyna się od decyzji właściciela, czyli najczęściej księdza proboszcza, i od pobieżnej oceny stanu technicznego danego obiektu. Już od dłuższego czasu wrocławski zespół pracuje nad renowacją krzyża z kolegiaty Bożego Ciała w Wieluniu. Barokowy krucyfiks zawisł w kościele po II wojnie światowej. Jest jednym z niewielu zabytków ocalałych z sąsiedniej świątyni pw. św. Michała Archanioła. Budynek został najpierw poważnie uszkodzony podczas bombardowania Wielunia 1 września 1939 roku, a w kolejnym roku zrównany z ziemią przez okupantów.

Krzyż zawieszono w nowym miejscu – na belce tęczowej, 12 m nad posadzką. – Nie można było przyjrzeć się mu z bliska. Oceny musiałem dokonać na podstawie zdjęć – opowiada Arkadiusz Maciej. Zauważył m.in., że perizonium, czyli drapowana przepaska na biodrach ukrzyżowanego Jezusa, było przezłocone. Co to oznacza? Tylko tyle, że przy poprzedniej konserwacji użyto sztucznego złota, które po jakimś czasie, w procesie utleniania, zzieleniało. Były też inne usterki – wyłamane ciernie z korony i brak palca u nogi. Poza elementami złotymi figura była pomalowana na szaro. – W momencie podjęcia prac nie wyglądała tak, jak chciał artysta, który ją tworzył – wyjaśnia.

	Wkrótce feretron z wizerunkami  św. Zyty i św. Andrzeja będzie noszony podczas parafialnych procesji w Wolbromiu.   Wkrótce feretron z wizerunkami św. Zyty i św. Andrzeja będzie noszony podczas parafialnych procesji w Wolbromiu.
Karol Białkowski /Foto Gość

Nauka w służbie

W swojej pracy konserwatorzy współpracują ze specjalistami w innych dziedzinach, zwłaszcza historykami sztuki. To właśnie oni po cechach perizonium określili, że rzeźba pochodzi z końca XVI lub początku XVII w. – Moją rolą jest zestawić wiedzę innych z tym, co uda mi się ustalić. W pracowni badamy na przykład użyty przez artystę pigment. Dzięki temu jesteśmy w stanie określić bardzo dokładnie pierwotne kolory, a nawet datę powstania dzieła – tłumaczy artysta. Wyjaśnia też, że pigment to proszek, który po połączeniu ze spoiwem staje się farbą. – Jeśli spoiwem będzie olej, uzyskamy farbę olejną, a jeśli będzie nim jajko, to powstanie tempera jajeczna, natomiast w przypadku gumy arabskiej – akwarela – opowiada. Podkreśla, że podczas konserwacji używane są materiały łatwo odwracalne. – To ważne dla przyszłych konserwatorów, którzy będą pracowali z danym zabytkiem za jakiś czas. Oni też będą chcieli dotrzeć do warstwy pierwotnej – mówi.

	Ze świątyni z Marcinkowic pochodzi również figura  św. Hieronima. 	  Ze świątyni z Marcinkowic pochodzi również figura św. Hieronima.
Karol Białkowski /Foto Gość

W przypadku krzyża z Wielunia dzięki analizom fizyko-chemicznym możliwe było zbadanie nie tylko pigmentów, ale również przekrojów. – Pobierany jest maleńki fragment na głębokość aż do drewna. Fachowiec, korzystając z mikroskopu, jest w stanie ustalić, ile w tym przekroju jest warstw. To mi pozwala określić budowę technologiczną oraz układ warstw w poszukiwaniu tej pierwotnej, a także pomaga ustalić metodę odsłaniania – zaznacza. W tym konkretnym przypadku drewnianą rzeźbę przeklejono klejem, potem położono zaprawę miejscami, modelując ślady krwi, a następnie całość pomalowano farbami olejnymi. Wszystko było przykryte późniejszymi przemalowaniami w kolorze szarym.

O tym, co i jak zrobić, decyduje nie tylko konserwator. Swoje plany najpierw musi przelać na papier i projekt przekazać do zaopiniowania urzędowi konserwatorskiemu. Jest też powoływana komisja, na której posiedzeniu przedstawione są wnioski dotyczące zaplanowanych prac. – Oczywiście na takie spotkanie zapraszany jest zawsze ksiądz proboszcz jako właściciel zabytku. On powinien wiedzieć, co będzie się działo z danym obiektem – zauważa konserwator. Dla pewnego zobrazowania podaje przykład z niedalekiej przeszłości. – Ostatnio mieliśmy w pracowni marmoryzowany ołtarz. Okazało się, że pod spodem jest on czarny. Powrót do koloru oryginalnego sprawi, że wierni, którzy zobaczą obiekt po renowacji, będą bardzo zaskoczeni. Decyzja komisji i obecność księdza to jakby gwarancja, że prace rekonstrukcyjne przebiegły zgodnie z zamiarem inwestora. Celem jest zawsze przywrócenie pierwotnego charakteru dzieła, by realizowało zamierzenie artysty i tego, kto zamawiał u niego jego wykonanie – zaznacza.

	Arkadiusz Maciej przy fragmencie ołtarza z kościoła pw. Dziesięciu Tysięcy Męczenników w Turkowach  (diecezja kaliska).   Arkadiusz Maciej przy fragmencie ołtarza z kościoła pw. Dziesięciu Tysięcy Męczenników w Turkowach (diecezja kaliska).
Karol Białkowski /Foto Gość

Wieloetapowy proces

Ściągnięcie warstw wtórnych to proces, który może się dokonywać w bardzo różny sposób. W przypadku Jezusa z Wielunia nie pomogło zastosowanie środków chemicznych. – Te słabsze nie dawały rady, a mocniejsze ściągały również warstwę pierwotną. Dlatego zdecydowaliśmy się na proces mechaniczny i czyszczenie za pomocą... skalpela. To też nie było idealne rozwiązanie, bo przy użyciu tej techniki czasem dochodzi do odprysków również tej warstwy, na której nam zależy. Poza tym proces jest bardzo mozolny – wyjaśnia Arkadiusz Maciej. Sięgnął więc po laser. – Nigdy wcześniej tego nie robiłem, ale udało się doskonale i odczyszczanie przebiegło znacznie szybciej – przekonuje.

Proces konserwacji zabytku, poza ściągnięciem warstw wtórnych, polega na zabezpieczeniu drewna. Wraz z upływem czasu do wnętrza dostają się owady na nim żerujące. To one mają najbardziej niszczycielski wpływ na stan danego obiektu. Dlatego tak ważne jest dokonanie dezynsekcji. – Polega ona na wprowadzeniu do kanalików wyżartych przez kołatka [chrząszcza żerującego w drewnie – przyp. red.] impregnatu w postaci żywicy. Po utwardzeniu przywraca ona drewnu właściwości mechaniczne – opowiada konserwator.

Dopiero wtedy zaczynają się właściwe prace estetyczne. Ich pierwszym etapem są prace stolarskie, czyli uzupełnianie wszystkich ubytków tym samym gatunkiem drewna, z którego został wykonany obiekt. Następnie uzupełniana jest zaprawa, czyli cienka warstwa klejowo-kredowa. Jest ona położona na drewno, by je wygładzić, ale też po to, by po pomalowaniu nie były widoczne ślady słojów. Dopiero wówczas przychodzi czas na malowanie. – Proces ten przeważnie odbywa się metodą naśladowczą – tak jak to robił twórca dzieła – zaznacza konserwator.

Widoczna na zdjęciu rzeźba Maryi trafiła do konserwacji z kościoła pw. św. Michała Archanioła w Cieszynie.  Do odczyszczenia została jeszcze jej twarz. Wkrótce znów będzie wyglądać tak, jak chciał tego autor dzieła.   Widoczna na zdjęciu rzeźba Maryi trafiła do konserwacji z kościoła pw. św. Michała Archanioła w Cieszynie. Do odczyszczenia została jeszcze jej twarz. Wkrótce znów będzie wyglądać tak, jak chciał tego autor dzieła.
Karol Białkowski /Foto Gość

Przez ludzi dla ludzi

Arkadiusz Maciej ma świadomość, że to, czym się zajmuje, może wydawać się z zewnątrz dość niezwykłe. On do swojej pracy podchodzi z dystansem i pokorą. – Nie czuję się wyróżniony, ale widzę w tym misję. Staram się robić to, do czego Pan Bóg dał mi talent. Powierzane mi obiekty są głównie przeznaczone do kultu, a więc mają pomóc ludziom zbliżyć się do Boga – podkreśla. Zwraca też uwagę na jeszcze jeden aspekt. W jego zespole są Ania, Justyna, Jerzy i Karina. Podkreśla, że bez nich nic by nie zrobił. – Bardzo mi zależy, byśmy robili to w zgodzie i dobrej atmosferze – dodaje.

Przyznaje, że poruszyło go nauczanie św. Jana Pawła II, który mówił o tym, że praca daje godność człowiekowi. Te słowa były również motywacją do wyciągnięcia ręki do jednego z podopiecznych krakowskich braci albertynów. – Przysłali do mnie Marcina na czas próbny. No i ta próba trwa już 15 lat. On był stosunkowo krótko na ulicy, ale miał mnóstwo problemów, a wśród nich uzależnienie od alkoholu. Jest czymś dla mnie niezwykłym móc towarzyszyć mu w drodze wychodzenia na prostą i wzrastania w wierze w Chrystusa – opowiada. Dlaczego o tym wspomina? Bo to obrazuje jego życiową dewizę. – Praca jest ważna, bo daje mi i mojej rodzinie utrzymanie, ale to, co robimy, dzieje się z ludźmi, przez ludzi i dla ludzi, by zbliżać ich do Boga – mówi.

Możliwość realizacji prac konserwatorskich opiera się głównie na projektach dofinansowanych z budżetów różnych instytucji europejskich, państwowych i samorządowych. Arek przekonuje, że nie da się tego inaczej przeprowadzić, bo żadna parafia czy zgromadzenie zakonne nie byłyby w stanie samodzielnie sfinansować na przykład renowacji kilkusetletniego ołtarza. Badania, materiały i żmudna praca kosztują czasem miliony złotych. – Na rekonstrukcję tylko jednego obiektu trzeba poświęcić od kilkunastu miesięcy do nawet kilku lat. Oczywiście to zależy od jego wielkości, wyjściowego stanu technicznego i zakresu wymaganych prac, ale na pewno nie trwa to krótko – wyjaśnia i przekonuje, że nie warto się spieszyć, bo najważniejsze jest, by cały proces był precyzyjny i dokładny. Tylko wtedy efekt końcowy będzie zadowalał wszystkich.

	Ta połamana rozeta została już wstępnie zakonserwowana. Następnym etapem będzie połączenie wszystkich elementów i odtworzenie brakujących.   Ta połamana rozeta została już wstępnie zakonserwowana. Następnym etapem będzie połączenie wszystkich elementów i odtworzenie brakujących.
Karol Białkowski /Foto Gość

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.